Ogólne
Poroniłam, straciłam ciążę, czy umarło mi dziecko?
dodane 2007-04-01 14:42
W obiegowej opinii panuje przekonanie, iż najtrudniej stanąć nad grobem własnego dziecka. Śmierć choć tak bardzo wpisana w życie w przypadku śmierci dziecka pokazuje swój bezsens w całej rozciągłości. Bo nie taki porządek natury, bo nie tak miało wszystko wyglądać.
Gdy kobieta rodzi martwo dziecko np. w 40. tygodniu ciąży - ze względu na bezobjawowe zakażenie, czy to, że dziecko owinęło się pępowiną, to też wszyscy wiedzą, że stała się tragedia. Podobnie gdy ciąża kończy się w 8. czy 7. ba może jeszcze 6. miesiącu. Wtedy było widać zaokrąglony brzuch, dziecko poniekąd stało się widzialne dla otoczenia. Niewiele brakowało, żeby można było je uratować. Nie tylko matka miała szansę poznać, jak Maluch kopie. Wiesz, ona straciła tę ciążę... - szepczą sąsiadki na korytarzu. Patrz, chodziła z brzuchem, a teraz jest bez, a dzieciaka nie ma, pewnie coś się stało. Ale nikt głośno nie pyta.
22. tydzień ciąży, który w dokumentacji medycznej jest granicą rozdzielającą poronienie od porodu to już piąty miesiąc. Natura ma to jednak do siebie, że nie patrzy w definicje przygotowane przez urzędników. Poronienie w 18. tygodniu może trwać kilkanaście godzin i w doznaniach być trudniejszy od niejednego porodu. Przy szczęśliwym rozwiązaniu nagrodą za ból jest dla matki dziecko. Przy przegranych narodzinach nie rozdaje się nagród...
W świadomości niektórych poronienie to taki spóźniony okres, trochę bardziej obfita miesiączka. Problem polega na tym, że jak wygląda poronienie nie przeczyta się w poradnikach ciążowych, gazetach dla młodych rodziców, nie dowie się przy przyjęciu do szpitala. Matka, jeśli jest to jej pierwsze poronienie - nie ma bladego pojęcia, co ją czeka. A wcale nie musi to być trochę bardziej bolesny okres.
Dla wielu poronienie to przecież tylko poronienie. Kobieta nie zdążyła się przyzwyczaić, nie czuła ruchów dziecka, nie ma pamiątek po dziecku, nie przygotowano pokoju dla niego, nie kupowała ubranek... A przecież dwie kreseczki na teście ciążowym potrafią przewrócić cały świat - ze szczęścia, radości. Ciąża jest takim wydarzeniem, które przenosi w przyszłość: liczy się datę porodu, wyobraża sobie, jak ono będzie wyglądać, do kogo będzie podobne, matka poniekąd już to dziecko trzyma w ramionach, ojciec marząc o synu już z nim kopie w piłę. Przeżywając poronienie traci się nie tylko wspomnienia - choć może być ich niewiele - ale też i marzenia. Przez śmierć dziecka traci się nie tylko to, co razem się przeżyło, całą przeszłość, ale też i wspólną przyszłość.
Jedną z patologii wczesnej ciąży jest tzw. puste jajo płodowe. Dzieje się tak, gdy nie wytwarzają się struktury płodu lub ulegają one wczesnemu obumarciu, za to trofoblast dalej się rozwija. Prawdopodobnie na b. wczesnym etapie doszło do nie takich podziałów i dziecko zmarło albo przy zagnieżdżaniu albo trochę później. Kobieta w takiej sytuacji czuje objawy ciążowe, bo nadal jest w ciąży. Dopiero badanie USG pozwala odkryć prawdę. Na monitorze nie widać zarodka. Większość lekarzy w takim momencie 'ustawia' pacjentkę przecież tu nie ma żadnego dziecka, o jakim dziecku my w ogóle mówimy?
Znam wielu wierzących ludzi, którzy potrafili takie tłumaczenie przyjąć.
I jestem w stanie zrozumieć mechanizm takiego postępowania, bo część osób zaprzecza temu, co się stało, żeby mniej bolało.
Przy zaśniadzie całkowitym - jest to nowotwór łagodny ujawniający się w trakcie ciąży - mamy podobną sytuację. Również nie wytwarzają się struktury płodu, a jednak określa się garnitur chromosomowy... no właśnie kogo? dziecka, które odeszło b. szybko? dziecka, które się nie wytworzyło? no bo przecież nie matki.
Pamiętam jeden mój egzamin, szłam na niego w widocznej ciąży. Profesor mieszkał kiedyś z moim teściem w jednym pokoju w akademiku, mój mąż jeździł na obozy organizowane przez profesora. Po egzaminie przeszedł więc na rodzinne tematy. Nagle pokazują na mój brzuch spytał: czy to pierwsze? - Nie. Czwarte, ale dwójka nam zmarła. - Jak to? Co się stało? - W wyniku poronienia. Nauczyłam się żyć z moją przeszłością, nie boli mnie mówienie o tym, co się stało. Zabolały mnie za to słowa profesora: aha, myślałem, że coś gorszego się stało.