Ogólne
Życie SPOŁECZNE
dodane 2008-10-28 16:37
Kilka dni temu KAI podała komunikat o sytuacji w Argentynie:
Argentyna: powstrzymywanie się od polityki to poważne zaniedbanie
Dziś komentarz p. Joanny Kociszewskiej, w którym można przeczytać:
Brak uczestnictwa świeckich chrześcijan w polityce to poważne zaniedbanie – czytam dzisiaj wypowiedź argentyńskiego biskupa.
A co powiedzieli biskupi?
„Poważnym zaniedbaniem” nazwał argentyński biskup powstrzymywanie się przez świeckich od udziału w życiu społecznym i politycznym.
Dlaczego w tytule przytoczonym przez KAI i w tym, co przeczytała p. J. Kociszewska umknęło słowo "społeczne"? Bo to takie nieważne? Mało istotne? A może po prostu nie radzimy sobie z naszym (polsko-katolickim?) zaangażowaniem społecznym, czy de facto jego brakiem?
Czy całe, nazwijmy, pozarodzinne zaangażowanie świeckich, ma się sprowadzać do aktywności politycznej? A co z zaangażowaniem społecznym? uczestnictwem w stowarzyszeniach, fundacjach, wspólnotach mieszkańców, w harcerstwie, w życiu szkoły, przedszkola, parafii, osiedla?
I kilka cytatów:
Nie tylko powstaje coraz mniej organizacji, ale także zmniejsza się liczba Polaków angażujących się w ich działania. Szczególnie widoczne było to w roku 2007, kiedy bardzo wyraźnie spadła liczba osób deklarujących członkostwo w organizacjach pozarządowych, grupach, ruchach społecznych lub religijnych. Zaledwie 13%, czyli 4 mln dorosłych Polaków przyznaje się do udziału w jednej z tych form życia społecznego. Oznacza to, że w porównaniu z rokiem 2006 organizacje straciły aż 2,7 mln członków (Wolontariat, filantropia, 1%. Raport z badań 2007, Stowarzyszenie Klon/Jawor, Warszawa 2008).
W ciągu ostatniego roku organizacje straciły ok. 2,6 mln członków – wynika z najnowszego raportu „Indeks Społeczeństwa Obywatelskiego 2007” opracowanego przez Stowarzyszenie Klon/Jawor. Jeszcze w 2006 r. do organizacji należało 22% Polaków, teraz to tylko 14% – najmniej w ciągu ostatnich 5 lat.
Tylko co druga osoba, należąca do organizacji, aktywnie włącza się w jej działania, reszta w małym stopniu lub wcale nie korzysta z tej możliwości: nie uczestniczy w zebraniach, nie płaci składek. Oczywiście zróżnicowana aktywność członków organizacji jest zjawiskiem naturalnym. Jednak jego skala (ponad 30% członków jest całkowicie biernych) wydaje się niepokojąca, a przyczyny – znacznie głębsze.
I z tekstu o. D. Piórkowskiego SI:
Życie społeczne wyraża istotną cząstkę natury człowieka i służy jego wzrostowi. Sobór wyraźnie daje w tym tekście do zrozumienia, że wszędzie tam, gdzie człowiek nie angażuje się w budowę instytucji społecznych, nie czuje się za nie odpowiedzialny, nie jest zainteresowany udziałem w partiach, stowarzyszeniach, fundacjach i wszelkich innych wspólnotach, jawi się jako porażony pewnym paraliżem. Unikanie jakiejkolwiek aktywności na polu społecznym jest objawem niedorozwoju duchowego, braku wzrostu w życiu, a nie wyłącznie zwykłą konsekwencją „egoistycznej” natury człowieka. To diametralna różnica w stosunku do opinii tych, którzy na przestrzeni wieków uważali, że wszelkie instytucje społeczne powstały tylko na drodze umowy, aby ludzie żądni różnych dóbr i bojący się śmierci, nie pozabijali się w pogoni za tym, co konieczne do życia. Tylko, jeśli człowiek wchodzi w relacje społeczne dlatego, że musi, dlaczego jednak tak wiele ludzi ogranicza się w tej dziedzinie do minimum?
[...]
