Wydarzenia
Odpowiednie dać rzeczy słowo
dodane 2008-01-24 01:12
„Otoczmy troską życie” to hasło programu duszpasterskiego dla Kościoła w Polsce na rok 2008/2009. Komisja Duszpasterstwa Konferencji Episkopatu Polski obradowała nad kształtem przyszłego programu podczas dwudniowego posiedzenia 21 i 22 stycznia w Warszawie. (Całość.)
W artykule pojawia się następujący fragment:
Prelegent podkreślał, że życie jest od Boga i dla Boga. Nie można negować tego poprzez takie działania jak in vitro, kiedy życie staje się produktem a nie darem, czy aborcję i eutanazję, gdzie życie postrzegane jest jako produkt o niskiej wartości. Dlatego warto walczyć o znaczenie słów, które podkreślają szczególną godność życia ludzkiego, oryginalność i piękno Bożego stworzenia.
Po prelekcji członkowie Komisji dyskutowali na temat języka, jakim należy mówić współcześnie o ochronie życia i bioetyce. Z jednej strony należy uważać na terminologię, która może wypaczać a nawet usprawiedliwiać złe działania. Tak dzieje się w przypadku np. nazywania dziecka poczętego zygotą, zarodkiem, płodem.
Zygota, zarodek, embrion, płód... te słowa jak najbardziej mają swoje miejsce w języku polskim. Tak naprawdę istotne jest nie to, co się mówi, ale to, jakie znaczenie się im przypisuje. Jeśli ktoś mówi płód i rozumie jako nie-dziecko, to wtedy pojawia się problem.
Zarówno w Biblii (np. Tysiąclecia) jak i w Kodeksie Prawa Kanonicznego (kan. 871) słowo płód występuje. Czepiam się?
Niektórym osobom personelu medycznego, zwłaszcza w pierwszej połowie ciąży, przez gardło nie przejdzie słowo dziecko. Rodzice, w sytuacji poronienia, potrafią wyczuć, gdy lekarz kryjąc się za medyczną terminologią myśli o ich dziecku jak o dziecku czy o jakimś potencjalnym człowieku.
Ta uwaga dotycząca terminologii powinna dotyczyć nie tylko sytuacji aborcji, in vitro czy eutanazji.
Powoli to się zmienia, ale na stronach katolickich (np. tutaj i tutaj) nadal poronienie jest wymieniane jako jedno z rodzajów aborcji i stosując kalkę z języka angielskiego nazywane jest aborcją spontaniczną.
Pamiętam rozmowę z lekarzem, znanym z postawy pro-life, i przyznał, że takie tłumaczenie w języku polskim nie powinno mieć miejsca.
W książkach ś.p. prof. Fijałkowskiego pojawia się postulat, aby aborcję przestać nazywać sztucznym poronieniem, bo poronienie z natury jest moralnie obojętne i ta 'obojętność' przenosi się, poprzez słownictwo, na aborcję.
Szkoda, że pojawiają się osoby, które działają w drugą stronę i poprzez słownictwo złą ocenę moralną aborcji przenoszą (nawet jeśli w głowie czytelnika dzieje się to nieświadomie) na poronienie.
Tylko, że aborcja w kręgach zainteresowań szeroko pojętego duszpasterstwa była i jest, a poronienie już nie bardzo. No tak, ciesz się, że to nie była aborcja... - usłyszała jedna z mam przy spowiedzi. Doprawdy, ma się z czego cieszyć.
"W drodze" (12/2007) ukazał się artykuł Limbus matrum, oto fragment:
Abstrahując od kwestii teologicznych, najbardziej chyba bolesny dla rodziców dzieci nienarodzonych jest fakt, że po raz kolejny los ich dzieci obchodzi Kościół tylko o tyle, o ile jest on związany z losem dzieci zmarłych w wyniku aborcji. Wprawdzie w dokumencie MKT znajduje się parę zdań mówiących o smutku rodziców, które można odczytywać jako aluzję do poronienia, nie jest ono jednak ani razu wspomniane explicite, w przeciwieństwie do aborcji. Podobnie jest z innymi dokumentami kościelnymi. W zdaniu, które, jak przypomina Majewski w wyżej wspomnianym komentarzu, tajemniczo zniknęło z kanonicznej łacińskiej wersji encykliki Evangelium vitae, Jan Paweł II zwraca się do kobiet, które usunęły ciążę, by nie traciły nadziei, gdyż ich dzieci żyją teraz „w Bogu”. Choć Majewski ma zapewne rację, że owo przekonanie „pomogło wielu rodzinom łatwiej przeżyć trudny czas po utracie swoich dzieci”, poczucie straty zapewne znacznie częściej dotyczy rodziców po poronieniu aniżeli po świadomym przerwaniu ciąży. Ci pierwsi jednak na próżno oczekują, by podobne stwierdzenie, skierowane jednak bezpośrednio do nich, padło w oficjalnym kościelnym tekście. Osoby, których nie dotyczy to bezpośrednio, na ogół nie zdają sobie sprawy, jak bolesne jest, gdy rodzicom dzieci, które bez ich winy zmarły przed narodzeniem i którzy daliby wszystko, by dzieci owe mogły żyć, na każdym niemal kroku przypomina się o aborcji. Myląca nomenklatura (nazywanie aborcji „sztucznym poronieniem” bądź poronienia „aborcją spontaniczną”; to ostatnie to kalka z angielskiego, gdzie obok neutralnego słowa miscarriage używa się też terminu spontaneous abortion), podobne w obu wypadkach procedury medyczne, próba obwiniania kobiet, które poroniły, o przyczynienie się do śmierci ich nienarodzonego dziecka (jak chociażby owa wyżej wspomniana prawosławna modlitwa za kobietę po poronieniu) – przykłady można mnożyć. Tym bardziej zatem ironiczne jest to, że gdy rodzice próbują szukać pocieszenia w wierze, szybko zdają sobie sprawę, iż aby dowiedzieć się, co oficjalne dokumenty Kościoła mają do powiedzenia na temat losu ich dzieci, muszą przebrnąć przez teksty o aborcji.
To przebrnięcie przez teksty dotyczące aborcji odnosi się nie tylko do oficjalnych dokumentów. Prawie zawsze, gdy pojawia się artykuł w mediach katolickich o poronieniu, to jest mowa o aborcji. Prawo dziennikarza - oczywiście! Tylko, że jest to zupełnie nieliczenie się z odczuciami ludzi, którym umarło dziecko. Pojawiające się poczucie winy, bezpodstawne w przypadku poronienia, jest częstą reakcją na tego typu połączenia w jednym tekście ... umarły bądź zostały zabite... to fragment klepsydry, którą przygotowali organizatorzy jednego ze zbiorowych pogrzebów dzieci zmarłych w wyniku poronienia.
Będę mówił o poronieniu i aborcji razem, bo jestem za ochroną życia - argumentował mi kiedyś ksiądz, dziennikarz z GN. Ja też jestem za ochroną życia, ale nie widzę powodów, żeby mówić o obu sprawach razem za to zauważam masę powodów, aby nie poruszać obu kwestii w jednym tekście. Nawet jeśli miałoby to dotyczyć tylko jednego, zupełnie niewinnego, zdania.
Uważajmy na terminologię - ale w szerszym kontekście.