kocyk moj..moj azyl ;p
dodane 2014-05-29 15:34
Najlepiej wejsc pod koc..i po prostu zasnac..i dziekuje ci Boze..ze moge..ze mam..wlasne lozko..wlasny koc..ze nie musze nikogo spotykac,do nikogo sie usmiechac.z nikim rozmawiac..ani ja nikomu ,ani nikt mi dupy nie zawraca---i nieprawda ze jestem samowystarczajaca i nie potrzebuje..bzdura ktora karmie sama siebie...potrzebuje wsparcia...potrzebuje meza-nie wiem czy potrzebuje przyjaciol...chyba nie..
Potrzebuje Ciebie..i TY jestes..i dajesz..obficie..choc nie tak jak oczekuje..choc nie tak jak bym sobie tego zyczyla..ale NIe Skapisz...wiem i widze..wymagasz...a moj egoizm nie jest wstanie isc za pragnieniem i rozumem...prosze o Pomoc i ja dajesz..w innych..w cytatach..w slowach..zdazeniach...a ja sie zamykam..bo to nie to;)
Przyjmowac twoja wole...nie szukac krzyza..przyjmowac codziennosc nawet przykra i wiedziec ze to Twoje..a mi potrzebne..zgodzic sie ze to nie TY SAM..ale przez drugiego..ze taka twoja wola...zgodzic sie ,ze ktos odczuwa radosc.ze ktos realizuje pragnienie wlasnego serca..ze ktos jest TOBIE wdzieczny ze czuje sie potrzebny,ze nie czuje sie bezwartosciowy..bo moze do mnie wyciagnac dlon,bo moze mi pomoc,moze mi dac,ofiarowac...zgodzic sie ze to TY,i moj egozim ma kruszec,ze potrzebuje odczuc do glebi ta zaleznosc od innych..ktorej nienawidze---trudne.
Przypominaja mi sie dwa opowiadania..jeden o czlowieku stojacycm na dachuw czasie powodzi i modlacego sie do Boga..i jego zal do Boga ze mu nie pomogl.."jak to nie?..przyslalem ci ludzi..odrzuciles Moja pomoc"..i druga..gdy ateista podsluchal modlitwe ubogiej gdy modlila sie o chleb..i z jaka radoscia wyskoczyl gdy kobieta dziekowala Panu za pomoc "to nie ON,to ja ty glupia...i jej odpowiedz..modlilam sie do Boga,ON sparwil ze uslyszales i pomogles...to nadal ON"
Mysle o tych wszystkich swietych..czytam ich zyciorysy..odepchnieci..chorzy..na skraju nedzy, przezyli bo ktos sie zlitowal..ktos ofiarowal...i przeciez nie mowiles do Nich..nie pokazywales sie..nie trzymales za reke...nie czuli wstydu?...nie czuli oporu?..nie czuli niecheci do darczyncow?..nie wiem--ufali tobie do konca..akceptowali swoj stan...wierzyli Tobie bezgranicznie..i po swej smierci(bardzo czesto) wydawali owoc...calkowicie znikajac,calkowicie sie usuwajac--jak?..jakim cudem mozna az tak Tobie zawierzyc?...nie wiem jak..nie rozumiem...
wlaze pod koc..wiem co powinnam zrobic...nie chce mi sie..nie chce rezygnowac z siebie..nie chce pozbywac sie "swietego spokoju"..beda wyrzuty...wiem ze beda....ale dzis nie chce mi sie dla nich byc..dzis robie sobie wolne od macierzynstwa...i tak nigdy nie dorosne do roli matki idealnej..