Jakie środki zaradcze proponuje Kościół, aby oprzeć się etyce indywidualistycznej?
a) człowiek nie zrozumie, na czym polega solidarność oraz odpowiedzialność i będzie od nich uciekał, jeśli nie będzie w sobie pielęgnował cnót moralnych i społecznych.
b) potrzeba wychowania do pełniejszej kultury duchowej.
c) formowanie nie tylko intelektu, lecz głównie cnoty wielkoduszności, ponieważ nasze czasy gwałtownie domagają się tego. Nie wystarczy tylko gromadzenie wiedzy. To za mało. Równolegle potrzebna jest dbałość o rozwój moralny.
Moją uwagę przykuł szczególnie trzeci punkt. I muszę przyznać, że to wezwanie skłoniło mnie do sięgnięcia do etyki św. Tomasza z Akwinu, który doskonale opisuje, czym są poszczególne cnoty. Przyznam, że jestem zafascynowany tym, jak wspaniale ów człowiek odmalował gmach ludzkiego ducha.
Aby więc zrozumieć, o co chodzi Kościołowi, kiedy nawołuje do wielkoduszności, przyjrzyjmy się jej nieco bliżej. Czym jest więc wielkoduszność?
Wielkoduszność jest cnotą, która uzdalnia ducha ludzkiego do tego, żeby sięgał ku czemuś wielkiemu. Związane jest z nią przekonanie, że każdy człowiek ma w sobie niemal nieograniczony potencjał osobistego rozwoju, że nigdy nie będzie zaspokojony w swoich dążeniach, że z uwagi na drzemiący w nim pierwiastek nieskończoności jego pragnienia i ich spełnienie są w pewnym sensie również nieskończone. Człowiek w swej istocie pragnie nieustannie wykraczać poza to, co aktualnie osiągnął. Dla przykładu, zadajemy sobie wciąż różne pytania, ponieważ ciągle wykraczamy poza to, co poznane. To, co jeszcze niepoznane jest warunkiem naszego pędu do poznawania. Niektórzy twierdzą, że jeśli niepojętość Boga jest Jego istotną cechą, to w niebie na pewno nie będziemy się nudzili, gdyż istotę Boga będziemy poznawać stopniowo, ale nigdy nie poznamy jej w pełni. Będziemy się do niej przybliżać bez końca. Ta niepojętość Boga będzie paradoksalnie naszym największym szczęściem, bo wciąż będzie nas poruszać pragnienie uszczknięcia czegoś „więcej” z wielkości i bogactwa Boga.
Analogicznie, człowiek wielkoduszny ma bardzo „pojemnego” ducha, który nakierowany jest na nieskończone i nieogarnione Dobro. To Dobro chce być osiągane, ale nigdy nie będzie osiągnięte w pełni. Jak św. Tomasz opisuje człowieka wielkodusznego?
– wielkoduszny dąży tylko do rzeczy wielkich, których jest mało, nie rozprasza swojej uwagi na detale, bo każde wielkie dobro wymaga dużego skupienia uwagi
– widzi się godnym czegoś wielkiego z uwagi na dary, jakie otrzymał od Boga
– dąży do czegoś ponad-przeciętnego. Ponad-przeciętność, zdaniem Akwinaty, polega głównie na czynieniu dobrze drugim, życiu w łączności z drugimi i niesieniu pomocy dla wielu ludzi
– ale równocześnie ponad-przeciętność nie oznacza, że człowiek wielkoduszny pragnie osiągnąć coś, co przerasta jego siły i możliwości. Wniosek z tego taki, że wielkoduszność zakłada właściwe poznanie siebie zarówno w obdarowaniu jak i w brakach oraz ograniczeniach. Św. Tomasz pisze, że wielkoduszny nie przypisuje sobie cech negatywnych, których nie ma, ani też nie zaprzecza czemuś wielkiemu, co w nim jest. To, co wielkie w człowieku pochodzi z daru Bożego.
– cechą wielkoduszności jest ufność. A ufny ma nadzieję na osiągnięcie lub otrzymanie dobra, które jest w świecie lub w drugich. Wielkoduszny nie odwraca się od innych, ponieważ w przeciwieństwie do zarozumiałego wie, że całkowita samodzielność przekracza siły ludzkie. Człowiek potrzebuje pomocy boskiej i ludzkiej. Ufność wnosi w nadzieję swego rodzaju moc, krzepkość i przeciwstawia się bojaźni. Tę ufność można by też zdefiniować jako fundamentalne otwarcie się na świat, jako zdolność realistycznego rozeznania sytuacji. Człowiek ufny, w przeciwieństwie do zniechęconego i nieufnego, aktywnie uczestniczy w poznawaniu. Ufność owocuje twórczym używaniem pamięci, wyobraźni, fantazji. Zwraca uwagę na potrzeby, zainteresowania, pragnienia, nadzieje i lęki.
