po swiatecznie ;)
dodane 2014-01-03 00:52
swieta ,swieta i po swietach ;)..Sylwester i Nowy rok spedzilam tylko z dwojka njmlodsza..reszta sie gdzies porozchodzila..jedni w pracy..inni na imprezkach...nawet mi to odpowiadalo,nie lubie tlumow;)..nie lubie gdy jest za glosno...cenie sobie swoja samotnosc,dobrze mi w niej..a jednak ;)
Dwa tygodnie bez internetu (sfajczony ruter) tez dobrze mi zrobil..moglam poswiecic czas i rodzinie,i sobie i ksiazkom ktore sobie sama zamowilam pod choinke(choc pod choinka nie spedzily ani chwili..dotarly sporo przed gwiazdka)..Biografia s Faustyny ,E Czaczkorskiej..ciezko mi sie ja czytalo..zatrzymywala mnie,dawala do myslenia..niektore zdania draznily..drazyly..zmuszaly do"dyskusji" z Bogiem..ogolnie tez zmienilam swoje spojrzenie na sama Faustyne..z dzienniczka tego wszystkiego o niej sie nie wyczyta,bo i nie w tym celu byl prowadzony.
Druga pozycja to Tomasz a Kempis.i jego(podobno jednak nie jego) "Nasladowanie Chrystusa"..to moj modlitewnik;)///czas bez netu,czas dosc spokojny.."wrocil do mnie Pan"..wrocila laska modlitwy..wrocily pragnienia przebywania z NIM..wrocilo,realne spojrzenie na siebie i to przechodze---z roznych powodow unikalam spowiedzi..nie bede o tym teraz pisac(nie chce mi sie)..unikalam,i nie unikalam..o laske spowiedzi,o pomoc prosilam Boga juz od kilku miesiecy..chcialam,nie potrafilam...a ostanio zaczelam sie jej po prostu bac---a ja nie lubie leku..wiem ,ze tam gdzie pojawia sie lek to znak ze Bog sie oddala..czy raczej ja przestaje MU ufac,i ja sie oddalam...pomimo modlitwy ktora przez caly czas byla,pomimo swiadomosci ze ON mimo wszystko przy mnie jest ..bardzo blisko jest..i nadal Kocha...a jednak ja gdzies po drodze,niechcacy ..przestalam MU ufac---zaczelam widziec to klamstwo w ktore uwierzylam i w ktore sie zaplatalam..perfidne klamstwo..chyba tylko zly potrafi tak przekrecic prawde,ze nie widac iz pomimo pewnej prawdy to juz jest klamstwo...
Zaczelam tez odczuwac braki..braki radosci i nadziei..ktore w sobie mialam pomimo wszystko--znowu wszystko stale sie szare..ciezkie..nie do przebicia..trudne..znowu MUSIALAM..powroty wad..powroty pragnien..iiiii taaaakie tam ;) ///zaczelo mi brakowac Jego slow..mysli..zdan..tych nieoczekiwanych potrzeb modlitwy za innych///Bog przy mnie jest ,ale milczy..BOg przy mnie stale bedzie,ale tez milczacy..potrzebuje spowiedzi..potrzebuje JEGO glosu..stoje w miejscu.
Dzis nie mam juz w sobie leku;)>>dzis spokojnie czekam na mozliwosc spowiedzi..>to kolejna JEGO laska (I mam nadzieje ,ze sie nie rozmysli i wytram w tym do spotkania ze spowiednikiem)
Ze spowiednikiem tez mialam problem..ktory?..ten ktorego nie lubie i nie ufam?>>KTory co niedziele odstawia przedstawienie przed ludzmi z moimi dziecmi w roli glownej?....
...."mamo,ty musisz chodzic znowu do kosciola..ksiadz juz teraz zaczyna na nas krzyczec ze ciebie nie widzi"..gdybym byla na ich miejscu juz dawno dalabym mu moj numer komorki,zeby sie sam dowiedzial dlaczego nie przychodze ,skoro az tak mocno jest tym zainteresowany;)..dalabym sobie reke uciac,ze nawet by nie napisal jednego smsa...za to przypuszczalnie dzieki temu,przed innymi polakami uchodzi za niezwykle zainteresowanego swoimiwiernymi ;)
Nie lubie go..nie znam przyczyny..juz nie probuje tego nawet dojsc..z ulga przyjelam 19 grudnia,gdy byl to ostani dzien rocznej modlitwy ktorej sie w jego intencji podjelam..i nigdy wiecej ;p.
