W ciemności. Oślepiona światłem.

dodane 22:01

Ostatnio coś we mnie pękło. Może brzmi to niezbyt obiecująco, ale jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Pękło bowiem coś co było barierą, której zdawało się, że nie mogłam przejść

W relacji z Bogiem zawsze ważna była dla mnie postawa dziękczynienia. Starałam się ją przyjmować bynajmniej nie tylko dlatego, że „Bóg tak chce i trzeba robić to, co się jemu podoba”, ale dlatego, że naprawdę mam poczucie, że moje życie jest usłane Jego łaskami. Jednak w tym moim dziękczynieniu zawsze była pewna ledwo widoczna granica. Umiałam dziękować za to, co dla mnie trudne. Umiałam dziękować za problemy, które napotykałam. Za cierpienia, których doświadczałam. Umiałam dziękować właściwie za wszystko co mnie spotyka. Ale był w tym jeden warunek. Musiałam ZROZUMIEĆ. Zrozumieć dlaczego. Musiałam dokonać analizy nawet tych najtrudniejszych rzeczy, które mnie spotykały, po to, by poznać ku czemu dobremu mnie one prowadzą. Miałam – i mam – wiarę, że Bóg ze wszystkiego wyprowadza dobro, ludzka słabość polega na niezdolności do dostrzeżenia tego dobra. Więc ja tę słabość starałam się pokonać intelektem i dostrzec działanie Boże we wszystkich życiowych trudnościach.

Były – i są – takie sprawy w moim życiu, które dla mnie są bardzo bolesne. I ciągną się już od dłuższego czasu. Starałam się zrozumieć ich sens, by móc dziękować Bogu także za nie. A jednak one się ciągną. Nie mijają, choć dobro, które sobie z nich intelektualnie wykoncypowałam, albo wcale nie zaistniało, albo już zaistniało, a jednak cierpienie pozostało. Nie widzę już sensu. Zakrywa je ciemność.

I nagle coś, co wydawało mi się nie do przejścia – dziękczynienie, które nie widzi sensu, które rodzi się z bólu, którego nie da się wytłumaczyć, stało się możliwe.

Tak mnie to zdziwiło, gdy pewnego dnia wieczorem umiałam po prostu powiedzieć: dziękuję Ci, Panie, za to co było dla mnie takie trudne. Zupełnie nie rozumiem jaki to ma sens, ale dziękuję.

Żadne trudności czy problemy z tego powodu bynajmniej nie znikły. Zresztą wcale o to nie chodziło. Po prostu czuję się… uwolniona. Ciemność niewiedzy i niezrozumienia zakrywa wiele spraw, ale już nie muszę zrozumieć ich sensu. Jestem wolna. Wolna, by cieszyć się Tobą, Panie, zawsze i we wszystkim co mnie spotyka. Twoja mądrość jest jaśniejsza niż światło mego intelektu, choć z początku wydaje się być ona jedynie ciemnością.

Św. Jan od Krzyża opisuje metaforycznie mądrość Bożą jako światło tak jasne, że najpierw człowieka oślepia. Dopiero stopniowo można się do niego przyzwyczaić. To jest tak piękny opis i tak prawdziwy jednocześnie. Godząc się na ciemność, przyjmuję Twą mądrość. Muszę tylko odrzucić precz mój własny intelekt.

A muszę uczciwie przyznać, że mój intelekt był zawsze moją twierdzą, moim bastionem. Wiedziałam, że kryję się za jego murami nawet przed Bogiem. Możność dziękczynienia bez konieczności zrozumienia jest jedynie małym wyłomem w tym murze, ale mam nadzieję, że to początek upadku mej twierdzy.

Czy nie brzmi to absurdalnie? Chcę upadku siły własnego intelektu?

A jednak. Wiem, że mój intelekt, mój własny rozum jest niczym wobec potęgi mądrości Bożej, która nie może być zdobyta własnymi siłami. Ona zawsze jest darem. Ale ten dar potrzebuje miejsca. Potrzebuje zniszczenia muru mojej twierdzy, by wreszcie zamieszkać w mym sercu już na zawsze.

Wszyscy budujemy w swym życiu jakieś twierdze. Ale tylko ich zniszczenie otwiera nas naprawdę na innych ludzi i na Boga.

Duchu Mądrości, przyjdź.

https://dziennikduszy.com/2018/12/27/w-ciemnosci/