[...]
Znamienne, że według św. Tomasza z Akwinu wielkoduszność w najpełniejszy sposób realizuje się w działaniu dla dobra bliźnich. Służba drugim, życie w łączności z drugimi i niesienie pomocy dla wielu ludzi to najbardziej szczytne oznaki ponadprzeciętności w życiu. Nie dziwi więc chyba, dlaczego Sobór wzywa do ćwiczenia się w tej cnocie. Można powiedzieć, że przeciętnym jest ten, kto zatrzymuje się na etyce indywidualistycznej, czyli nie podejmuje trudu rozwoju, poprzestaje na tym, co ma – jest małoduszny.
Jak osiągnąć cnotę wielkoduszności? Jest ona darem, ale św. Tomasz udziela też pewnych wskazówek, jak można się na nią skuteczniej otwierać. Wśród nich można wymienić:
– rozpoznanie darów od Boga, przyjęcie ich i zaakceptowanie
– pogłębianie rozumienia roli drugiego człowieka w swoim życiu
– wzmacnianie przekonania, że bez wspólnoty nie można stać się w pełni człowiekiem
– odkrywanie godności, boskiego pierwiastka w każdej istocie ludzkiej, a ta godność najpełniej objawiona została w osobie Jezusa Chrystusa.
– troska o więź z Bogiem i innymi ludźmi, która rodzi w człowieku wiarę w siebie, pozwala odkryć mu jego wewnętrzne piękno i bogactwo
– pielęgnowanie wdzięczności
– nieporównywanie się z innymi
– świadomość własnych ograniczeń i braków
– pozytywne nastawienie do świata i drugich
– wychowywanie dzieci tak, aby dawać im przestrzeń autonomii i wolności, stosowną do ich wieku i możliwości
– uczenie się podejmowania ryzyka, narażając się nawet na błąd i porażkę
– uczenie się bycia otwartym na świat
– wspieranie rozwoju własnej inteligencji, twórczości, talentów
– praca nad nabytymi w ciągu życiami kompleksami, nad niedowartościowaniem, gdyż kompleksy są nagromadzeniem negatywnej energii psychicznej, blokującej właściwy użytek własnych darów
– demaskowanie i przełamywanie lęków, które bronią człowieka przed większym zaangażowaniem na rzecz drugich, wmawiając mu, że to ogołoci go z osiągniętych dóbr. Każdy lęk zatrzymuje kurczowo na samym sobie, i jest żywy zwłaszcza tam, gdzie człowiek przeżywa deficyt miłości.
Gdy kilka lat temu przeżywałam tragedie śmierci dzieci w Polsce nie było żadnej organizacji społecznej, która zajmowałaby się tym problemem. Nie było żadnej instytucji, która w sposób zorganizowany pomagałaby rodzicom, którzy doświadczyli śmierci dziecka.
Zaangażowanie polityków w problemy rodziców doświadczających poronienia było widać jesienią 2006 roku, gdy Ministerstwo Zdrowia chciało się wycofać z rejestracji dzieci zmarłych przed upływem 22. tygodnia ciąży. Pisałam o tym kilkakrotnie na blogu więc nie chcę się powtarzać.
Osoby zebrane w organizacjach działających na rzecz osieroconych rodziców, które istnieją w Polsce działają społecznie. To znaczy poświęcając swój wolny czas i robią to za darmo. Angażując najczęściej własne środki w podejmowane działania.
Nie podobają mi się listy pasterskie, które sprowadzają zaangażowanie ludzi w sprawy tego świata li tylko do udziału w polityce czy udziału w wyborach. Jest w Polsce co najmniej kilkadziesiąt ludzi znanych wszystkim, którzy zaangażowali się w działalność społeczną, a którzy jak najdalej trzymają się od świata polityki, np. Janina Ochojska i PAH czy Anna Dymna i fundacja "Mimo wszystko".
I naprawdę zastanawia mnie, dlaczego "życie społeczne" zniknęło z tytułu KAI jak i z tego, co przeczytała p. J. Kociszewska.
Dopóki będziemy 'nie zauważać' życia SPOŁECZNEGO, to dane przytoczone wyżej przez stowarzyszenie Klon/Jawor będą takie jakie są albo jeszcze gorsze.
Silimy się na przyjęcie nauczania JPII a z przyjęciem nauczania Soboru VatII mamy problem :(.