Ogólne, Media
Bez znieczulenia
dodane 2008-01-29 23:31
Wiem, są oddani i pełni współczucia lekarze, dla których poronienie pacjentki to też trudna sytuacja. (Patrz Radości i dramaty.) Ale mam też inną wiedzę. Nie wiem, od czego to zależy. Może z fatku, że lekarz potrafi inaczej się zachować w prywatnym gabinecie a inaczej wśród swoich kolegów, gdzie często roztkliwianie się nad pacjentką tracącą dziecko jest źle widziane. (Nie piszę tu o autorce artykułu tylko o ogóle, gdzie też oczywiście, od tej zasady są wyjątki.) Wszystkie poniższe cytaty pochodzą z wątku "Słowa, które nie powinny nigdy paść" z forum prywatnego "Poronienie" na forum GW.
Lekarka bardzo delikatnie oznajmia mi, że dziecko nie żyje. Przychodzi drugi lekarz na konsultacje. Potwierdza diagnozę i... opowiada dowcip o żabce!!! (nic więcej nie pamiętam, bo zasłabłam)
Kiedy zaczęłam krwawić i przyjechałam do szpitala zanim lekarz mnie zbadał wystukiwał na maszynie moje dane i jednocześnie przy mnie oczywiście, opowiadał położnej, że w weekend był na pieczonych u rodziny i świetnie się bawił...
Jak mnie mąż przywiózł do szpitala z krwawieniem w 3. miesiącu ciąży, lekarz zrobił mi USG i powiedział: "Ja tu żadnej ciąży nie widzę!" Myślałam, że mam jakieś urojenia. Nie mogę zapomnieć tych słów. Dla niego brak ciąży, dla mnie śmierć dziecka.
"Jeśli w ogóle była Pani w ciąży, to TAM już NIC nie zostało" i zaraz potem "proszę zrobić beta HCG, sprawdzimy, czy w ogóle była pani w ciąży", tak jakbym ją sobie wymyśliła. BYŁAM, zarówno fizycznie jak i psychicznie (co jest dla mnie ważniejsze).
Kolejne USG, nadal mam nadzieję, że będzie dobrze, modlę się w myślach, błagam o to, aby serduszko biło... a lekarka krótko stwierdza do drugiej lekarki: "eee... Krysiu, zobacz z TEGO to już nic nie będzie". Nie miałam siły się odezwać i skomentować jej wypowiedzi...
Silny krwotok, krew leje mi się po nogach, ciemno przed oczami, koszmarnie bolesne badanie i słowa "chodźmy na USG zobaczyć, czy toto jeszcze żyje"...
Leżę na kozetce modląc się, żeby jednak ciąża jeszcze była, chyba z 10 osób naokoło, a lekarze opowiadają sobie i pokazują, jakie stringi teraz noszą dziewczyny, myślałam, że się spalę."
Jeszcze lekarz, który robił mi USG - ja jeszcze nie wiedziałam oczywiście, że poroniłam - do grupki studentów nade mną: Widzicie tu jakieś serce? bo ja nie? tu nic nie bije... ciekawe, czy w ogóle biło?... no widzi ktoś czy nie, do cholery, po co tu jesteście?... I w taki oto sposób dowiedziałam się, że mojemu maluszkowi już nie bije serduszko. Chciałam umrzeć i już niczego nie słyszeć.
Zostałam przyjęta do szpitala z podejrzeniem 'obumarcia płodu'. Na drugi dzień lekarz robił mi USG, za ścianą rodziła jakaś kobieta. Odwrócił ode mnie monitor, pytam: co się dzieje? On na to - niedobrze, i zostawił mnie na fotelu z sondą między nogami. Zadzwonił po drugą lekarkę, zanim przyszła wykonał jeszcze jakiś telefon. Wpada młoda pani doktor i siada przy aparacie (bez słowa do mnie) i mówi wesoło - tak biegłam, myślałam, że to coś poważnego...
Dalej nastąpiła wymiana medycznych terminów oraz zwrotów po łacinie. Potem do mnie - dzisiaj zrobimy pani zabieg. To wszystko. Za ścianą krzyczało nowonarodzone dziecko.
Mąż wchodzi ze mną do sali na USG - pielęgniarka krzyczy "mąż na korytarzu". W trakcie USG pielęgniarka pyka smsa na komórce, co potwierdza głośnym brzęczeniem, pełno ludzi, zero intymności i ginekolog, który sobie chciał niby żartować "pani się nie martwi, musimy zrobić dwa razy USG, żeby nie wyskrobać żywego dzieciaka". WYSKROBAĆ! co to za słowo dla kobiety, która traci dziecko.
To tylko garść przykładów, jak może wyglądać badanie USG w polskim szpitalu.
Na pobyt w nim składa się więcej badań niż tylko USG. Pozostałe mogą być wykonywane z równą dozą empatii, co te opisane wyżej.