Brak pomysłu na tytuł
dodane 2012-08-11 15:52
Dlaczego wciąż nie umiem otworzyć się na drugiego człowieka? Gdzie zgubiłam swoją tożsamość? A może nigdy jej nie znalazłam? Czuję, że żyję w ciemności, nic nie widzę, nie widzę siebie, nie wiem kim jestem, nie wiem gdzie idę, nie wiem jak mam żyć... idę ślepo za tym, co mówi Bóg, trzymam się Jego ręki i błagam, żeby mnie nie puszczał, bo bez Niego zginę.
Czasami ciężko jest żyć. Nie lubię tłumów, nie lubię nieznajomych. Chociaż.... nie tyle nie lubię, co obawiam się ich. Boję się kolejnego zranienia, tak bardzo się tego boję... czuję ciągle obecność diabła, wiem że się o mnie upomina. Już dawno zawróciłam z jego drogi i nigdy więcej nie chcę nią iść, ale... no właśnie. Otworzyłam się na jego działanie i on nie odpuści tak łatwo.
W środę poproszę księdza o rozmowę, nie wiem już co mam robić, czuję się źle. Niby jest coraz lepiej z moją relacją do Boga, niby ciągle idę naprzód, ale mam takie uczucie, jakby Bóg się przede mną schował. Przez ostatnie dwa miesiące tak bardzo czułam Jego miłość, byłam po prostu szczęśliwa... i nagle mi uciekł. Tak po prostu.
Wciąż brakuje mi odwagi podejść do księdza po mszy. Szatan mnie straszy, podsuwa niepokój, wmawia mi, że i tak to nic mi nie pomoże, że ksiądz nie zechce ze mną rozmawiać i że nie zrozumie i wyśmieje.
Tyle we mnie lęku, gdzie to się mieści? :P
Mt 7, 13-14