Hello world!

dodane 21:11

 

Polecam do przeczytania ze strony www.katolik pl

  Po prostu bądź i patrz

     

    Pozłacany jak słońce

    Nie ma lepszego prezentu od Boga niż Najświętszy Sakrament –

    niepozorny biały krążek w pozłacanym słońcu, które podobnie jak to

    na niebie opala, tyle że nie falami elektromagnetycznymi, ale miłością.

    Jeśli chcesz spotkać się z Bogiem i zaczerpnąć trochę Jego miłości, przyjdź do Niego na niecodzienną „herbatkę” (czyt. „adorację”). O tym, dlaczego opłaca się składać Mu takie wizyty, mówił podczas Dominikańskiej Szkoły Wiary zajmujący się dziećmi, trudną młodzieżą i szkołą rodzenia dominikanin i autostopowicz – Krzysztof Pałys OP.

    „I wciąż nie starczało i wciąż było brak”

    Można przypuszczać, że dziś na swojej pracy kokosy zbijają nie tylko ortopedzi (nie wyobrażamy sobie życia bez komputera), ale i psychologowie, których jak koła ratunkowego chwytają się ludzie pogrążeni w depresji. Dlaczego zapadają na tę chorobę? Z reguły dopada ich samotność. Uwierzcie, że można mieć tysiące znajomych na „Naszej-klasie”, a być samemu jak palec. Na pierwszy rzut oka Michaelowi Jacksonowi nic nie brakowało – miał talent, sławę i pieniądze, a umarł przytulony do porcelanowej lalki.

    Dlaczego tak trudno jest zbliżyć się do drugiej osoby? Mimo że codziennie zabiegamy o zainteresowanie, sympatię i miłość ludzi, wielu z nas nie akceptuje swoich słabości i w obawie przed odrzuceniem, w relacjach z innymi zachowuje dystans.

    By podobać się ludziom

    Staramy się podobać innym – jesteśmy grzeczni i ułożeni, przez co mało wyjątkowi, nieautentyczni i niepodobni do siebie. Dążymy do sukcesów zawodowych, robimy operacje plastyczne, nakładamy grube warstwy makijażu, łasimy się na komplementy, a wszystko po to, by podobać się sobie i ludziom. Tymczasem, jak powiedział Jan Paweł II: „Nikt nie pozna samego siebie bez Chrystusa”.

    Ani liczne pochwały, ani najlepiej płatna praca, ani nawet udane małżeństwo nie są w stanie nasycić człowieka. Jedynie Bóg ma taką siłę. Tilt w piosence Jeszcze będzie przepięknie śpiewa:

    „Widziałem domy o milionach okien

    A w każdym oknie czaił się ból

    Widziałem twarze, miliony twarzy

    Miliony masek do milionów ról

    Czarny tłum kłębił się i wyciągał ręce

    Wciąż było mało i ciągle chciał więcej

    I wciąż nie starczało i wciąż było brak

    Ciągle bolało, że ciągle jest tak

    Strach nie pozwalał głośno o tym mówić

    Strach nie pozwalał kochać się i śmiać

    Strach nakazywał opuścić w dół oczy

    Strach nakazywał cały czas się bać

    Mieszkańcy miasta i przyjeżdżający

    Tacy zmęczeni i tacy cierpiący

    Przeklinający swój codzienny los”.

    Refren piosenki: „Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie” to powód, dla którego warto odwiedzać Boga na adoracji. Jeszcze setki razy usłyszymy: „Zrób to i tamto, a będziesz szczęśliwy”, tymczasem jedynie bliski kontakt z Tym, który nas stworzył, jest w stanie uwydatnić w nas to, co wyjątkowe i sprawić, że nie tylko uwierzymy w siebie, ale i będziemy sobą, a nasze życie nabierze kolorów. Bo „nie ma tak krętych dróg, których Jezus by nie wyprostował, ani tak głębokich zranień, których by nie uzdrowił”.

