Kościół, Franciszek
Martwy Kościół
dodane 2016-08-16 13:08
Przy okazji każdego euro czy mundialu nadchodzi taki czas, kiedy czy to w przerwach meczowych czy w czasie spotkań z ekspertami w studiu, obowiązkowo, po raz n-ty musimy wysłuchać nostalgicznych wspomnień poprzednich sukcesów naszej reprezentacji. I do znudzenia słuchamy o historycznym złocie na igrzyskach w 1972 r. (i najważniejszym zwycięstwie - tym nad "ruskimi"), 3 miejscu na mundialu w 1974 r. czy o Kazimierzu Górskim. Tak - jesteśmy dumni. Oczywiście - pamiętamy. Tylko że... ileż można?
Porównywalnie, według mnie, wygląda obecnie sytuacja Kościoła w naszym kraju (zresztą chyba nie tylko według mnie, bo o tym pisze też Jakimowicz w swojej książce "Pan Bóg? Uwielbiam! 44 dobre wiadomości"). Mam wrażenie, że tkwi on w jakimś uśpieniu, marazmie. Zatrzymał się gdzieś dawno, w innym miejscu. Jakoś w okolicy czasów komunizmu i walk "Solidarności". I z uporem maniaka wspomina i wraca do tych dni. Lepszych pod tym względem, że obecność tłumów praktykujących wiernych w świątyniach była czymś naturalnym. Obecnie gołym okiem widać, że sytuacja się zmieniła - wiernych ubywa, ale mam wrażenie, że zamiast wyciągać wnioski, wszyscy tylko ubolewają nad tym strasznym faktem i wracają do wspomnień dawnych czasów - dokładnie tak, jak w przypadku każdej porażki w piłce nożnej. "Bo kiedyś to było lepiej...". Ale czy ktoś zastanawia się właściwie dlaczego było lepiej? Działał wówczas Jan Paweł II. Był dokładnie właściwym człowiekiem, na właściwym miejscu, we właściwym czasie. Bóg doskonale to zaplanował. Tylko że ten czas minął, a my co? Dalej z rozrzewnieniem wałkujemy jak to było wspaniale za jego pontyfikatu. Bo było, ale właśnie - BYŁO. I ta sama sytuacja: tak - jesteśmy dumni, oczywiście - pamiętamy. Tylko, że trzeba ruszyć do przodu. Tamto minęło. Dobrze powiedział Jakimowicz, że Jan Paweł II i Benedykt XVI zrobili świetną robotę: wprowadzili Kościół w nowe tysiąclecie. Ale to już się stało, to już jest zrobione, teraz trzeba iść dalej. Tymczasem zamiast iść dalej, ciągle tkwi się w tym starym. W świątyniach oczywiście odbywają się Msze Św., nabożeństwa, ale to wszystko jest takie strasznie puste. W ogóle nie odczuwam w tym życia. Stawia się kolejne pomniki dawnym bohaterom i chyba brąz z tych pomników pomału przechodzi na twórców - zasycha i nie pozwala się ruszyć. Kościół zamiast żywym organizmem sam staje się takim pomnikiem - wspomnieniem dawnej świetności. Owszem, słyszy się o prężnie działających wspólnotach i ruchach, ale to raczej w dużych miastach (jak np. Kraków czy Łódź). W moim (a wcale nie takim małym, bo 80-tysięcznym) rola Kościoła ogranicza się tylko do sprawowania Mszy Św. Olbrzymia, osiedlowa parafia, a zastana jak nie wiem. Wspólnoty są, ale nic nie słyszy się o ich działalności. Trzeba się dobrze napracować, żeby dowiedzieć się kiedy w ogóle się spotykają. I to szczere zdziwienie, kiedy ktoś nowy chce dołączyć...
A tymczasem tak bardzo potrzeba teraz Ducha! Życia, chęci, radości. Zdaję sobie sprawę, że kiedyś było łatwiej - wszyscy "chodzili do kościoła" i było nie do pomyślenia, żeby niedzielę spędzić inaczej - tak wynikało z tradycji rodzinnej. Ja też tak chodziłam - bo trzeba. Tylko, że w końcu coś we mnie pękło i miałam dość ciągłego "trzeba" i "muszę". Zaczęłam się zastanawiać jaka to wolność, którą obiecuje nam Chrystus, skoro ja ciągle czuję tylko przymus chodzenia na nudną Mszę. Niby mam wybór, ale jak wybiorę źle to piekło. Czyli w praktyce wyboru nie mam. Myślę, że takich osób jak ja jest sporo, które odeszły, bo zabrakło w tym wszystkim życia i oddechu - pozostały tylko zasady, nakazy i zakazy. Formalizm i skorupa.
Obecnie mamy fantastycznego papieża. To kolejny właściwy człowiek, na właściwym miejscu. I dokładnie w najwłaściwszym czasie. To "chodząca Ewangelia" jak go nazwał o. Szustak na swoim vlogu. Właśnie - "chodząca". To ten, który przynosi Jezusa na ulice i do domów. Przedstawia Chrystusa jako tego, który wychodzi z murów świątyni i wchodzi w ludzkie, codzienne życie. Nie czeka, nie moralizuje, nie stawia warunków - po prostu przychodzi. Łamie dotychczasowy schemat, przynosi świeży oddech wiary. A tymczasem w Kościele nie każdy łamanie schematów lubi, co zresztą widać: "tak, to wszystko racja, ale...", "bo jak to tak?". Kościele Święty - zrób "raban"! - jak określa to Franciszek. Zacznijmy go wreszcie słuchać. Bo inaczej Kościół umrze razem z poprzednim pokoleniem. Skończmy z ciągłym "musisz" - pokażmy, że warto chcieć. A reszta przyjdzie sama.