Adoracja

Adoracja

dodane 21:28

 

 

 

CZAS MIŁOŚCI I UZDROWIENIA
 

Wszystko zaczęło się dwadzieścia parę lat temu. Należałam wówczas do wspólnoty “Nowe Życie” przy duszpasterstwie dominikanów w Krakowie.



Na pierwszy Kongres Odnowy w Duchu Świętym w Częstochowie przyjechał wtedy z Francji dominikanin, ojciec Albert de Monleon, będący przy Wspólnocie Emmanuel od jej powstania. Miałam to szczęście, że jako tłumacz mogłam z nim przebywać kilka dni. Kiedy zadawałam mu różne pytania dotyczące życia duchowego, spytał wprost, ile czasu się modlę... Pamiętam, jak z wielką dumą odpowiedziałam, że codziennie uczestniczę we Mszy świętej. Zapytał mnie: “A poza tym?” Pomyślałam sobie: “To mało? Człowiek świecki codziennie na Mszy świętej – to już i tak niezwykłe!” Powiedział wtedy: “Chcesz, żeby Pan Bóg cię prowadził. Ale kiedy On ma do ciebie mówić? Musisz Mu dać czas. Pół godziny adoracji dziennie – to minimum!”. Złapałam się za głowę... Msza święta, pół godziny adoracji i dla zwykłej przyzwoitości poranna i wieczorna modlitwa – czy to nie przesada? Zaufałam mu jednak.
Zaczęłam bardzo zwyczajnie i skromnie. Starałam się po prostu być wierna tej modlitwie i dzisiaj mogę powiedzieć, że w wielu momentach życia Pan Jezus ratował mnie właśnie dzięki wierności adoracji, tej nędznej połowie godziny dziennie, podczas której czasem daleko mi było do pobożnych uniesień. Możliwość bycia przy Bogu jest ogromnym darem, chociaż w danym momencie możemy tego zupełnie nie rozumieć.

Czas na modlitwę
Kiedyś wstrząsnęło mną zdanie innego dominikanina, ojca Marie-Dominique Philippe: “Bóg pragnie nas nieskończenie bardziej, niż my Jego”. I pomyślałam sobie: jeśli to prawda, to jedyną naprawdę rozsądną odpowiedzią jest umiłowanie Boga. To niesamowite, jak bardzo Bóg miłuje nas – małe stworzonka. Ale jak my możemy odpowiedzieć na tę miłość? W każdej miłości największym darem, jaki możemy dać drugiemu, jest nasz czas. Poświęcony czas jest sprawdzianem tego, czy coś naprawdę jest dla nas ważne. A bardzo potrzebujemy modlitwy, szczególnie zaś adoracji. I nie może ona trwać pięć minut, bo wtedy nawet nie zacznę się modlić. Myślę teraz, że człowiekowi świeckiemu potrzeba od pół godziny do godziny adoracji (lub innej modlitwy) dziennie. To wystarczy, aby przetrwać... Na początku może wydawać się to niewykonalne. Ale warto zacząć choćby od kwadransa. To bardzo mały procent z całości naszego dnia.
Od razu narzuca się pytanie: jak znaleźć czas. Tyle spraw, tyle rzeczy do zrobienia, tyle osób nas potrzebuje, nie ma czasu odsapnąć...
Dwadzieścia parę lat temu bywałam chyba na wszystkich imprezach, jakie gdziekolwiek się odbywały. Wszystko było bardzo zajmujące, ale stopniowo zrozumiałam, że to jest bezsensowne, że trzeba wybierać, i czasem lepiej spotkać się z jedną osobą, ale wejść z nią w głębszy kontakt. Najważniejszym zaś zawsze pozostaje spotkanie z Panem Jezusem, bo w przeciwnym razie spotkania z ludźmi też nie będą mieć najmniejszego sensu, będą puste.
Szatan wie, że przez modlitwę możemy zyskać najwięcej, dlatego przeszkadza nam na wszelkie możliwe sposoby. Każdy z nas zna to bardzo dobrze ze swojego życia. Kiedy zamierzamy się modlić, przypomina nam się wszystko, co powinniśmy zrobić, “ważne” sprawy dnia codziennego: pranie, gotowanie, sprzątanie, telefony. Każda rzecz wydaje nam się pilniejsza od modlitwy. I to jest typowa pułapka. Ale to pokazuje też, że toczy się bardzo poważna walka, walka o naszą duszę, o naszą jedność z Jezusem, a zarazem o udział w zbawianiu świata. Pół godziny spędzone przed telewizorem na oglądaniu najświeższych wiadomości czy czytanie gazety nie ma najmniejszego wpływu na losy świata, ale to samo pół godziny poświęcone modlitwie może bardzo wiele zmienić... Trzeba wybierać.

