Ogólne
O Edycie Stein (2)
dodane 2008-09-15 20:09
Wkrótce otrzymała od Anny Reinach straszną wiadomość.
- Adolf zginął na froncie we Flandrii. Przyjedź do mnie. Potrzebuję ciebie."
Nie miała żadnych wątpliwości. To wołanie młodej wdowy stanowiło dla niej wyzwanie. Opatrznościowe, bardzo na miejscu i nieodwołalne. Edytę ogarnął niepokój w czasie podróży do Getyngi. Spodziewała się, że spotka się z Anną jako kobietą bezradną; zmęczoną cierpieniem i załamaną straszną i nieoczekiwaną samotnością. Rzeczywistość jednak okazała się całkiem inna. Anna była kobietą mocną. Promieniowała spokojem i dziwną głębią swojej duszy, co zastanowiło Edytę.
- W tej kobiecie jest coś, czego ja nie znam.
I miała rację. Anna bowiem nawróciła się na chrześcijaństwo. Stało się to latem 1916 roku. Wykorzystała urlop Adolfa i zaproponowała, aby razem przyjęli chrzest. Kościół katolicki na nich czeka. Adolf uznał jednak, że może idą za daleko, może mylą się w tym swoim zapale. Lepiej będzie, jeśli przyjmą chrzest w Kościele protestanckim.
- Dobrze Adolfie. Kiedy jesteśmy razem w dłoni Chrystusa, to niech On nas prowadzi tak, jak Jemu się to podoba.
Edyta spotkała się z kobietą wierzącą, mocno trzymającą się wiary. Przyglądała się temu cudowi, żyła obok niego i zazdrościła owego pokoju swojej przyjaciółce. Parę lat później wyznała:
- Było to moje pierwsze spotkanie z krzyżem Chrystusa, z Bożą mocą, jakiej krzyż udziela tym, którzy go niosą. I po raz pierwszy ukazał mi się Kościół w sposób widzialny, Kościół narodzony z Męki Chrystusa i zwyciężający śmierć. W tym momencie ustąpiło moje niedowiarstwo, zbladł judaizm i światło Chrystusa zaczynało jaśnieć w moim sercu...
/str. 78/
Czy człowiek wierzący inaczej przeżywa cierpienie?
Czy w jego cierpieniu jest też miejsce na ból?
Czy zjednoczenie swojego cierpienia z cierpieniem Chrystusa, z Jego Krzyżem, z mocą Bożą płynącą z Krzyża je niweluje czy 'tylko' wzmacnia, dodaje sił, właśnie moc, aby przeżyć ten czas sensownie? aby się nie załamać? nie popaść w rozpacz?
Ile razy stawiamy nierealne oczekiwania osobom w żałobie po śmierci dziecka, aby już przestały przeżywać, cierpieć?
Jak często uciekamy w milczenie? w zmianę tematu?
Jak często jakikolwiek przejaw żałoby traktuje się jako 'rozdrapywanie ran'?
Ile razy rzeczywiście chciałem/chciałam towarzyszyć komuś w cierpieniu?
Na ile potrafiłem nieść sensowne pocieszenie, aby ten drugi, cierpiący, mój bliźni otworzył przede mną swe serce i ukazał ranę, którą przyniosła śmierć dziecka?
Czy Anna, kobieta mocno trzymająca się wiary, po śmierci męża nie przeżywała bólu, czy po prostu przeżywała go inaczej? Czy życie w pokoju jest jednoznaczne z brakiem cierpienia? Nie. Przecież pisała do Edyty "Przyjedź do mnie. Potrzebuję ciebie."
Opisywanie sensu cierpienia i odnoszenie się w jednoczesne do czyjegoś bólu to jak stąpanie po cienkim lodzie. Zjednoczenie z Krzyżem to wejście na inny poziom doświadczenia, w którym można znaleźć i szczęście i pokój. Nie gubiąc jednocześnie tego, co boli - krzyża.
Znalezienie sensu cierpienia tego ostatniego nie usuwa.
Czytając różne teksty odnoszące się do ludzkich nieszczęść, niejednokrotnie mam wrażenie, że autor o tym zapomina.