Nietrafione słowa, Ogólne
Szczęście w nieszczęściu
dodane 2008-02-04 21:42
Taki tytuł ma propozycja homilii na wczorajszą niedzielę (IV niedziela w ciągu roku, A) autorstwa o. Augustyna Pelanowskiego OSPPE.
Błogosławieństwa są skróconą wersją zadania, które postawił Jezus przed nami: odkryj w swym nieszczęściu najgłębszą radość dzięki Mnie! Smutni mogą odnaleźć autentyczne pocieszenie, jeśli zamiast uciekać przed przykrościami, przyjmą je i pobłogosławią Boga za to, co otrzymali od życia. To nie rzeczy są przyjemne lub przykre, to my je takimi czynimy, błogosławiąc za nie Boga lub przeklinając.
To zadanie Pana Jezusa często w przypadku straty dziecka odrabiamy - i ci, którzy doświadczyli takiej tragedii wprost jak i ci, którzy tylko pośrednio - albo niedostatecznie albo co najwyżej miernie. No, może powinny się liczyć dobre chęci... ale nimi to piekło wybrukowane.
Dzidziuś na pewno był chory... - starał się pocieszyć mnie mój ginekolog chwilę po tym, jak musiał przekazać hiobową wieść. Przy drugim poronieniu już nic nie mówił. Milczał. To na pewno to i tak tylko 70% przyczyn poronienia.
Jest gdzieś zakodowane w nas, że lepiej, żeby dziecko umarło, poroniło się, niż żeby miało żyć. Przypomina mi się list bliskiej mojej znajomej. Zawsze, gdy czytam w Biblii opis dzielnej niewiasty, to ona przychodzi mi na myśl. Pierwsza córka - po porażeniu, drugie dziecko - późne poronienie, trzecie dziecko - przedwczesny poród, czwarte dziecko - poronienie, piąte szczęśliwie urodzone. W sumie: pierwsze i piąte ma tutaj. A to, co pisała w kontekście szukania dobrych stron poronienia:
Mając chorą i co tu mowić nie rokującą na wyleczenie córkę, (którą bardzo kocham i jej niepełnosprawność jest dla mnie najbardziej akceptowalna na świecie, po prostu ja mam dziecko chore, ty zdrowe, i tak jest na świecie, nie róbmy z tego dramatu) dobijają mnie teksty "samopocieszające" niektórych dziewczyn: "gdybym nie poroniła, to dziecko pewnie byłoby chore" (jak rozumiem: "wiekszą tragedią" jest mieć chore dziecko niz poronić). Nie wiem, czy macierzyństwo polega tylko na kochaniu ZDROWEGO dziecka, a jak chore to już porazka życiowa? Wiem, że taka panuje opinia wśród ginekologów i jakkolwiek ich brutalna ideologia wynika z poglądu, że medycyna dąży do doskonałości, a w tym pojęciu urodzenie chorego dziecka takim lekarzom kojarzy się z porażką zawodową. Dlaczego też w aspekcie humanizmu, czyli ludzkiego podejścia do poronienia utrwala się taki krzepiący pogląd, że lepiej, żeby chorego dziecka nie było, bo to tylko problem? Nigdy się nie zgodzę z takim podejściem. I w aspekcie przeżycia poronienia i posiadania nieuleczalnie chorego dziecka mogę przytoczyć tylko słowa mojej psycholog, która brutalnie uświadomiła mnie w tym zakresie... Przyszłam do niej 2 tygodnie po poronieniu i mówiłam, że nie wiem, dlaczego nie daję sobie rady z moim stanem depresyjnym po poronieniu, przecież potrafię sobie dawać radę w życiu, bo mam chore dziecko, więc nic innego w życiu już mnie nie powinno zdołować: "Kobieto, ty przeżyłaś traumę. Różnica między posiadaniem chorego dziecka a jego stratą jest olbrzymia, bo mając jakiekolwiek dziecko, nawet nieuleczalnie chore, ono pozwala tobie żyć, dawać nadzieję na poprawę, masz kogo kochać, kim się opiekować, ono nadaje sens Twojemu życiu. Strata dziecka to wielka pustka, stan po wojnie, bez nadziei, kropka, enter."
