Nietrafione słowa, Ogólne
Rachunek
dodane 2008-01-28 00:03
Czasami w parafialnym kiosku lub pobożnej księgarni można kupić małą książeczkę "Rachunek sumienia dla dorosłych". Na rynku jest pewnie kilka takich propozycji i jak to w życiu - jedne są lepsze, inne gorsze.
Podobnie w sieci znajdują się takie propozycje z pytaniami dla osób, które chcą przystąpić do sakramentu pokuty i pojednania.
Można w nich znaleźć np. następujące sformułowania:
Czy doradzałem lub spowodowałem poronienie? (Zobacz tu.)
Czy nie doradzałem lub nie spowodowałem poronienia dziecka nienarodzonego? (Zobacz tu.)
Czy nie ciąży nade mną grzech za domaganie się poronienia, ułatwianie go lub jego spowodowanie? (Zobacz tu.)
Równie dobrze można się spytać, czy namawiałem do oddychania.
Poronienie jest wydarzeniem, na które kobieta nie ma wpływu.
"Poronienie", do którego przykłada się rękę lub do którego się namawia poronieniem nie jest. Jest aborcją.
Te pytania mnie złoszczą, irytują i po ludzku bolą.
Przeglądam moją skrzynkę e-mailową z korespondencją prowadzoną ze znajomymi księżmi. Wszyscy jak jeden mąż przyznają, że potrafią odróżnić poronienie od aborcji. Na poziomie definicji - nie wątpię.
Ale lektura takich lub podobnych pytań nie powoduje u nich żadnej reakcji.
I na innym poziomie niż tym nazwijmy definicyjnym, wymienność obu wydarzeń jest już jakieś normalne. I na tym poziomie jest to dla mnie mylenie poronienia z aborcją.
Kilka dni temu Nasz Dziennik opublikował artykuł o farmakologicznej aborcji dostępnej przez internet. (Pisałam już o tym w innej notce.) Czytamy w nim:
Czytelniczki strony mogą dowiedzieć się także, że jeśli poronienie nie nastąpiło, istnieje ryzyko, że "rozwijający się płód" w wyniku sztucznie wywołanych skurczów macicy mógł doznać uszkodzenia kończyn i układu nerwowego.
Czy naprawdę zamienność obu słów jest tutaj na miejscu? czy jest moralnie obojętna?
A na poziomie definicji, to każdy mi powie, że nie ma problemu. Tzn. powiedzą, że w ogóle nie ma problemu, no bo potrafimy odróżnić jedno od drugiego.
Tuż po drugim poronieniu na spacerze z dzieckiem spotkałam koło kaplicy mojego proboszcza. Szczęść Boże... co tam u pani słychać? Powiedziałam. Chwilę porozmawialiśmy. Wie pani, Kościół nie chce dotykać problemu poronień, bo to takie bliskie aborcji.
I choć minęło parę lat od tamtych słów i trochę się w tym czasie działo jeśli idzie o tzw. kwestię poronień, to obawiam się, że myślenie w stylu mojego proboszcza nadal jest częste w szeroko pojętym środowisku kościelnym. Niestety.