NIEDZIELA/ROZWAŻANIA
XXXII NIEDZIELA ZWYKŁA
dodane 2011-11-05 19:04
XXXII Niedziela Zwykła/ Rozważania
6 LISTOPADA 2011
Dzisiejsze czytania: Mdr 6,12-16; Ps 63,2-8; 1 Tes 4,13-18; Mt 24,42a.44; Mt 25,1-13
Rozważania i homilie: Oremus · ks. M. Pohl · ks. E. Staniek · O. Gabriel od św. Marii Magdaleny OCD
(Mdr 6,12-16)
Mądrość jest wspaniała i niewiędnąca:
ci łatwo ją dostrzegą, którzy ją miłują,
i ci ją znajdą, którzy jej szukają,
uprzedza bowiem tych, co jej pragną,
wpierw dając się im poznać.
Kto dla niej wstanie o świcie, ten się nie natrudzi,
znajdzie ją bowiem siedzącą u drzwi swoich.
O niej rozmyślać - to szczyt roztropności,
a kto z jej powodu nie śpi, wnet się trosk pozbędzie:
sama bowiem obchodzi i szuka tych, co są jej godni,
objawia się im łaskawie na drogach
i wychodzi naprzeciw wszystkim ich zamysłom.
(Ps 63, 2. 3-4. 5-6. 7-8)
Refren: Ciebie, mój Boże, pragnie dusza moja
Boże mój, Boże, szukam Ciebie
i pragnie Ciebie moja dusza.
Ciało moje tęskni za Tobą,
jak ziemia zeschła i łaknąca wody.
Oto wpatruję się w Ciebie w świątyni,
by ujrzeć Twą potęgę i chwałę.
Twoja łaska jest cenniejsza od życia,
więc sławić Cię będą moje wargi.
Będę Cię wielbił przez całe me życie
i wzniosę ręce w imię Twoje,
Moja dusza syci się obficie,
a usta Cię wielbią radosnymi wargami.
Gdy myślę o Tobie na moim posłaniu
i o Tobie rozważam w czasie nocnych czuwań.
Bo stałeś się dla mnie pomocą
i w cieniu Twych skrzydeł wołam radośnie.
(1 Tes 4,13-18)
Nie chcemy, bracia, waszego trwania w niewiedzy co do tych, którzy umierają, abyście się nie smucili jak wszyscy ci, którzy nie mają nadziei. Jeśli bowiem wierzymy, że Jezus istotnie umarł i zmartwychwstał, to również tych, którzy umarli w Jezusie, Bóg wyprowadzi wraz z Nim. To bowiem głosimy wam jako słowo Pańskie, że my, żywi, pozostawieni na przyjście Pana, nie wyprzedzimy tych, którzy pomarli. Sam bowiem Pan zstąpi z nieba na hasło i na głos archanioła, i na dźwięk trąby Bożej, a zmarli w Chrystusie powstaną pierwsi. Potem my, żywi i pozostawieni, wraz z nimi będziemy porwani w powietrze, na obłoki naprzeciw Pana, i w ten sposób zawsze będziemy z Panem. Przeto wzajemnie się pocieszajcie tymi słowami!
(Mt 24, 42a. 44)
Czuwajcie i bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.
(Mt 25,1-13)
Królestwo niebieskie podobne będzie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy się pan młody opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły. Lecz o północy rozległo się wołanie: Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie! Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną. Odpowiedziały roztropne: Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie! Gdy one szły kupić, nadszedł pan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną, i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: Panie, panie, otwórz nam! Lecz on odpowiedział: Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was. Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny.
W centrum radosnego świętowania niedzieli jest zmartwychwstały Chrystus, obecny dla nas w Eucharystii. Źródłem radości jest nadzieja naszego zmartwychwstania, o której zapewnia nas św. Paweł. Trzeba jednak czuwać, aby nie przegapić przyjścia Chrystusa. Boża mądrość, która jest wspaniała i niewiędnąca, podpowiada, aby zawsze czuwać, jak roztropne panny oczekujące na przybycie oblubieńca. Uczestnictwo w Eucharystii napełnia nas doświadczeniem Bożej mądrości oraz uczy czuwania i gotowości na spotkanie z przychodzącym Chrystusem.
Ks. Dariusz Kwiatkowski, „Oremus” listopad 2011, s. 38
Czy głupota jest grzechem?