Jego wczesniejsza proba zmuszenia mnie do powrotu kosciola..zaowocowala jedynie tym,ze wypisalam syna z przygotowan do I komunii...to nie byly latwe 8 miesiecy poza kosciolem...ale tez nie widzialm sensu przychodzenia na uczte,skoro nie moglam brac w niej udzialu..nie odczuwam mszy..nie mam tam wzlotow,natchnien,itp..jest mi trudno sluchac angielskiej mszy..nie rozumiec slow ktore padaja,nie mogac tez pozbyc sie rozproszen zeby podjac w tym czasie jakas osobista modlitwe---wiem,usprawiedliwim sie..wiem tez ze nie am usprawiedliwienia..jest moja wina glowna..Chrystus wciaz nie jest w centrum...ciagle pakuje tam siebie.
A wiec czy P?...czy J?...ktory miesiac temu poinformowal mnie o zmianie numeru,ale nowego nie podal ;)..z ktorym nie rozmawialam juz od ponad roku?..u ktorego "wypocilam" ostania spowiedz przed 8 miesiacami..aby zaliczyc ja przed swietami (tymi najwazniejszymi) a w ktorej nie podjelam tego z czym naprawde do nie przyszlam...ktorego spotkalam przelotnie na rozpoczynajacych sie rekolekcjch,a z powodu pobytu corki w szpitalu musialam je przerwac...---to tez byl jakis dla mnie znak..moze to znak,ze juz nie powinnam do niego przychodzic?....moze moja medytacja o dobrym samarytaninie wcale nie dotyczyla jego?...dalam jemu,sobie i Bogu ostania szanse;).."Boze jesli to on ma mi pomagac ,to niech znakiem bedzie wiadomosc od niego..np noworoczne zyczenia (ktore otrzymywalam kazdego sylwestra)...pertraktacje z Bogiem to jak w tym powiedzeniu " na dwoje babka wrozyla" ;)
Zyczen zadnych nie otrzymalam..a ich brak mimo wszystko bolesnie odczulam ;)..hmm..czyli jednak Piotr?..czy Masz w nosie moje warunki?
Moze to brzmi smiesznie;)..ale naprawde spowiednik to tez byl (jest) moj duzy problem---w tym czasie zaczal znikac moj lek,moje zachamowania przed spowiedzia..wiem w jaki sposob ja odbyc(no..mozna na kilkanascie ;) )..ale raczej nie przed obecnym moim proboszczem.
Kiedys kiedys modlilam sie juz o odpowiedz ,poprzez wstawiennictwo sw Tereski..i otrzymalam ja we snie ;)...dlugi czas nie mialam potem watpliwosci najmniejszych ze jest to dobry kierunek ;)..i nie przekonala mnie nawet postac ksiedza ktory mi sie przysnil,ale tresc snu...jakies przyjecie,obiad?..nie wazne..ja wrzucam sobie na talerz jak leci...a ksiadz pomalu widelcem pozadkuje moj talerz...cos wyrzuca...cos dodaje..czegos mniej,czegos wiecej ;)...wlasnie to mnie przekonalo---ze ja zbieram wszystko,lykam wszystko,wszystko mnie ekscytuje...a on jest od tego zebym "jadla "to co mi rzeczywiscie sluzy ;)
...teraz prosilam o pomoc sw Faustyne..po lekturze jej biografii to bylo naturalne ;)...
...i Tez, nie postac ksiedza byla wazna (choc mnie to jednak ucieszylo...a moze to blad? )>>Ale tresc snu...bylam w kosciele ,mialm czytac drugie czytanie(a nie..nie wiem jakie ;) )..podchodzi do mnie ksiadz,elegancki,sztywny,urzedowy(?)..Renata Z..jestes przypisana do tego samolotu,ja dolece nastepnym,kierunek Modlin(?)..jego spojrzenie takie krytyczne,niemal pogardliwe..popatrzylam na siebie..stalam tam w brudnym rozciagnietym dresie..bez makijarzu,rozczochrana..a przeciez tam beda biskupi(??????..moja pycha nawet we snie mnie nie opuszcza ;/ )..szafa..przerzucanie ciuchow..zakladam bluzke,ma plame..zakladam inna..cala brudna odbite jakies brudnie dlonie..jeszcze inna..wygladam niemoralnie(lekko mowiac)..wszystko sie odslania..moja totalna bezradnosc,wstyd,chec ucieczki..i pierwszy usmiech ks,podchodzi,obejmuje mnie i mowi "zadbam o wszystko czego bedziesz potrzebowac,zostaw to mnie"...ladny sen,nie?...choc ten dystans i chlod z pierwszej jego czesci,niekoniecznie mi sie podoba ;/....pojawil sie w tym snie