Żałoba
List pocieszenia (2)
dodane 2008-05-29 00:21
Z listu:
Kiedy umierała matka, przeżywaliśmy bolesną stratę, doświadczyliśmy także naszej całkowitej niemożności, ażeby jakoś temu zapobiec. My, którzy tak bardzo kochaliśmy matkę i uczynilibyśmy wszystko, co możliwe, by ulżyć jej cierpieniu i męce, nie mogliśmy zrobić absolutnie nic. Każdy z nas stojących przy jej łóżku podczas jej ostatnich dni czuł się bezsilny. Czasami spoglądaliśmy na lekarzy i pielęgniarki z daremną nadzieją, że może oni potrafią zmienić bieg wydarzeń, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że to, czego jesteśmy świadkami, jest nieuniknioną rzeczywistością śmierci, rzeczywistością, której wkrótce wszyscy będziemy musieli stawić czoło. (fragment z IV rozdziału, o. H. Nouwen)
Chyba nigdy nie doświadczyłam takiej bezsilności jak w momencie poronień - usłyszenia diagnozy, przekazywania informacji rodzinie, pobyt w szpitalu. To poczucie, że naprawdę nic nie można zrobić było tak wszechogarniające, że dopiero dziś z perspektywy czasu jestem w stanie na to spojrzeć i jakoś ocenić.
W tych pierwszych dniach po drugim poronieniu docierały do mnie informacje o cudzych nieszczęściach: planowany rozwód mojej przyjaciółki, odejście z Kościoła koleżanki z klasy, odejścia z kapłaństwa znajomych księży... Po ludzku można coś było jeszcze zrobić w tych wszystkich, trudnych, wiem, sytuacjach. Bo małżonkowie mogą się zejść na nowo, koleżanka wrócić do KK a kapłani do posługi, do której zostali wyświęceni. W mojej - nic. Bo nic nie wróci życia dzieciom.
Teraz już wiem, że te pierwsze dni żałoby mogą wyglądać różnie i czasami bardzo dziwnie. Każe USG, na które szłam i wiedziałam, że zobaczę nieżywe dziecko, to jednocześnie tląca się nadzieja na dnie serca, że może ktoś się pomylił. Irracjonalna nadzieja? Głupia nadzieja? Daremna? Skoro wykonuje się dwa badania USG, żeby lekarz się nie pomylił, to... zakłada się, że pomyłka jest możliwa. Skoro jeden może się pomylić, to dlaczego nie dwóch? trzech? ... tysiąc?
Czytam ten list i oddycham z ulgą, że moje odczucia są normalne - bezsilność wymieszana z nadzieją... Różnica polega tylko na tym, że ja opłakuję maleńkie dziecko a o. H. Nouwen matkę. Opłakuję marzenia o tym, kim ono mogło być i kim ja mogłam być, Nouwen opłakuje wspomnienia.
Dla kogoś, kto nie przeszedł przez śmierć bliskiej osoby, jej umieranie, wiele niuansów dotyczących emocji będzie niejasnych, nieczytelnych i niezrozumiałych.