Codzienność
Sakrament-Jarosław Gambal
dodane 2011-02-25 19:42
W zakamarkach komórki, w pudełku wciśniętym w kąt znalazłam, książkę "Wierzyć i kochać życie pełne nadziei" - Jarosława Gambala. Pamietam jak czytałam te książke jednym tchem, zachwycałam się wzruszałam i zaczynałam na nowo wierzyć. Poniżej jedno z opowiadań, pierwsze w tej książce. Tytuł zamieszczony jest w tytule dzisiejszego wpisu. Miłej lektury i zapraszam do przeczytania całej zawiera 8 treściwych opowiadań. I tak znowu zachwycam się.
Wściekłość rozsadzała go, próbując znaleźć jakieś ujście. Zatrzasnał drzwi samochodu z taką siłą, że zadrżały szyby. Zaciśnięte wargi, świszczący oddech, twarz wykrzywiona w złym grymasie. Wcisnął pedał gazu do samej podłogi. Silnik zawył na wysokich obrotach. Koła zaboksowały, wzniecając potężny tuman kurzu. Rozpędzał się, nie zwracając uwagi na wciąż zarzucający tył pojazdu. Silnik rzęził i zawodził - dwójka, trójka, czwórka. Kręta, wąska droga nie była dobrym miejscem na testowanie maksymalnej prędkości eskorta. ze wzrokiem wbitym prosto przed siebie ścinał zakręty, z trudem mieszcząc sie w szerokości jezdni. Oponu piszczały. Prędkościomierz wychylił sie poza liczbę 150,ale nawet na niego nie spojrzał. Wysłużone auto nie było juz w stanie jechać szybciej. To jeszcze bardziej go zirytowało.
- Dość, dość, dpść!!! Niech sie wreszcie skończy! Uwolni sie, tak, uwolni. Nie ma takiej odwagi żeby samemu.. ale wystarczy, że zmęczy sie tą szaleńczą jazdą! Kierownica drgnie.. Jedna krótka chwila, cierpienia, strachui ... wolności.
Nie zwalniając, wypadł zza zakrętu tuz przed białą tablica"teren zabudowany" dokładnie w momencie, kiedy z wiejskiego kościoła na drogę wysypali sie ludzie. Niedzielne przedpołudnie. Z całej siły nacisnął hamulec. Usłyszał potworny pisk, za sobą zostawił cztery pofalowane. długie, czarne ślady na asfalcie. Z trudem zatrzymał się na poboczu. silnik zgasł. Zdążył. Odświętnie ubrani mężczyźni, kobiety, dzieci z przestrachem spoglądali na niego.
Widział przechodzące całe rodziny. Żal i bunt ciężko gruda tkwiły mu w gardle.
-Po co dłużej udawać, ukrywać, tłumaczyć i kłamać. Rodzina, sąsiedzi, znajomi z pracy. Po co, po co? Dośc tej schizofremii. Nienormalny dom, nienormalna rodzina. Dzieci dorastające w atmosferze piekła. Nie było jak ich chronić, nie było jak wychowywać.
Podniósł głowę. Wokół nie było już nikogo. Wszyscy sie rozeszli, rozjechali do domów. Ruszyłznów, ale już spokojnie. Nie zastanawiał sie, dokąd jedzie. Zatrzymał samochód w lesie przy stromym zboczu. Wysiadł i zaczał sie wspinać prosto przed siebie. Ślężę znał dobrze. Prędzej czy później i tak trafi na szlak.
Dlaczego szedł na górę? Bliżej Boga? Modlić się jak Mojżesz podczas bitwy z Amalekitami? Już nie chciał sie modlic. Nie chciał o nic prosić. Przecież już podjął decyzję. Nie zostanie z nią dłużej. bez względu na konsekwencje-mieszkanie, kredyty, sprawy sądowe, tak zwane dobro dzieci. Nieważne. Już nie!
Mysli nakręcały go tak mocno, że wciąż przyśpieszał. Dopiero brak powietrza w płucach i zlane potem oczy przywracały mu poczucie rzeczywistości. Wszedł na szlak. Spróbował sie opanować. Wyglądał jak szaleniec. Otarł twarz. Przygładził trochę włosy. Skupił sie na kontrolowaniu spacerowego tempa marszu. Szczyt był juz niedaleko. Tu znowu było pełno ludzi. Zakochane pary, rodziny z dziećmi i psami-razem.
Widok piknikujących na szczycie spacerowiczów drażnił go. Przeszkadzał. Znowu zaciskał zęby w bezsilnym żalu. Ruszył brzegiem polany, omijajac koga sie da. Przeszedł obok kościółkai przecisnął się w kierunku starej wieży widokowej. Cierpliwie odczekał na swoją kolej do wejścia. Próbował odciąc sie od rozmów, zachwytów nad cudownym widokiem. Stał wciśniety w kąt przyglądając sie ostrym skałom u podnóża. Ile metrów? Na pewno wystarczająco. Znowu miał przed oczyma sceny kłótni i płaczącego syna schowanego pod biurkiem. Zaciśniete z całej siły na barierce dłonie zbielały. Przeszedł go dreszcz.
- Skąd tak zimny wiatr?
Stał na szczycie wieży sam. jak długo? Nie wiedział. Słońce schowało sie za nadciągającą chmura granatowej barwy.