    „Kto kocha naprawdę będzie kochać zawsze”*

    Z jednej strony Pismo Święte mówi o Bogu: „Drogi nasze nie są Jego drogami”, z drugiej zaś nakłania nas do nawiązania z Nim osobistego, wręcz intymnego kontaktu, który daje poczucie autentycznego szczęścia. Rodzi się pytanie: „Czy w ogóle da się dogadać z Bogiem?”. Odpowiedź brzmi: „Tak”. Wystarczy po prostu być na adoracji i patrzeć na „biały krążek” (Hostię) w pozłacanym słońcu (monstrancji), które podobnie jak to na niebie opala, tyle że nie falami elektromagnetycznymi, ale miłością.

    Fenomen adoracji polega na tym, że ładuje akumulatory zestresowanego i zakompleksionego człowieka naszych czasów. Wpatrywanie się w Najświętszy Sakrament to sposób na uzdrowienie i metamorfozę. Przykład? W koszalińskiej wspólnocie Cenacolo, prowadzonej przez s. Elwirę Petrozzi, ok. 80% młodzieży wychodzi (bez tradycyjnej terapii i drogich leków) z takich nałogów, jak: narkotyki, alkohol, hazard, erotomania oraz utrata wiary w sens życia. Klucz do sukcesu? Codzienna adoracja. Młodzi wstają o 6 rano i mają do wyboru: praca albo adoracja. Oczywiście decydują się na to drugie. I wcale nie dlatego, że chcą spotkać się z Bogiem, ale wolą dłużej pospać. A Jemu ta drzemka chyba nie specjalnie przeszkadza, skoro potem okazuje się, że na adoracji obudziło się w kimś sumienie.

    Św. Teresa z Lisieux (tzw. Mała Teresa), której często zdarzało się „przysnąć” na adoracji, zbulwersowanym jej zachowaniem siostrom tłumaczyła, że Bóg jest jak anestezjolog, który usypia, żeby uzdrowić. I chyba coś w tym jest, skoro mnisi cystersi żartują, że ulubioną porą Stwórcy jest noc, bo tylko w śpiącym człowieku, który nie zajmuje się sobą, Bóg może spokojnie robić to, co do Niego należy.

    „Nie oceniaj mnie ani dobrze, ani źle”*

    „Chrześcijanin ma iść tam, gdzie nie ma światła” – powiedział o. Krzysztof Pałys. Kiedy miał zorganizować adorację w środowisku chłopaków totalnie „antykościelnych” w koszulkach z napisem „JP”, który nie oznaczał wcale sympatii do Jana Pawła II, a jedynie chęć „dokopania” policji, długo głowił się nad odpowiednią formą trzydziestominutowej modlitwy. Wiedział, że jeśli adoracja będzie obowiązkowa, nikt nie przyjdzie. Okazało się, że chłopaki „wytrwały” do końca. Mało tego, z pomieszczenia, w którym stał Najświętszy Sakrament, wychodzili w ciszy, z pokojem na twarzach.

    Jazda autostopem, mimo że do bezpiecznych nie należy, dla o. Krzysztofa Pałysa jest okazją do bywania w największych ludzkich ciemnościach.

    Młody dominikanin potrafi zrobić nawet 700 km jednego dnia! Już raz próbowano spalić mu habit. Potem trafił na mafioso, który wywiózł go do stadniny i w akcie współczucia chciał zabrać do domu publicznego, by ten wybrał sobie jedną z dziewczyn i przekonał się, na czym polega prawdziwe szczęście. Znów całkiem niedawno wsiadł do sportowego samochodu wytatuowanego mężczyzny, który – jak się potem okazało – wraz z kolegami prowadził dom publiczny. I mimo że jego pierwsza reakcja na słowo „Bóg” brzmiała: „Stary, co ty paliłeś?”, z czasem tak się Nim zainteresował, że postanowił maksymalnie przedłużyć spotkanie z zakonnikiem, zawożąc go do celu.