Trwać przed Panem
W czasie adoracji nie musimy przeżywać wielkich uniesień. Rzadko też zdarza się, abym wprost otrzymała odpowiedź na jakieś palące pytanie dotyczące mojego życia, wspólnoty, innych spraw. Ale wierzę, że te odpowiedzi, które przychodzą na bieżąco w trudnych sytuacjach, są owocem czasu oddanego Panu Bogu na adoracji. Wierzę, że bez tego czasu spędzonego w wielkim ubóstwie przed Bogiem, nie mogłabym pełnić Jego woli.
Kiedyś zastanawiałam się, czy nie powinnam czegoś odczuwać na adoracji. Żyjemy w cywilizacji, w której “ja” znajduje się w centrum zainteresowania. Właściwie każdy, kto się modli, ma tendencję do zadawania sobie pytań: “Co odczuwam? Czy w ogóle coś odczuwam?” Jeśli odpowiedź jest negatywna, mamy pokusę rezygnacji z modlitwy. Tymczasem nie chodzi o to, aby coś odczuwać. Popatrzmy na modlitwę tych, którzy w Ewangelii zostali nam ukazani jako adorujący Pana Jezusa.
Pierwszą jest Matka Najświętsza. Jej życie było nieustanną adoracją od momentu, gdy pod Jej sercem począł się Jezus. Stała się jakby żywym tabernakulum. Przez cały czas nosiła w sobie Jezusa, mogła więc Go nieustannie adorować, wykonując proste czynności.
Pasterze również adorowali Jezusa. Przyszli do żłóbka i oddali pokłon Dziecięciu. Nie pytali, jak mają rozwiązać swoje problemy. Jezus był malutki, cóż mógł im doradzić? Stanęli w zachwycie przed Miłością.
Pamiętam jak założyciel naszej Wspólnoty, nieżyjący już Piotr Goursat, radził nam, byśmy - kiedy nie wiemy, czy nasza modlitwa adoracji jest dobra, zrobili rzecz najprostszą: starali się modlić tak, jakbyśmy mieli w ramionach malutkiego Jezusa – tak jak Symeon, który czekał na Niego całe życie. A gdy wziął Go na ręce, wyznał, że może już umrzeć, bo wszystko inne stało się nieistotne. Nie trzeba nic mówić, bo miłość przeżywa się też przez spojrzenie, dotyk, ciszę, przez obecność i przez ofiarowany czas. Dobrze wiedzą o tym małe dzieci, wtulone w ramiona mamusi, zakochani, patrzący sobie w oczy bez słów, czy ci, którzy w hospicjum siedzą cichutko przy ciężko chorej bliskiej osobie, trzymając ją za rękę.
W chwilach szczególnie dla nas trudnych, kiedy tracimy kogoś bliskiego, kiedy dowiadujemy się, że jesteśmy nieuleczalnie chorzy, kiedy doświadczamy odrzucenia ze strony ludzi lub tracimy pracę, kiedy w jakikolwiek sposób odmawia się nam szacunku, gdy pojawia się pokusa, aby przestać się modlić, pomyślmy o Maryi, o św. Janie, św. Marii Magdalenie i innych, którzy stali pod Krzyżem i adorowali Pana Jezusa. Nie było żadnej rozmowy, tylko trwanie obok z miłości, chociaż w poczuciu bezsilności, w bólu, w obliczu tak wielu pytań o sens.
Austriacki psycholog, Wiktor Frankl, (nie był chrześcijaninem) powiedział kiedyś, że szczęście jest zawsze “produktem ubocznym” czynionego dobra. Jeśli jakoś gonimy za szczęściem, popełniamy błąd, bo koncentrujemy się na sobie, a serce człowieka stworzone jest do czegoś więcej – do otwarcia się i przyjmowania miłości. Jeśli będziemy szukać Jezusa, oddawać Mu swój czas, adorować Go, to zobaczymy nagle, że On zacznie dokonywać cudów w naszym życiu, że szczęście pojawi się niepostrzeżenie. Rozpocznie się w nas proces uzdrowienia wewnętrznego, dużo głębszego i skuteczniejszego niż wszelka pomoc psychiatryczna. Czasem trzeba pójść do psychiatry lub do psychologa, ale jeśli Pan Jezus nie dokona dzieła, to nadzieja na całkowite uzdrowienie będzie mała.