Upraszczając i trywializując dzisiejszą Ewangelię, można odpowiedzieć, że tak – głupota, lub delikatniej mówiąc nierozsądek, jest grzechem.
Kolejny chyba raz słowa Ewangelii budzą w nas pewien sprzeciw: przecież człowiek nie jest nic winien, że się urodził głupi. Albo że został tak wychowany. Jak więc może ponosić karę za coś, na co nie miał pełnego wpływu? Oczywiście myślimy tak, kierując się tylko bezinteresownym współczuciem dla innych, bo przecież nikt z nas nie posądza o brak rozsądku siebie samego. My zawsze stajemy po właściwej stronie, wśród panien roztropnych. Ale żeby tych drugich zaraz tak surowo karać... No więc w duchu stajemy w ich obronie, uznając zarazem siebie za wystarczająco kompetentnych i mądrych, aby się za nimi biednymi wstawić. Ale czy takie postawienie sprawy jest słuszne? Czy na pewno mamy rację?
Otóż na pewno nie w tym, że sami siebie uważamy za mądrych. Jest to nie tylko przemądrzałość i pycha, ale i głupota, bo prawdziwa mądrość nie przyznaje się do tego, że jest mądra, nie koncentruje się na sobie, a już tym bardziej nie potrzebuje autoreklamy. Być może jest to tylko kwestia braku skromności, ale to już wystarczy.
Po drugie: czy rzeczywiście jesteśmy pewni, że zawsze wszystko zrobiliśmy tak, jak należy? Że nigdy czegoś ważnego nie przeoczyliśmy, nie zapomnieliśmy? A jeśli nawet, to czy mamy gwarancje, że zawsze tak będzie? Zbytnia pewność siebie w tej dziedzinie potrafi być zgubna w skutkach, a nie przewidzieć tego, to już jest głupota.
Po trzecie, myślimy sobie, że ktoś może być po prostu ubogi, może go być nie stać na oliwę do lampy – ostatecznie bez światła weselnego można się jakoś obejść, a bez chleba nie. Poniekąd oszczędność jest wtedy naturalna i Jezus, który sam zaznał niemało ubóstwa, wie, że żyć jakoś trzeba, że trzeba pracować, oszczędzać, aby wiązać koniec z końcem. Ale nie kosztem światła prawdy, wieczności i Boga! Tej oliwy nie może zabraknąć! Przestawienie hierarchii ważności w tej dziedzinie jest głupotą. Nie sprzedaje się duszy za kromkę chleba!
I po czwarte, nie o taką głupotę w potocznym rozumieniu tego słowa tu chodzi. W pewnym sensie nawet głupstwo tego świata Bóg uczynił mądrością, a prostaczkom błogosławił. Chodzi o głupotę polegającą na braku roztropności i przemyślności w sprawach Królestwa Bożego, czyli o lekceważenie swego zbawienia, a nie o brak umiejętności przystosowania się czy życiowego sprytu. Nie na darmo Jezus żalił się, że synowie ludzcy roztropniejsi są w sprawach tego świata niż synowie światłości. Wystarczy porównać, ile uwagi i energii poświęcamy czysto ziemskim troskom, a ile sprawie zbawienia.
Dla doczesnej wygody potrafimy załatwić i zorganizować prawie wszystko: potrafimy znaleźć sobie „plecy”, cierpliwie pukać do wszelkich drzwi, cierpieć upokorzenia, poświęcić duże pieniądze na odpowiedni „prezent”, zaplanować ściśle cały ciąg różnych zabiegów z wieloma wariantami – byle tylko osiągnąć zamierzony cel. I wcale nie uważamy tego trudu za zbędny, niesprawiedliwy czy krzywdzący, co najwyżej ponarzekamy trochę na zmęczenie. Ale czegóż się nie zrobi dla swojej korzyści. Nie liczymy kosztów, tylko cieszymy się z osiągniętego celu.
