Media
Adwent bez narodzenia
dodane 2007-12-21 23:16
W TP "Adwent bez narodzenia" o. P. Kozackiego OP.
Niejednokrotnie rozmawiałem z małżeństwami, które doświadczyły poronienia, pocieszałem małżonków, z którymi kilka tygodni lub miesięcy wcześniej dzieliłem radość z poczęcia ich dziecka. Czasami tłumaczyłem kobiecie, która oskarżała się o spowodowanie śmierci dziecka, że gdyby nawet bardziej uważała i tak nie zapobiegłaby tragedii. Dopiero jednak tekst Dominiki Kurek-Chomicz, który wydrukowaliśmy w grudniowym numerze miesięcznika „W drodze", uświadomił mi, jak bardzo świat jest bezradny wobec rzeczywistości poronienia i jak często zostawia rodziców samych.
Chciałabym tej wiedzy nie mieć... Nie doświadczać bezradności, milczenia, samotności, zdziwienia, że można wracać do tematu, nieumiejętności rozmowy, nie słyszeć nietrafionych pocieszeń, nie czytać nieprawdziwych informacji na temat sytuacji prawnej w naszych mediach, także katolickich, nie słuchać teorii jak powinno się przeżywać żałobę po a jak nie powinno od tych, dla których poronienie to tylko teoria. Nie słyszeć od dziennikarzy katolickich, że po poronieniu przeżywa się syndrom postaborcyjny. Nie czytać artykułów o aborcji, gdzie w punkcie pierwszym, w rodzajach aborcji wymieniane jest... poronienie.
Poronienie jest kłopotem dla służby zdrowia. Autorka wspomina koszmarny pobyt w szpitalu: „Nigdy wcześniej nie przeżyłam takiego upokorzenia, nie czułam się tak bezsilna, nigdy też wcześniej nie odczuwałam takiej solidarności z kobietami, które nie mają siły walczyć o swoje prawa, protestować, które pozwalają traktować się jak śmieci". Lektura świadectw kobiet, które poroniły, pozwala stwierdzić, że takie traktowanie, to „na ogół nie jest kwestia złej woli pracowników szpitali, tylko brak świadomości, jak bardzo pewne słowa i zachowania mogą ranić, pozostawiając trwały ślad w psychice, a niekiedy i na ciele".
Zdanie, pod którym mogłoby się podpisać wiele kobiet. Przez pierwsze pół roku to, co dominowało, to ogromny żal do lekarzy, że tak to wszystko wyglądało. Dopiero po tym czasie pojawiły się 'normalne' reakcje towarzyszące pożegnaniu z dzieckiem. Normalnie potrafię 'tupnąć nogą', gdy coś mi się nie podoba. W szpitalu - nie potrafiłam, jakby mnie ktoś 'zamroził', czekałam aż to się skończy i będę mogła iść do domu.
A lekturę świadectw można znaleźć m.in. w wątku "Słowa, które nie powinny nigdy paść". W lutym 2005 roku był artykuł w Polityce "Ronić po ludzku", w 2006 w Wysokich Obcasach w okolicach 15.10 - oba o sytuacji w polskich szpitalach. Żaden lekarz nie obruszył się, że to nieprawda i że jest to szkalowanie polskiego środowiska ginekologicznego. Opisywane sytuacje były delikatnie rzecz ujmując 'trudne'. Czyli codzienne.
Poronienie jest kłopotem dla Kościoła. Strata dziecka każe szukać niektórym obolałym rodzicom pociechy w wierze. Mają wtedy okazję przekonać się, że nie tylko duszpasterze bywa nie rozumieją ich bólu i zbywają cierpienie niedelikatnym słowem lub lekceważącą postawą. Co więcej, „większość Kościołów chrześcijańskich skłonna jest uznać człowieczeństwo dzieci od samego poczęcia, przynajmniej w teorii, bo w praktyce, niestety, często ci, którzy głośno domagają się poszanowania praw istot nienarodzonych, zainteresowani są jedynie ofiarami aborcji, z lekceważeniem odnosząc się do kwestii poronienia". W oficjalnym nauczaniu Kościoła katolickiego na próżno szukają choćby zdania o rodzicach, którzy nie doczekali się narodzenia ich dziecka, choćby wspomnienia o losach ich dziecka.
Najpierw w szpitalu od księdza - czy wszystkie zabiegi się udały? Nie, nie wszystkie. Choć w opini lekarzy się udał, pacjentka została wyłyżeczkowana, wybudziła się z narkozy, jest w stanie ogólnie dobrym. Mój by się udał, gdyby dziecko żyło. A to było niemożliwe.
A potem przy spowiedzi: Najgorsze, że nie ochrzciłaś swojego dziecka. Boże, o czym ten facet mówi? Nie będę mu przez kratki konfesjonału tłumaczyć, JAK wygląda fizycznie poronienie. Przecież ono było martwe! Chrzest jest dla żywych. A ja na fotelu z przywiązanymi nogami. To słowo najgorsze, że... długo wracało.
15 października w jednym z miast Polski z okazji Dnia Dziecka Utraconego odbyła się Msza za zmarłe dzieci i ich osieroconych rodziców. Jest mama A., który wpadł pod tramwaj, jest X. mama trójki zmarłych dzieci, jest Y w zaawansowanej ciąży, w poprzedniej córeczka zmarła w 40. tygodniu ciąży, jest... pełen kościół ludzi. Z takimi właśnie historiami. Niektórzy przyszli do kościoła po długiej przerwie. Przed Mszą ustalamy z księdzem szczegóły dot. posług, kto czyta, kto niesie dary itd. Ksiądz w zakrystii jeszcze się 'upewnia', jaka jest intencja: to za dzieci zmarłe w wyniku aborcji, tak?
Poronienie jest też kłopotem dla ruchów kobiecych. Na przykład „polskie feministki chętnie podkreślają, że dla nich nie istnieje kategoria »dziecka nienarodzonego«. Jeśli nie istnieją dzieci nienarodzone, nie ma też i matek dzieci nienarodzonych". Choć feministki wykazują zwiększoną wrażliwość na formy cierpienia, które wynikają z faktu bycia kobietą, nie wiedzą, jak potraktować ból kobiety, która opłakuje swoje zmarłe przed narodzeniem dziecko. Gdyby przyznały prawo do bólu kobietom po poronieniu, w jakiś sposób podważyłyby swe poglądy dotyczące powszechnej dostępności aborcji.
Świetnie, ksiądz mi wmawia, że poronienie i aborcja to takie bliskie tematy, a feministki (te z pro-choice) o żałobie po nie chcą słyszeć.
Warto może w okresie Adwentu, gdy tak chętnie wspominamy narodzenie Jezusa z Maryi Dziewicy, gdy częściej niż w innych okresach modlimy się za małżeństwa spodziewające się dziecka, pamiętać o tych naszych braciach i siostrach, których oczekiwanie nie skończyło się narodzeniem. Ich załamana „tęsknota za życiem pełnym, szczęśliwym i udanym", za domem, którego przestrzeń wypełni obecność oczekiwanego dziecka, domaga się zbawienia, oczekuje na delikatne współczucie tych, którzy są wokół.
Przypominają mi się tylko słowa z Pisma Świętego: czekałem na współczucie, ale nikt się nie zjawił.
W naszej polskiej rzeczywistości jeszcze długo tak będzie.
Podobnie w murach kościołów poronienie, śmierć dziecka w trakcie ciąży czy martwe narodziny długo będą nieobecne.
Choć ten artykuł i kilka osób z kręgów kościelnych niosą iskierkę nadziei, że coś się jednak zmieni.