Zagubienie
Istnieje przynajmniej kilka aspektów naszego życia, w których Pan Jezus działa szczególnie, przemieniając nas.
Pierwszy z nich, to uzdrowienie z zagubienia w życiu. Szukamy woli Bożej, pragniemy ją pełnić, ale skąd mamy wiedzieć, czego On pragnie? Jestem przekonana, że przez takie ciche trwanie sercem przy Jezusie, bez słów, bez intelektualnych spekulacji, dajemy Mu szansę, aby do nas mówił. Nie musi to być głos wewnętrzny czy objawienie, nie oczekujmy niczego nadzwyczajnego. Stopniowo Pan Bóg zacznie nami kierować i jeśli pozostaniemy wewnętrznie uczciwi, do Jego dyspozycji i w postawie bezinteresowności, On ukaże nam właściwą drogę.
Jednocześnie w czasie adoracji Pan Bóg będzie nam pokazywał te miejsca, w których istnieje rozdźwięk między naszym postępowaniem a Ewangelią. Jest to bolesne, ale działa jak zabieg chirurgiczny. Podobnie jak w sytuacji człowieka uzależnionego od alkoholu. Dopóki nie uzna, że jest uzależniony – nie można mu pomóc. Podobnie dzieje się z naszymi różnymi zniewoleniami. Pan Jezus pokazuje je nam, abyśmy mogli stać się wolni. Czas adoracji objawi nam, jakie jest naprawdę nasze życie, i co jest dla nas najważniejsze. Pan Jezus może nam pokazać te miejsca, w których nie jesteśmy Mu wierni. Mamy wtedy szansę zrobić krok w Jego stronę. On nie tylko wskazuje na bolesny punkt czy słabość, ale daje moc do jej przezwyciężenia. Jeżeli będę prosić, Jezus wyprowadzi mnie z różnych trudności, niewierności czy zakłamania.

Czystość
Dzisiejszy świat zniewala człowieka, proponując mu to wszystko, co jest korzystaniem z seksualności bez miłości i odpowiedzialności za drugiego. Właściwie chcąc nie chcąc, jesteśmy nieustannie bombardowani erotyzmem. Plakaty, afisze, reklamy atakują nas, gdy idziemy przez miasto. Nie mówiąc już o tym, że w życiu mogą nas spotkać różne trudne doświadczenia, objawiające naszą słabość lub poprzez które padliśmy ofiarą grzechu drugiego człowieka. Najlepszą drogą do uzdrowienia wewnętrznego jest adoracja. Jeśli będziemy patrzeć na przeczyste Ciało Jezusa pod postacią chleba, to On oczyści nas z tego, co jest w nas zranieniem, bólem, grzechem. Stopniowo doświadczymy pełnej wolności dziecka Bożego. Nieczystość zasłania nam Boga. Jest jednak nadzieja, bo Pan Jezus naprawdę uzdrawia i oczyszcza naszą pamięć i wyobraźnię, gdy Go o to prosimy.
Pan Jezus związał z czystością serca, dotyczącą nie tylko naszej seksualności, ale również innych sfer naszego życia (np. naszych intencji), bardzo konkretne błogosławieństwo. Obiecał, że ci, którzy mają czyste serce, będą oglądać Boga (por. Mt 5,8). A więc stawka jest najwyższa...