Tymczasem ile złości, wrogości, buntu i pogardy budzą w nas wymagania, które stawia w imieniu Chrystusa Kościół, i to przecież w trosce o nasze dobro. Tu punkt dojścia – czyli zbawienie – nas nie interesuje. Za to każda najmniejsza nawet trudność, opór materii, konieczna ofiara, cena wysiłku, który musimy płacić, urasta zaraz do rangi wielkiego problemu, kosztów ponad ludzkie możliwości. I zamiast przymierzyć się chociaż do celu, do pokonania choćby jednej przeszkody – rezygnujemy natychmiast. Kościół oskarżamy o „nieżyciowość”, o niepotrzebne utrudnianie, złośliwość. I trwamy poczuciu niesprawiedliwej krzywdy, a cel nic nas już nie obchodzi.
Dlaczego tak różne miary i różne metody działania stosujemy w sprawach doczesności i wieczności? Może dlatego, że wydaje się nam, że to my robimy łaskę Panu Bogu i że to Jemu powinno na nas zależeć, że to On powinien za nami latać. A może po prostu nie zależy nam, bo nie zdajemy sobie sprawy z tego, czym jest naprawdę zbawienie, życie wieczne, miłość Boga?
Kiedyś chlubiliśmy się, że chociaż nie jesteśmy bogaci, to jednak jesteśmy dobrzy, pobożni i mądrzy, więc w kolejce do nieba będziemy pierwsi. W tej chwili widać już, że nie jesteśmy ani bogaci, ani też zbytnio dobrzy czy pobożni, a ostatnio to nawet i nasza mądrość jest wysoce wątpliwa. Więc może to miejsce w niebie nie jest wcale takie pewne?
Ks. Mariusz Pohl
Nie wolno wspomagać leniwych
Trudno ich nie zauważyć. Jedni z nich wyciągają rękę żebrząc o pieniądze. Chętnie szukają dużych zgromadzeń religijnych lub miejsc o wielkim przepływie ludzi, np. blisko dworców, by zbierać rzucone im grosze. Inni, by wyłudzić pieniądze, zaczepiają na ulicy lub pukają do mieszkań opowiadając zmyślone historyjki o swym tragicznym położeniu.
W dawniejszej interpretacji miłosierdzia odwoływano się do zasady, że lepiej dać się naciągnąć dziesięć razy, niż jeden raz odmówić pomocy autentycznie potrzebującemu. Stąd też dość często nieuczciwi ludzie żyli kosztem naiwnych chrześcijan. Taki sposób wspierania ubogich daleki był od mądrości pierwszych chrześcijan, którzy przestrzegali: „Niech jałmużna spoci się w twojej ręce”, tzn. dobrze się zastanów, komu, ile i kiedy możesz dać. Nie wolno bowiem ani w imię mądrości, ani w imię miłości wspierać ludzi leniwych i nieuczciwych.
Tam gdzie istnieje autentyczna potrzeba pomocy chrześcijanin, nawet kosztem własnym, winien spieszyć z pomocą. Jeśli jednak świadczy ją wobec ludzi leniwych, to ośmiesza siebie i religię, którą wyznaje. Występuje w roli naiwniaka, którego można łatwo wykorzystać, a równocześnie wyrządza krzywdę temu, komu pozwala żyć cudzym kosztem.
Zasadniczo nie należy wspomagać, zwłaszcza finansowo, człowieka którego nie znamy. Dając jałmużnę należy dobrze wiedzieć, w jaki sposób nasz dar zostanie wykorzystany przez biorącego. Chodzi o to, by dający nie był współwinny grzechu, gdy przyjmujący ofiarę wykorzysta ją w złym celu.
Są sytuacje, w które należy się zaangażować. To troska o ludzi niepełnosprawnych, chorych, samotnych, w podeszłym wieku, troska o sieroty czy rodziny zagrożone przez alkoholika... Ewangelia nie pozwala na przejście obok bliźnich czekających na pomoc. Zanim jednak jej udzielimy, należy dobrze rozpoznać sytuację, w jakiej znajduje się potrzebujący pomocy i zastanowić się nad sposobem, w jaki należy jej udzielić.
Całe zagadnienie współczesnego miłosierdzia winno być na nowo gruntownie przemyślane i ustawione na ewangelicznym fundamencie. Kościół składa się z ludzi świadczących miłosierdzie i korzystających z miłosierdzia. Ich wzajemne współżycie musi być oparte na mądrości. Chodzi o to, by każdy dobry czyn ubogacał zarówno dającego, jak i odbierającego. Tylko taka pomoc może być nazwana ewangeliczną.
Chrystus w przypowieści o pannach mądrych i głupich zwraca uwagę na to, że mądre nie podzieliły się swoją oliwą z leniwymi, którym nie chciało się w odpowiednim czasie napełnić lamp. Mądrość to nie tylko troska o to, by moja lampa była pełna i zawsze gotowa do świecenia, ale i umiejętność spojrzenia na innych ludzi i precyzyjne rozpoznanie ich motywacji, gdy wyciągają rękę po pomoc.
Chrześcijanin musi umieć powiedzieć „nie”. Tak jak to uczyniły panny mądre: „Aby nam i wam nie zabrakło, idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie”. Ten, kto nie umie odmówić pomocy ludziom żyjącym kosztem innych, będzie odpowiadał przed Bogiem za złe wykorzystanie swoich talentów. Może się zdarzyć, że przy nieroztropnym wspomaganiu innych zabraknie czasu, zdrowia, sił, pieniędzy dla dobrego wykonania obowiązków, za które jest odpowiedzialny. Leniwych wspomagać nie wolno!
Ks. Edward Staniek
Mądrość umiaru
Ich rodzice pracują na wyższych uczelniach. Dzieci winny przynajmniej im dorównać. Tymczasem one z trudem przechodzą z klasy do klasy. Już przy maturze córki są poważne kłopoty. Ale dziecko uczonych rodziców musi nie tylko zdać maturę, lecz i zaliczyć studia. Córka żyje widmem nauki. Mała pojemność głowy jest poszerzana na siłę. Uczy się całymi dniami. Poza nauką nie widzi świata. Nie ma dość siły potrzebnej do przeciwstawienia się rodzicom. Na trzecim roku studiów trafia do szpitala. Po kilku miesiącach wiadomo, że już nie skończy studiów, że nie założy rodziny, że będzie stałą pacjentką kliniki psychiatrycznej.
Rozmowa z załamaną matką przeraża. Ani na sekundę nie dopuszcza do świadomości prawdy, że choroba córki w dużej mierze jest jej dziełem. Ona woli mieć córkę, która w czasie studiów zapadła w chorobę, niż zdrową mającą za sobą jedynie szkołę zawodową.
Syn miał dość siły, by obserwując dramat swojej siostry powiedzieć rodzicom, że z tego, iż oni są genialnie zdolni, niestety nie wynika, że zrodzili genialne dzieci. On rezygnuje ze studiów i zostaje mechanikiem samochodowym. Awantura była wielka. Rodzice nie chcą się do niego przyznać, zrezygnowali z wprowadzania go w swe towarzystwo. On jednak woli być zdrowym i zadowolonym z życia, niż pacjentem kliniki psychiatrycznej z dyplomem doktora.
Ileż tego typu dramatów można obserwować w życiu. Część z nich jest zawiniona przez najbliższych, część jest dziełem samych nieszczęśników, którzy wysoko, czyli ponad swoje możliwości, ustawili poprzeczkę.
Tym, którzy są ofiarami niezdrowych ambicji bliskich, można współczuć. Presja bliskiego otoczenia, rodziców, męża, żony, może być mocniejsza niż więzienne kraty. Wyzwolenie kogoś z tego osaczenia jest prawie niemożliwe. Jeśli on sam nie znajdzie dość siły, by się przeciwstawić – zginie.
Można natomiast próbować zatrzymać na niewłaściwej drodze ludzi, którzy sami wiedzeni niezdrową ambicją, upojeni sukcesami na niższych szczeblach, tracą orientację i zapominają o tym, iż mądrość polega na umiarze. Wprawdzie narkotyk sukcesu jest bardzo mocny i uzależnienie od niego silniejsze niż w wypadku aplikowania środków odurzających, ale przy pewnej dozie krytycyzmu opamiętanie jest możliwe. Miodem z beczki można wypełnić słoik po brzegi, a z tego, że miodu w beczce jest jeszcze sto razy więcej niż w słoiku, nie wynika, że należy go nadal do pełnego słoika przelewać. Gdy bowiem miara słoika zostanie przekroczona, drogocenny owoc pszczelego roju rozpłynie się po ziemi i zostanie zniszczony. Mądrość polega nie tylko na tym, by znać wartość miodu, lecz i pojemność naczyń, do których się go przelewa. Winni o tym pamiętać głównie rodzice i wychowawcy. Dokładne ustalenie aktualnej „pojemności” umysłu i serca, a czasem nawet sił fizycznych dziecka oraz oszacowanie realnej możliwości powiększania tej pojemności przez naukę i ćwiczenia, to zasadniczy obowiązek ludzi odpowiedzialnych za wychowanie. Oni winni to czynić wobec wychowanków i winni ich nauczyć tej trudnej sztuki.
Każdy człowiek może być szczęśliwy, gdy osiągnie pełnię na swoją miarę. Ileż radości jest w podjęciu decyzji: ja nie nadaję się na fizyka, potrafię natomiast prowadzić dobrze pracownię fotograficzną. Rezygnuję z tego, co mnie przerasta, po to, by się radować swoją pełnią. Podobnie jest również w decyzjach odwrotnych, gdy człowiek dostrzegając swoje możliwości nie zadowala się tym, co już posiada, lecz dąży do dostępnej dla niego pełni.
Mądrość to umiejętność zachowania we wszystkim umiaru. Nie chodzi tu o przeciętność, ale o pełne wykorzystanie realnych możliwości człowieka. Tam gdzie czegoś do pełni brakuje, nie ma właściwej miary; tam gdzie jest więcej niż do pełni potrzeba, również nie ma miary. Mądrość to sztuka dokładnego wyważenia swoich możliwości i wykonywanych zadań. To ona decyduje o szczęściu człowieka, umożliwia bowiem zajęcie tego miejsca, jakie mu wyznaczył od wieków Bóg. Nic więc dziwnego, że Biblia tak często wzywa do modlitwy o mądrość i do doskonalenia tej cnoty.
Ks. Edward Staniek
Panie, spraw, abym był gotowy na Twoje przyjście, bym mógł wejść z Tobą na gody (Mt 25, 10)
Centrum dzisiejszej liturgii stanowi okrzyk rozlegający się w nocy: „Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie!” (Mt 25, 6). Oblubieńcem jest Chrystus. On wzywa niespodziewanie na wieczną ucztę wierzących, których uosabia dziesięć panien oczekujących wprowadzenia na gody. W tej przypowieści (tamże 1-13) związek między Bogiem a człowiekiem jest przedstawiony — jak to często ma miejsce w Starym Testamencie — jako związek godowy. Syn Boży przez wcielenie poślubił ludzkość w nierozerwalnym zjednoczeniu, czyniącym Go Człowiekiem-Bogiem; zaślubin tych następnie dokonał na krzyżu, przez który odkupił ludzi i związał ich z sobą, łącząc ich w Kościele, swojej mistycznej oblubienicy. Lecz to nie wystarcza. Chrystus pragnie obchodzić swoje gody w każdej duszy chrześcijańskiej poświęconej mu przez chrzest. „Poślubiłem was jednemu mężowi — pisze św. Paweł — by was przedstawić Chrystusowi jako czystą dziewicę” (2 Kor 11, 2). W tej perspektywie na życie chrześcijanina można patrzeć jako na obowiązek wierności godowej względem Chrystusa, wierności delikatnej, troskliwej, żarliwej, natchnionej przez miłość, nie dopuszczającej kompromisu. Życie spędzone w ten sposób jest czujnym oczekiwaniem Oblubieńca, poświęcone dobrym uczynkom, które według symbolu przypowieści są olejem zasilającym lampę wiary. Panny roztropne zaopatrzyły się weń dobrze, mogą więc śmiało znieść przedłużające się nocne czuwanie, bo są gotowe na przyjście oblubieńca. Natomiast panny nierozsądne, przedstawiające chrześcijan niedbałych w wypełnianiu swoich obowiązków, widząc, że gasną ich lampy niepowrotnie, przybywają z opóźnieniem i na próżno błagają: „Panie, panie, otwórz nam” (Mt 25, 12). Aby zbawić się, nie wystarczy prosić Boga; potrzebna jest „wiara, która działa przez miłość” (Ga 5, 6). Dlatego panny nierozsądne usłyszały odpowiedź: „Nie znam was” (Mt 25, 12). Taką samą odpowiedź otrzymali ci, którzy głosili Ewangelię, lecz nie wprowadzili Jej w życie: „Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie” (Mt 7,23). Chrystus dobrze ich zna, jednak nie jako owce swojej trzody — nie usłuchali bowiem Jego głosu; nie zna ich też jako przyjaciół; ponieważ nie zachowywali Jego przykazań; dlatego wyklucza ich z obecności na godach. Przybycie oblubieńca z opóźnieniem i o północy wskazuje, że nikt nie może wiedzieć, kiedy Pan otworzy mu bramy wieczności; uzasadnia to końcowa zachęta: „Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny” (Mt 25,13).