    Najbardziej zaskakuje fakt, że ci zagubieni ludzie, choć nie widać tego na pierwszy rzut oka, na swój sposób szukają Boga. To najlepszy dowód na to, że On jest w każdym sercu, tyle że nie zawsze na podium.

    Módl się tak, jak umiesz

    Bóg akceptuje człowieka takim, jakim jest. I wcale nie chce – jak nam się powszechnie wydaje – żebyśmy byli grzeczni. Dziecko, które nie ma wątpliwości, nie buntuje się, jest raczej źródłem niepokoju rodziców niż ich radości. Jeśli ktoś się waha, to znaczy, że wszystko z nim w porządku, bo nie ma serca z kamienia. Nie rozumiesz Boga?

    Wykrzycz Mu cały swój bunt. Duchowość nie niszczy natury człowieka, nie ugładza go, ani nie ugrzecznia. Przeciwnie, podkreśla jego nietuzinkowość.

    Uważasz, że ostatnia adoracja była nieudana, ponieważ miałeś tysiąc rozproszeń? Nic z tych rzeczy! Bóg chce cię takiego, jakim jesteś, z całym bagażem twojego życia, z tysiącem rozproszeń, bo one są częścią ciebie. Poza tym z myślami jest trochę jak z osami – im bardziej je odganiasz, tym więcej ich przylatuje. Dlatego odpuść sobie i – jak powiedział o. John Chapman OSB: „Módl się tak, jak potrafisz, nie próbuj się modlić tak, jak nie potrafisz”. Uświadom sobie obecność Boga, a potem „po prostu bądź i patrz”.

    Często narzekamy, że nasza modlitwa jest bezsensowna, bo nie widać jej efektów. Nieprawda! Bóg po prostu przychodzi tak, jak chce. Prorok Eliasz spodziewał się Go w postaci huraganu, a Ten pojawił się w lekkim powiewie.

    By złamać stoł na pół

    Pewnemu mnichowi, który chciał nauczyć się jednej ze sztuk walki, przez pół roku kazano robić ciągle to samo: uderzać ręką w wodę w wiadrze. Po tym czasie pojechał sfrustrowany do domu, gdzie zaciekawieni członkowie rodziny pytali go, czego się nauczył. „To był czas stracony! Niczego się nie nauczyłem!” – krzyknął zdenerwowany mnich, uderzając pięścią w mocny, dębowy stół, a mebel przełamał się na pół...

    Podobnie jest z adoracją. Im dłużej opalasz się w promieniach monstrancji z Hostią, tym więcej w tobie siły. I możesz nawet nie zdawać sobie z tego sprawy, ale tutaj, na tej „herbatce” u Pana Boga, dokonują się w tobie największe przemiany. Wychodzisz z takiego spotkania i już nie jesteś tym samym człowiekiem, bo więcej jest w tobie światła.

    A chrześcijanin to człowiek nadziei – skoro ma iść w totalną ciemność i beznadzieję, musi skądś zaczerpnąć jasności. Skoro można nabyć ją tak tanim kosztem – po prostu siedząc i patrząc (a przy większym zmęczeniu, nawet śniąc), głupotą byłoby nie skorzystać.

    Magdalena Duchnowska

    Na podstawie spotkania: Dominikańska Szkoła Wiary, edycja 2009/2010 „Czy w ogóle da się znaleźć z Bogiem wspólny język? – rzecz o adoracji”.

    * Cytaty pochodzą z piosenki Maanamu pt. Po prostu bądź, odtwarzanej na spotkaniu przez  Krzysztofa Pałysa OP.

    nd pn wt śr cz pt sb

    27

    28

    29

    30

    31

    1

    2

    3

    4

    5

    6

    7

    8

    9

    10

    11

    12

    13

    14

    15

    16

    17

    18

    19

    20

    21

    22

    23

    24

    25

    26

    27

    28

    29

    30

    1

    2

    3

    4

    5

    6

    7

    Dzisiaj: 24.11.2024

    Ostatnio dodane