- Zara bedzie padać - pomysłał.,
Oderwał się od poręczy i ruszył w kierunku stromych schodów. Wchodzić i schodzić po nich można było tak, jak po drabinie. Przy trzecim kroku noga nagle ześlizgnęła się ze szczebla. Kurczowych chwytem zawisł na rękach, boleśnie obijając twarz i klatke piersiową o kanciaste metalowe stopnie.
-Jednak chcesz żyć- mruknął do siebie. Powoli dotarł do podnóża wieży. Szczyt góry pustoszał. Pogoda pospieszała niezdecydowanych.
- Po co tu przyszedłem?- zadał sobie pytanie, ale nie próbował nawet na nie odpowiedzieć. Popatrzył na drzwi wejściowe do schroniska. Poczuł pragnienie. Wszedł do środka i zamówił gorącą herbatę. Bez trudu znalazł wolny stolik w kącie. Usiadł tyłem do sali, osłodził i zaczał mieszać złocisty napój. przecież tak bardzo chciał jej pomóc. Obiecywał wszystko, byle tylko zgodziła się na leczenie, kontakt ze specjalistami. Chciał ją nawet do tego zmusić, ale prawo nie dawało na to szans. jej argumenty? Żaden nie był logiczny. Za każdym razem czaił się najgorszy z możliwych, najbardziej fałszywy i zakłamany wstyd. Z goracej, herbata juz dawno zrobiła się letnia. Od mieszania już powinno rozpuszczać sie szkło. Upił kilka łyków. Sala zdążyła opustoszeć.
O szyby uderzyły pierwsze krople. Spojrzał w tym kierunku. Na parapecie leżała książka. To była mała Biblia w zniszczonej skórzanej oprawie. Rozejrzał się. Został już sam. Ktoś pewnie jej zapomniał. Sięgnął pon ią powolnym, pełnym wahania ruchem. Nosiła ślady częstego używania. Naddarte kartki. Postrzępione i wytarte brzegi. Ślady brudnych palców, a niekiedy tłuszczu. Niektóre wersy zaznaczone kolorowym zakreślaczem. Jakieś notatki z datamii uwagami w rodzaju:"słowo pocieszenia", "słowo po czuwaniu". Poczuł żąl-jak bardzo rozlazło się jego życie. Jak bardzo. Przerzucał kolejne kartki wpatrując się w cudze życie ożywiane wiarą.
Nagle dłoń zawisła mu nad kolejna stroną. Jakby ktoś złapał go za ręke. Izajasz .27.rozdział Pieśń o winnicy Jahwe. Fala gorąca i wzruszenia zalała go w ułamku sekundy.
W ów dzień powiedzą. Winnica urocz. Śpiewajcie o niej - przeczytał cicho. Nie zawsze było tak jak dziś. On też kedyś modlił sie tą księgą. Do niego też przemawiałoSłowo. Ten wers był kiedyś dla niego - pełen miłości , wsparcia,pocieszenia. Nie było wtedy przeszkód do pokonania. Nie było sytuacji, którym z Bożą pomoca by nie sprostał.
Ja jahwe jestem stróżem, podlewam ją co chwila by jej co złego nie spotkało. Strzegę jej w dzień i w nocy.
Przecież zawsze, nieustannie, na każdym kroku był wtedy pewien Bożej opieki. Pan był na pierwszym miejscu. Wszystko inne było na swoim.
Nie czuję gniewu.
Patrzył na trzy krótkie słowa. Były jak uscisk ramion ojca, kiedy z płaczem prosił o przebaczenieza dziecięcą próbe kradzieży.
Deszcz przybierał na sile. W sali panował coraz większy półmrok. Na palcu dłoni, którą śledził kolejne wersy błyszczała obrączka. Błyszczała to włąściwe słowo. Jasno, intensywnie,mocno. Jakby jubiler dopiero co wyjął ja z pudełka.
Niech sie uchwyci mojej opieki
Niech zawrze pokój ze mną
pokój ze mną niech zawrze.
W oczach stanęły mu łzy.cała siłą woli ratował się przed głośnym szlochem. krople spływały po policzkach i kapały na stolik i stronice Biblii. Za żadne skarby nie chciał zwabić tu kogoś z obsługi. Ale nie radził sobie. Zasłaniając twarz, wybiegł w deszcz. Wstrzymane uczucia zerwały w nim jakąs tamę. Płakał jak dziecko. zanosił się szlochem. Nigdy, nigdy wcześniej w dorosłym życiu nie płakał w taki sposób.
- Boże, boże! Zapomniałem, zapomniałem! Ty jestes!
Ze łzami jakby wypływała rozpacz, jak a zalegała w nim od tylu miesięcy, lat.
***********
Wszedł do domu. Zamykał powoli drzwi, nasłuchując. Cisza. minął pokój dzieci.Zajrzał do kuchni.Nikogo. Ruszył do salonu. Małgosia w nienaturalnej pozie spała na brzegu sofy. W każdej chwili mogła zsunąć sie na ziemię. Nie zwracając uwagi na silny odór alkoholu, podniósł ją delikatnie i przeniósł do łóżka. Z czułością, na która nie zdobył sie już dawno, bardzo dawno, okrył ją kocem. Wrócił do salonu. Podniósł z ziemi przewróconą butelke po wódce. Zaczał porządkowac rozrzucone przedmioty i ubrania.
(.....)