Żałoba

List pocieszenia (3)

dodane 23:36

Z listu:

Myślę, że jest dla nas ważne, aby to doświadczenie bezsilności w obliczu śmierci matki wniknęło do naszych dusz, gdyż jest w nim klucz do głębszego zrozumienia znaczenia śmierci.

Obecna kultura Zachodu (Europa, Ameryka Północna) ucieka od problemu śmierci. Ucieka od zrozumienia znaczenia śmierci. Boimy się stanąć w jakiejś prawdzie o sobie, gdy odchodzi ktoś bliski, szukamy zajęć albo pozwalamy, żeby to one nas znalazły. Niektórym udaje się to bardzo skutecznie. Uświadomienie sobie wagi wydarzenia, jakim jest śmierć rodzica, współmałżonka lub dziecka ma nam pomóc w przeżyciu przyszłości, aby była ona lepsza i sensowniejsza, może też dzięki oswojeniu i przerobieniu problemu śmierci właśnie teraz, gdy doświadczyliśmy jej w odejściu ukochanej osoby. Tylko kto chce się godzić na takie rozmyślania?

Nouwen pisze również:

W dniach kiedy umierała moja matka i zaraz po jej śmierci starałem się poświęcać jak najwięcej uwagi mojej rodzinie i ludziom, którzy okazywali nam przyjaźń i miłość. A potem, gdy znowu byłem w Stanach, daleko od domu, pracowite uczelniane życie nie zachęcało mnie do słuchania moich wewnętrznych krzyków. Jednak pewnego dnia — gdy w przerwie między umówionymi spotkaniami zatrzymałem się na chwilę w swoim gabinecie — uświadomiłem sobie nagle, że zarówno przed śmiercią matki, jak i po niej nie uroniłem ani jednej łzy. Spostrzegłem w tym momencie, że świat ma nade mną taką władzę, iż nie pozwala mi przeżyć w pełni nawet najbardziej osobistego, najbardziej intymnego i najbardziej tajemniczego wydarzenia w moim życiu. Odnosiłem wrażenie, że docierają do mnie głosy nakazujące: „Musisz dalej działać. Życie mija; ludzie umierają, ale ty musisz dalej żyć, pracować, walczyć. Przeszłości nie da się przywrócić. Patrz w przyszłość”. Byłem posłuszny tym głosom: wygłaszałem wykłady z tym samym zapałem co zawsze, rozmawiałem ze studentami o ich problemach, jak gdyby nic się nie zdarzyło, i pracowałem z taką samą obsesyjnością, jaka charakteryzowała moje życie, odkąd zacząłem uczyć. Wiedziałem jednak wówczas, że to długo nie potrwa, jeśli naprawdę poważnie traktuję matkę i siebie. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności — nie, dzięki łaskawemu darowi Boga — miałem zaplanowane sześciomiesięczne rekolekcje u trapistów, w opactwie Genesee, które w ostatnich latach stało się dla mnie drugim domem.

Kiedy przyjechałem w styczniu do klasztoru, wiedziałem, że będzie to czas mojej żałoby. Parę razy, gdy siedziałem w swoim pokoiku otoczony głęboką ciszą klasztoru, poczułem, że z moich oczu płyną łzy. Nie bardzo to rozumiałem. Nie myślałem wtedy o matce, nie przypominałem sobie jej choroby, jej śmierci ani pogrzebu, ale z miejsca znajdującego się we mnie głębiej, niż mogłem sięgnąć, wytryskał żal, który przejawiał się w cichym płaczu.

Żyjemy, jakby nic się nie stało.

Nie pozwalamy prawdzie o nas samych, która jest w nas schowana na dnie serca, wyjść z ukrycia.

A stanąć w prawdzie, to powiedzieć sobie:

tak, umarło mi dziecko,

tak, stało się coś ważnego i istotnego,

tak, boli mnie to,

tak, jestem już inny.

Ten cichy płacz, z głębi naszego jestestwa jest potrzebny, aby bez zbędnego balastu iść dalej. Trzeba znaleźć zarówno miejsce jak i czas na te łzy.

Bo one są dobre.

Trzeba znaleźć drogę do samego siebie i pozwolić na przeżycie wszystkiego do końca.

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 14.11.2024