Lepiej teraz niż później - to kolejny powód do "radości" wmawiany rodzicom. Nie, to nie jest powód do szczęścia. Umarło dziecko i czas tu nic nie zmienia. Emocje związane z tym, że poczęło się dziecko i czekamy na jego narodziny, gdy tych ostatnich, szczęśliwych się nie doczekamy, nie zależą od długości trwania ciąży. Gdy słyszę takie 'pocieszenie', to zawsze pytam o granicę, do której jest to lepiej a od której zaczyna się tragedia. Każda strata jest po prostu inna.
Gdy dziecko umiera na późniejszym etapie ciąży, to rodzice zazwyczaj mają możliwość zorganizowania pogrzebu, inni dają im prawo do łez, bólu, żałoby... Umarło im dziecko.
Przy poronieniu co najwyżej można usłyszeć, że ona straciła ciążę, ale nie dziecko.
Po przeżyciu żałoby, gdy przeszłość już tak nie boli, wspomnienia z dni i tygodni, gdy było się w ciąży są jednymi z najcenniejszymi dla osieroconej matki.
Lepiej tak, niż byś miała mieć za dużo... - to z wątku "Słowa, które nie powinny nigdy paść, z forum prywatnego "Poronienie" na forum GW. Jest to tak idiotyczny tekst, że aż bezsensowne wydaje się komentowanie. To była pierwsza ciąża, pierwsze dziecko tej mamy.
Dobrze, że masz już dziecko...- rzeczywiście fakt, że miałam już dziecko był pomocą, miałam kogo przytulić, o co się troszczyć, nie było we mnie strachów, że nikt nigdy nie powie do mnie mamo. Ale mi umarło drugie i trzecie dziecko. One były i fakt, że jest pierwsze nie zmienia tego, że tamte dzieci zmarły. Bez względu na to, ile będę mieć dzieci tutaj, zawsze będzie to o tę dwójkę za mało.
To te "szczęścia" w nieszczęściu, które szczęściami nie są.
---------------------------------------------------
Czy można uciec od straty dziecka? Można. Jest to jakaś forma radzenia sobie ze śmiercią. Znam sporo ludzi, u których zadziałał mechanizm wypierania czy negacji cierpienia, zwłaszcza w tym pierwszym okresie.
W sytuacji poronienia najczęściej jest to negowanie faktu człowieczeństwa utraconej osoby. Straciłam marzenia i wyobrażenia... ale nie dziecko.
----------------------------------------------------
Za co więc można błogosławić Boga? Co otrzymałam od życia w tych wszystkich wydarzeniach związanych z poronieniami? To pytanie było i jest dla mnie trudne. Długo dochodziłam do swoich odpowiedzi, tych, które są w moim sercu a nie tych, które narzucały obiegowe opinie, choćby najpobożniejsze.
Za samą śmierć nie potrafię. Nie staram się nawet chcieć ani umieć to robić.
Chociaż więc śmierć nie jest cierpieniem w doczesnym znaczeniu tego słowa, chociaż znajduje się niejako poza granicą wszystkich cierpień — to równocześnie zło, jakiego w niej doznaje istota ludzka, ma charakter definitywny i syntetyczny. (JPII, Salvifici doloris)
Nie potrafię oddzielić zła od śmierci i za to zło nie jestem w stanie błogosławić.
Za to, że były z nami przez te kilka czy kilkanaście tygodni, za możliwość zobaczenia dzieci w trakcie badań USG, za kilka osób personelu medycznego, które rzeczywiście potraktowały całą tragedię z należytym szacunkiem, za dar życia, za cud poczęcia, za to, że moje serce stało się na zawsze inne, za otworzenie oczu na innych, którzy są w analogicznej sytuacji, za to, że są teraz w Bogu, za ich modlitwę za nami, za... Boże, tysiące rzeczy, których nie potrafię wyrazić słowami.
W każdym cierpieniu przychodzi Bóg ze swoimi darami. I za te dary - błogosławię Boga.