Media, Nietrafione słowa
Czy Bóg zabrał mi dziecko?
dodane 2008-02-18 11:32
Pierwsze poronienie, po powrocie do domu z izby przyjęć, gdy już wiem, że to koniec naszych marzeń dzwonię do zaprzyjaźnionego księdza. Wiedział, że spodziewamy się dziecka, zresztą powiedzieliśmy mu o tym, gdy kilka tygodni wcześniej nas odwiedził.
Anku, Bóg dał, Bóg zabrał.
Gdzieś tam po głowie kołaczą się słowa Hioba:
«Nagi wyszedłem z łona matki
i nagi tam wrócę.
Dał Pan i zabrał Pan.
Niech będzie imię Pańskie błogosławione! (Hi 1, 21)
Kto oddaje i zabiera, ten się w piekle poniewiera. Pamiętasz z dzieciństwa? Bo ja tak.
Rozmawiam z dziennikarzem jednego z katolickich tygodników, rozmowa m.in. dotyczy poronień i nagle pada stwierdzenie: Gdyby Pan Bóg zabrał mi dziecko.... Dziennikarz jest ojcem sporej gromadki dzieciaków, wszystkich tutaj, żadnego tam. Przecież Pan Bóg nie zabiera dzieci... - odpowiadam.
Tytułowe pytanie zadaje wielu rodziców po stracie. Rozumiem czyjś ból i cierpienie w takiej chwili, ale mam wrażenie, że jest ono źle postawione - bo czy naprawdę Bóg zabiera dzieci? Czy naprawdę w takiego Boga wierzę? Czy taki Bóg pojawia się na kartach Ewangelii, Ten, który pochylał się nad każdą ludzką biedą?
W Tygodniku Powszechnym artykuł ks. Andrzeja Draguły pt. Co się Bogu podoba?
i fragment z niego:
O tajemnicy życia i śmierci ludzie (niegdyś?) zwykli mówić w sposób prosty. Gdy człowiek przychodził na świat, mówiono, że Bóg dał dziecko lub nim obdarował. Taka perspektywa daru towarzyszy choćby rytuałowi małżeństwa, w którym kapłan pyta nowożeńców o pragnienie przyjęcia dziecka, którym ich Bóg obdarzy. Początek życia, niepoddany ludzkiej kontroli i władzy, wyrażał się w tej misteryjnej relacji: Bóg daje życie, człowiek je tylko przyjmuje. Ten sposób mówienia odzwierciedlał taką perspektywę wiary, w której to Bóg sam jest bezpośrednim dawcą życia, nawet jeśli w swym biologicznym początku zależne jest ono od dwojga istot ludzkich.
Nieco bardziej skomplikowana wydawała się kwestia końca ludzkiego życia. Gdy życie człowieka kończyło się po wielu latach, w sposób naturalny, formuła, że oto Bóg zabrał kogoś do siebie, wydawała się jasna. Bóg jest przecież panem życia i śmierci. Formuła ta okazywała się jednak niewystarczająca w przypadku śmierci nagłej, tragicznej, samobójczej czy śmierci osoby młodej. Perspektywa Boga, który zabiera niewinne dziecko czy osobę w kwiecie wieku, stawała się nie do przyjęcia i rodziła bunt przeciwko Bogu bawiącemu się ludzkim losem.
Rytuał pogrzebu konsekwentnie przeciwstawia się takiej perspektywie i mówi o przygarnięciu bądź przyjęciu umarłego przez Boga. Wyrażenia te służą budowaniu przekonania o niebezpośredniej roli Boga w akcie umierania człowieka. To śmierć go zabrała, zabiła choroba, być może drugi człowiek, ale nie Bóg. Liturgia nie unika zupełnie odniesienia się do „udziału” Boga w akcie umierania. W modlitwie za zmarłych podczas Mszy św. kapłan prosi Boga, aby pamiętał o tych, których wezwał z tego świata do siebie.
O ile jednak czasownik „wzywać”, wpisując się w teologię życia jako powołania, wydaje się nam do przyjęcia, o tyle trudniej już nam zaakceptować czasownik „spodobać się”, który pojawia się w formułach pogrzebowych. Czy rzeczywiście można powiedzieć, że „spodobało się Bogu zabrać” kogokolwiek – jak to czasami czytamy w nekrologach?
Na koniec autor pisze o bezradności językowej w opisie niektórych zdarzeń. Tej bezradności w opisie własnej przeszłości doświadczam nieustannie.
Rodzic po stracie dziecka jest wyczulony na dobór słów, których używa ktoś, kto chce opisać jego sytuację. Wpadki dziennikarzy poruszające temat poronienia zdarzają się dosyć często - ot, ostatnio, poronienie i onanizm włożone do jednego zdania.
Gdyby nie przeżyte poronienia, pewnie nadal bym myślała, że to Pan Bóg zabiera dzieci do siebie i robi to, żeby coś pokazać - najczęściej ludzką winę - albo czegoś nauczyć. Tylko, że cena za tę lekcje jest niewspółmierna do nauczanych treści.
Przeżyte poronienia do góry nogami wywróciły mój świat wiary i na nowo musiałam odpowiadać sobie na podstawowe pytania: po co śmierć?, dlaczego cierpienie?, jaki w tym wszystkim, co mnie spotkało jest udział Boga? czego tak naprawdę On chce? czy to On chciał śmierci moich dzieci? czy Bóg zabrał mi dziecko? I najważniejsze: co ja mam teraz zrobić?
Bóg nie powoduje naszych nieszczęść. Niektóre spowodowane są przez zły los, inne przez złych ludzi, a jeszcze inne są po prostu nieuniknioną konsekwencją tego, że jesteśmy ludźmi, że jesteśmy śmiertelni i że żyjemy w świecie rządzonym przez nienaruszalne prawa natury. Bolesne rzeczy przydarzają się nam nie jako kara za grzechy, nie są one żadną częścią wspaniałego planu Boga. Ponieważ tragedia nie jest wolą Boga, nie musimy czuć się zdradzeni przez Niego, gdy w nas uderza. Możemy zwrócić się do Boga, żeby nam pomógł ją przeżyć, właśnie dlatego, że wiem, iż Bóg jest tak samo oburzony jak i my.
Harold S. Kushner, "Kiedy złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom"