Wydarzenia, Media
Niepokojące znaki
dodane 2008-02-26 17:25
Tygodnik "Niedziela" przeprowadził sondaż wśród osób wierzących i praktykujących na temat spowiedzi, pisze o tym KAI:
Sondaż nt. spowiedzi ukazuje także społeczne efekty sakramentu pokuty i pojednania. 85,9 proc. respondentów przyznało, że sakrament pokuty i pojednania pomaga im w poprawie z ich wad, 53,8 proc. penitentów staje się lepszymi dla członków rodziny, 53, proc. łatwiej przebacza innym, 35,4 proc. po spowiedzi jest lepszymi dla sąsiadów i znajomych, natomiast 26,4 proc. lepiej wykonuje swój zawód.
– Cieszy, że przeważający procent wiernych przystępuje do spowiedzi regularnie, a nie ogranicza się, jak to dawniej bywało, do dorocznej spowiedzi, wypływającej jedynie z nakazu przykazań oraz zwyczaju religijnego. Wskazywałoby to na dowartościowanie tego sakramentu, a nawet na pewnego rodzaju zapotrzebowanie na dojrzałe jego przeżywanie - komentuje badania Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego ks. dr hab. Marian Duda rektor Instytutu Teologicznego w Częstochowie. Ks. Duda dostrzega także niepokojące znaki. - Oddziaływanie spowiedzi na pewne zmiany w życiu zawodowym stwierdza tylko 26,4 proc., podczas gdy 73,6 proc. nie udziela żadnej odpowiedzi w tym względzie. Uwidacznia się tutaj bardziej indywidualistyczna tendencja przeżywania religijności, cechująca się wciąż niewystarczającym przełożeniem swojego życia religijnego na relacje rodzinne, zawodowe i społeczne - podkreśla Duda.
Pierwsze poronienie okupiłam koszmarem szpitalnym. Przejeżdżając obok budynku szpitala, nawet wiele miesięcy po, brakowało mi powietrza. Dosłownie. Jak tylko mogłam wybrać inną drogę - omijałam go szerokim łukiem. Jak najdalej. I tuż po poronieniu rozmowa z moją siostrą, która tłumaczyła personel medyczny: co ty chcesz, jak jesteś ich siódmą czy dziesiątą pacjentką z tym problemem, taki system, nic nie zrobisz, nie zmienisz ich, nie masz wpływu.... No nie mam. Trafiając do szpitala dodatkowo chce się być 'grzecznym' pacjentem, bo potem można trafić na niemiłe konsekwencje, to może tylko wewnętrzne poczucie niż oparcie na faktach, ale nie domagałam sie bardziej ludzkiego traktowania.
Poronienie to nie tylko problem tych 40-50 tysięcy kobiet (rocznie).
Nie tylko problem ich bliskich - męża czy partnera, dzieci, dalszych bliskich...
Nie tylko problem lekarza czy położnej.
Nie tylko problem kapelana, który posługuje w szpitalu.
Nie tylko problem księdza, u którego w kancelarii załatwia się formalności związane z pogrzebem.
Nie tylko problem księdza, do którego trafia ktoś po poronieniu i prosi o spowiedź.
Nie tylko problem psychologa, do którego zgłasza sie osoba na terapię.
Nie tylko problem pracownika poradni rodzinnej.
Nie tylko problem dziennikarza, który opisuje sytuacje osób po poronieniu.
Nie tylko problem ...
Każdy z nas prędzej czy później spotka się z kimś, kto stracił dziecko w trakcie ciąży: w wyniku poronienia, przedwczesnego porodu czy martwego porodu lub komplikacji w jego trakcie. I jakiej pomocy się udzieli? Nie przejmuj się... będziesz mieć jeszcze dzieci... są gorsze nieszczęścia... ciesz sie, że to nie aborcja?
Zastanawia mnie z cytowanego raportu to nieprzełożenie na relacje społeczne.
Przypominają się słowa siostry: taki system. Takie społeczeństwo. Jakby była w nas niewiara w to, że te wielkie problemy społeczne można rozwiązać. Tylko czasami łatwiej zamknąć oczy, zmienić temat, uporczywie zmieniać temat.
O zaangażowaniu społecznym w (praktyce) w kościele (/Kościele?) słyszy się tylko w okolicach wyborów. I obawiam się, że dla wielu udział w nich jest usprawiedliwieniem, żeby nadal tkwić w bezczynności. No bo potrzeba ogromu ludzi, kasy, czasu, energii, a wiadomo, każdy z nas ma rodzinę, dzieci, pracę, dodatkowe obowiązki...
Jeden z nielicznych głosów praktycznych to przemyślenia ś.p. księdza Franciszka Blachnickiego i proponowana przez niego Niezależna Chrześcijańska Służba Społeczna.
Jak często w konfesjonale kapłan słyszy grzechy dot. zaangażowania w sprawy społeczne? Wyznawane przez takiego szarego obywatela, niekoniecznie od razu radnego czy posła.
I jeszcze fragment komentarza Joanny Kociszewskiej "Darmowy dzień" z serwisu wiara.pl:
Niedawno przeprowadzone badania wykazały, że jedynie 20% Polaków angażuje się w sprawy inne niż osobiste. Jeśliby zapytać ludzi na ulicy, dlaczego tak jest, najczęstsza odpowiedź brzmiałaby: „nie mam czasu”. Nie mam czasu, bo pracuję przez okrągły tydzień, a gdy wracam do domu, to chcę zwyczajnie odpocząć. Nie mam czasu nawet dla rodziny, nie mówiąc o innych. Co najgorsze, często jest to prawda. Więc może warto zastrzec jeden dzień, który zamiast pracy poświęcimy sobie i innym, zupełnie za darmo?
A ja nie wierzę, że często jest to prawda, z tym czasem. Zbyt łatwo usprawiedliwiamy sobie nasze lenistwo, brak organizacji, nieumiejętność podejmowania działań w dłuższym okresie czasu czy zajmowanie się zbędnymi sprawami.
Rozerwać kajdany zła...
A gdy nam się wydaje, że naprawdę nic nie możemy zrobić i na nic nie mamy wpływu, to zawsze zostaje modlitwa.