Przebaczenie
Trzecia dziedzina to uzdrowienie w nas tego wszystkiego, co wynika z braku przebaczenia - a to zamyka nasze serce na Boga. Pan Jezus nauczył nas tak się modlić: “odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Odmawiając “Ojcze nasz” sami prosimy o to, aby Bóg nie przebaczał nam, jeśli my nie przebaczyliśmy innym. Trzeba to brać na serio.
Czasem jednak zranienie może być tak duże, krzywda tak wielka, że nie potrafimy przebaczyć o własnych siłach. Nie tylko nasze uczucia, ale i nasza wola nie jest w stanie nakłonić się do przebaczenia. W takich przypadkach adoracja jest najlepszym lekarstwem. Jezus pomaga nam zrozumieć, że nie znamy intencji naszego krzywdziciela – tylko Bóg je zna. Nie wiemy też, jak bardzo osoba, która nas skrzywdziła, sama była krzywdzona przez innych. Pan Jezus patrzy na każdego z wielką miłością i miłosierdziem, pragnie uwolnić nas od zamknięcia serca. Adorując warto modlić się za osobę, której nie potrafimy przebaczyć. Nie o to, aby się nawróciła, aby prosiła o przebaczenie, ale o to, aby Bóg ją zbawił, tak jak On chce, niezależnie od relacji między mną a nią.

Sądzenie
W czasie adoracji Bóg uzdrawia nasz sposób patrzenia na innych. Jeżeli będę doświadczać miłującego spojrzenia Jezusa, to nauczę się inaczej patrzeć na bliźnich, zobaczę w nich moich braci. Trzeba przy tym pamiętać o bardzo ważnej rzeczy: by wracać do biblijnego obrazu Boga. Niestety, często nasze wyobrażenie o Nim jest wypaczone. Mamy poczucie, że jeśli zrobiliśmy coś złego, to Bóg patrzy na nas ze złością, z gniewem, z jakąś satysfakcją, że nas na czymś przyłapał, że może nam wpisać “punkty karne” i czekać, co z tym zrobimy – poprawimy się, czy nie.
Tymczasem Pan Jezus patrzy na nas z wielką miłością i czułością – zawsze, bez wyjątku. Może być zasmucony, że od Niego odeszliśmy, że przez grzech skrzywdziliśmy innych i siebie, ale jest to zawsze spojrzenie miłości i miłosierdzia. Pismo Święte mówi wyraźnie: Ojciec nie tylko czekał na syna marnotrawnego, ale wybiegł mu na spotkanie (Łk 15,11-32). Czas adoracji to “opalanie duszy” w spojrzeniu miłości Jezusa. To Jego uzdrawiające spojrzenie przemienia nas nawet wtedy, gdy nic nie czujemy. Podejrzane byłoby, gdybyśmy za dużo czuli... Bóg może dać nam specjalne łaski mistyczne, ale nie należy ich poszukiwać. Najczęściej najgłębszą łaską jest cisza wewnętrzna i pokój zjednoczonego z Nim serca.
Jeśli doświadczymy miłującego spojrzenia Jezusa, to po zakończeniu adoracji nie będziemy patrzeć na innych ze złością czy ich osądzać. Pan Jezus będzie nas stopniowo uczył swojego spojrzenia na drugiego człowieka, pozwoli zobaczyć, że każde spojrzenie osądzające jest tak naprawdę krzywdzące, bo jest subiektywne. Nie znamy serca drugiego człowieka, nie znamy jego intencji, nie znamy jego możliwości, historii życia. Tylko Bóg go zna i tylko On patrzy na niego obiektywnie i z miłością.
Kiedyś o. Daniel Ange powiedział, że Bóg widzi nas nie takimi, jacy jesteśmy teraz, ale jakimi będziemy w chwale Nieba. To jest niesamowite. Można to porównać do spojrzenia kochającej matki, która nie jest w stanie uwierzyć, że jej dziecko zrobiło coś złego. Spojrzenie miłości zawsze jest spojrzeniem usprawiedliwiającym. Nie znaczy to, że Bóg nie zna prawdy. Zna, ale chodzi Mu tylko o miłość, dobro, nasze uzdrowienie. I o to, abyśmy zrobili krok do przodu, abyśmy nie marnowali naszego życia, abyśmy nie czynili go byle jakim.