ktos jeszcze..kobieta z ktora nie mam stycznosci juz od trzech lat,a poznalam ja u ks J,tez byl jej kierownikiem,potem spotykalam ja na rekolekcjach...zwierzala mi sie ze swojego zycia..czego nie chialam,i nie lubilam (a latwego zycia nie miala)...tez byla w samolocie..szczesliwa usmiechnieta,mowila ze pokonala swoja chorobe,a teraz musi sie umalowac ,wystroic i ladnie wygladac bo ma spotkanie..to bylo zakonczenie snu..gdy sie z niego wybudzalam,znow na chwile bylam w pokoju jak w piwerwszy(i jedyny ) dzien rekolekcjii.a siostra ze zgromadzenia sw Faustyny,mowila o zaufaniu i zawierzeniu Bogu...pierwsza moja mysl to byla modlitwa za te kobiete ze snu,instynktowna,jeszcze sie dobrze nie obudzilam...po chwili cos sie we mnie domagalo modlitwy za zamarlych..opieralam sie temu...a moze to zle licho mnie znowu prowokuje?..odmowilam ta modlitwe,ale mam nadzieje ze to tylko pokusa;)..ostatnio dosc latwo przychodzilo mi "usmiercanie"w mysli ludzi (nie jestem swieta ;p )...a milosierdzia...obecnosci..i lask w pokonaniu trudnosci,potrzebuje kazdy...powinnismy sie modlic za drugich wszak,nie? ;)
Wiem kiedy ks wraca z Polski..nie wiem jak sie z nim skontaktowac..nie chce od nikogo brac jego numeru..moze faktycznie by sobie tego nie zyczyl?..gdyby chcial to by mi go podal..no chyba ze doszedl do wniosku ze skoro mu nie odpisalam,nie skozystalam z okazjii do rozmowy,spowiedzi,ani sie nie upomnialam o numer..to moze go nie chce?
Nie bede gdybac;)..czas pokaze..faktem jest,ze czy P..czy J..czy ktokolwiek kogo Pan Bog mi na drodze postawi-bedzie mi trudno..ON wie co czuje,zna moje leki i obawy,zna pragnienia..wie wiecej niz ja sama o sobie jeszcze wiem...a ja nie chce o tym rozmawiac z czlowiekiem,nie chce az tak odslaniac siebie(juz tego nie chce)..wolalbym zeby wszystko zostalo ,ja i ON...ale wiem .ze ja nie potrafie odczytywac Jego woli,nie znajduje odpowiedzi na wiele pytan,nie wiem co podjac co odrzucic..wiem tez ze ON bedzie milczal,dopukiw pelni MU nie zaufam,dopuki nie przekrocze wlasnego leku (o wysmianie,o zlekcewazenie,niezrozumienie,pouczanie...a moze i zaprzeczenie wszystkiemu co wiem..bo moze tylko mi sie wydaje ze wiem? )..to ON bedzie,ale milczacy..Kochajacy..blogoslawiacy..bo jego Opieke widze kazdego dnia,bo jego milosci jestem pewna jak niczego na swiecie..i nie cofnie tego...ale GO nie uslysze...a tej ciszy mam juz dosc...Potrzebuje GO..bardzo/////zdjal ze mnie lek,wspomaga i podtrzymuje..moja decyzja(tylko czy wlasciwa? )
....a z rzeczy prozaicznych..za tydzien mielismy znowu sie przeprowadzac,juz bylam gotowa,nastawiona na to cala soba..dom blisko szkoly Teofila,super ze wzgledu na Faustyne ktora ma od wrzesnia do niego dolaczyc..automatycznie o 20 minut drogi, blizej szkoly starszych dzieci...i sie posypalo;/...szkoda,ale moze tak ma byc?..ucze sie zgadzac z tym co przynosi dzien i zycie ;)....a moze ON probuje chronic mnie przed ludzmi z ktorymi nie do konca potrafie sobie radzic?..bo przeciez zawsze dzialaja w dobrej wierze,sa pomocni,przychylni...tylko za bardzo probuja ingerowac,osaczac,decydowac...nie jest prosto takim powiedziec STOP...i co to za zwyczaj zeby kobieta calowala druga w usta?...co niby ma to okazac?..ani z nas przyjaciolki,ani siostry...przynajmniej ta nie pchala mi jezyka do ust. (to nowa moda jakas? )...brrr...serio..czuje obrzydzenie i niesmak--najgorsze w tym wszystkim jest totalne zaskoczenie i opozniona przez to reakcja----ciekwe co by zrobil .(? )...gdybym wobec niego sie tak zachowala?..hehehe pewnie to samo co ja wobec tej kobiety...absolutnie nic;/...hmmm..i gdzie mi do swietosci..jak mi swintuszenie na mysl przychodzi ? ;)