Żałoba
List pocieszenia (4)
dodane 2008-06-03 18:53
Z listu:
W miarę upływu dni i tygodni czułem coraz większą potrzebę pełniejszego i bardziej otwartego przeżycia straty, którą przypominały mi moje łzy. Nie chciałem tego jednak zrobić sam. Pragnąłem to przeżyć z kimś, kto mógłby naprawdę zrozumieć, co się we mnie dzieje. A kto mógłby mnie zrozumieć lepiej niż mój ojciec? Była to oczywista i łatwa konkluzja, gdyż od śmierci matki jego listy stały się dla mnie największym źródłem pocieszenia. Opowiadał mi w nich o swoim bólu i walce z sobą, by zbudować nowe, sensowne życie bez niej. Pomyślałem, że mógłbym go pocieszyć i pokrzepić przez zjednoczenie mojego cierpienia z jego cierpieniem.
Doświadczając sytuacji kryzysowej, a jest nią śmierć kogoś bliskiego, bezwiednie szuka się oparcia u innych. Nie chcemy być sami z pojawiającymi się uczuciami. Chcemy kogoś, kto zrozumie łzy, ból, rozpacz, czasami gniew, krzyk.
W sytuacji śmierci dziecka naturalnym jest, że to wspólne przeżywanie żałoby dotyczy obojga rodziców. Tak mogłoby się wydawać, niestety, często małżonkowie nie potrafią otworzyć się na siebie. Przyczyn tego może być kilka.
Narzucone wzorce 'nieprzeżywania' straty dziecka w wyniku poronienia, jako śmierci dziecka lub bagatelizowanie poronienia i traktowanie go jako coś nieistotnego sprawiają, że może dojść do sytuacji, gdy jedno z rodziców 'nie przeżywa' (i tego oczekuje od drugiej osoby) a współmałżonek wprost przeciwnie (i też oczekuje podobnych reakcji do swoich).
Trzeba umieć zgodzić się, że ten drugi przeżywa śmierć dziecka na swój niepowtarzalny sposób i że ma do tego prawo. Ale też trzeba szukać punktów wspólnych, jakichś rytuałów, nawet pojedynczych gestów czy słów, gdzie te dwa sposoby się spotykają. Oboje też powinni mieć świadomość, że ten drugi też cierpi i że szuka pomocy - nawet w odmiennym sposobie reagowania na śmierć dzieca. I że tak się dzieje, nawet jeśli tego nie widać i gdy druga osoba się do tego nie przyznaje przed samą sobą.
Umiejętność stanięcia w prawdzie przed samym sobą, zejście w głąb samego siebie i badanie własnego serca jest wyzwaniem dla odważnych!
Różnice psychologiczne pomiędzy kobietą i mężczyzną sprawiają, że inaczej reagujemy w sytuacjach trudnych. Tę inność trzeba umieć zaakceptować i uszanować. Ty masz swój sposób radzenia sobie z poronieniem, ja swój, w tym jesteśmy razem, w tym nie. To normalne, że kobieta stara się 'wygadać' swój ból, że pojawiają się łzy. I normalne też, że to mężczyzna odnajduje się w działaniu - to on zazwyczaj organizuje sprawy pogrzbowe i administracyjne i jest tą mocną stroną. Ale też trzeba pamiętać, że śmierć dziecka jest na tyle traumatycznym doświadczeniem, że nie mieścimy się w utartych wzorcach.
Osobowość ojca i matki, jak i wcześniejsza historia życia przyczynia się również do tego, jak przeżyjemy śmierć dziecka. U jednych kryzysowa sytuacja powoduje znalezienie dodatkowej energii do działań, inni wprost przeciwnie, wycofują się z życia i zamykają w sobie. Znajomość współmałżonka pomaga przewidzieć jego reakcje. I uwaga analogiczna do wcześniejszej - przy śmierci dziecka, nasze teorie na temat drugiej osoby, mogą się nie sprawdzać.
W takim razie, jeśli nie on/ona, to kto? Bo w przeżyciu żałoby można się rozminąć i choć trudno jest się na to zgodzić, to tak też może być. Jedną z form pomocy są spotkania w grupach wsparcia (z psychologiem) lub w grupach sampomocowych (bez specjalisty). Możliwość wysłuchania historii innych oraz poczucie, że jest się - w końcu - zrozumianym przez innych przynosi ulgę w cierpieniu. Tak jak pisze Nouwen - zjednoczenie cierpienia mojego z cierpieniem drugiej osoby jest źródłem pokrzepienia i pocieszenia.
Na Zachodzie takie grupy dla rodziców po stracie łatwo można znaleźć.
W Polsce - idea ta dopiero raczkuje.