Sens wydarzeń
Na adoracji Pan Jezus pozwala nam również zobaczyć sensowność wydarzeń w naszym życiu. Być może przeżyliśmy coś trudnego, czego nie rozumiemy, co wciąż nas boli. Kiedy trwamy na adoracji i przyjmujemy w ciszy pełne miłości spojrzenie Pana Jezusa, stopniowo zaczynamy dostrzegać znaczenie różnych wydarzeń w naszym życiu. Widzimy, że układają się w pewną całość. Przedtem wszystkie elementy były rozsypane, nie wiedzieliśmy, co z nimi zrobić. Wydawało się nam, że niektóre nie tylko są niepotrzebne, ale wręcz szkodliwe i niczego nie da się z nich ułożyć. Tymczasem Bóg daje nam wzór układanki i zaczynamy dostrzegać sensowność elementów – jakieś trudne wydarzenie było potrzebne, abyśmy coś zrozumieli, zrobili jakiś krok, oderwali się od wartości drugorzędnych. Doświadczamy tego przez wiarę i jest to owoc trwania przy Jezusie. Dajemy Mu więc czas i możliwość, aby odmienił nasze życie. Trwając w Jego obecności, przypominamy sobie na nowo, że jesteśmy w ręku miłującego Boga, a to pozwala nam wyzbyć się lęków i nabrać nowej nadziei.

Nadzieja
Skoro jestem w ręku miłującego Boga, to wiem, że nie spotka mnie nic naprawdę niszczącego. Może będę chora, stracę pracę, ale nic nie zagrozi mojemu najgłębszemu dobru – mojemu zbawieniu. Wszystko inne jest przecież przemijające. Nabieramy więc właściwej perspektywy. W psalmach widzimy, jak Dawid ogromnie ufa Bogu. W jednym z nich czytamy: “Niech nas ogarnie Twoja łaska Panie według nadziei pokładanej w Tobie” (por. Ps 33,22). Zatem, jeśli przez adorację będzie wzrastała nasza nadzieja, ufność pokładana w Panu Bogu, to dajemy Mu szansę większego działania w naszym życiu.

Ale co robić?
Przychodzę, jest Pan Jezus i jestem ja – i co mam robić?
Jedna z sióstr zapytała kiedyś ciężko chorą św. Teresę od Dzieciątka Jezus co robi przez tyle godzin. “Modlę się”, powiedziała Teresa. “A cóż siostra mówi Panu Jezusowi?” pytała dalej ciekawa zakonnica. “Nic Mu nie mówię, jestem zbyt słaba, po prostu kocham Go”...
Co może być prostszego i wspanialszego od przylgnięcia sercem do Tego, który miłuje nas nieskończoną miłością?
Adoracja jest traceniem czasu z miłości do Jezusa. Jesteśmy przy Nim i dla Niego, ale to On ma inicjatywę, a nie my.

Maria Pieńkowska

Fragmenty konferencji wygłoszonej w czasie sesji “Wieczernik” w Krakowie
Maria Pieńkowska jest absolwentką ASP w Warszawie, od 1993 r. należy do Wspólnoty Emmanuel, pracuje w liceum jako katechetka.


Tekst pochodzi z strony www.barnaba.alleluja i z nr 29 "JEZUS ŻYJE" Mam go dzięki uprzejmości Sylwestra Szefera za którego proszę się pomodlić, by dalej wydawał to pismo. Sylwek, dziękuję!

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024

Ostatnio dodane