Z ewangelią dzisiejszą łączy się pierwsze i drugie czytanie. Pierwsze (Mdr 6, 12-16) na wstępie wychwala poszukiwanie mądrości pochodzącej od Boga i jest skierowane do Jego służby. „O niej rozmyślać — to szczyt roztropności, a kto z jej powodu nie śpi, wnet się trosk pozbędzie” (tamże 15). Mądrość ta czyni człowieka roztropnym, poucza go, by nie marnował życia na rzeczy błahe, lecz obracał je na służbę i wyczekiwanie Boga. Tego, kto jej „poświęca czuwanie”, przyjście Oblubieńca nie zastanie nieprzygotowanym.
Drugie czytanie (1 Tes 4, 13-18) kończy temat pouczeniem św. Pawła skierowanym do Tesaloniczan o wiecznym przeznaczeniu człowieka. Wobec śmierci drogich osób smucą się „jak ci, którzy nie mają nadziei” (tamże 13), ponieważ jeszcze nie zrozumieli, że wierzący, będąc wszczepieni w Chrystusa, zostali wezwani do uczestnictwa w Jego chwale. „Jeśli wierzymy, że Jezus istotnie umarł i zmartwychwstał, to również tych, którzy umarli w Jezusie, Bóg wyprowadzi wraz z Nim” (tamże 14). Wiara i zjednoczenie z Chrystusem mają znaczenie nie tylko w tym życiu, lecz także w śmierci, która prowadzi do zmartwychwstania i uwielbienia. To jest świetlany kres, do którego wierzący powinien zmierzać, czuwając w oczekiwaniu Oblubieńca i patrząc pogodnie na śmierć, która go wprowadzi na gody wieczne, aby był „zawsze z Panem” (tamże 17).
-
Staram się być czysty dla Ciebie i z płonącą lampą wychodzę Ci na spotkanie, o Oblubieńcze...
Wyjdźmy razem na spotkanie Oblubieńca, w białych szatach, z lampami... Obudźmy się, zanim Król przestąpi próg.
Trzymałem się z dala od szczęśliwości śmiertelników, z dala od przyjemności życia oddanego rozkoszom, od miłości; w Twoich ramionach, które dają życie, szukam schronienia, pragnę oglądać zawsze Twoją piękność, o Szczęśliwy... Zapomniałem o mojej ojczyźnie, bo pragnąłem Twojej łaski, o Słowo; zapomniałem o orszaku dziewic, moich rówieśniczek, o pysze mojej matki i mojej rasy: ponieważ Ty, o Chryste, jesteś cały dla mnie... Ty jesteś Dawcą życia, o Chryste. Pozdrawiam Cię, o Światłości nie znająca zmierzchu. Przyjmij tę prośbę. Chór dziewic Cię wzywa, Kwiecie doskonały, Miłości, Radości, Roztropności, Mądrości, Słowo (św. Metody z Olimpu).
-
Panie, pragnę być dla Ciebie pociechą, a pociecha moja, czuję to dobrze, nie znajduje się w żadnym stworzeniu, więc Ty nie odrzucisz zapewne mojego pragnienia. Oto mię masz, Panie. Jeśli potrzeba tego, bym jeszcze żyła dla oddania Tobie jakiejkolwiek usługi, nie wzbraniam się od żadnych cierpień, jakie by w tym życiu na mnie przyjść mogły...
O, jak nędzne są usługi moje. Boże mój, choćbym Ci ich najwięcej oddała. Po cóż mi więc jeszcze zostawać w tym życiu tak pełnym nędz? Jedynie po to, aby się spełniła Twoja wola, Boże mój. Bo czyż może być większy zysk nad to? Czekaj więc, duszo moja, czekaj, czuwaj pilnie, bo nie znasz dnia ani godziny. Wszystko prędko przemija, choć tęsknota twoja wątpliwym ci czyni to, co jest pewne, a czas krótki — długim. Pomnij, że im więcej walk tu przetrwasz, tym lepiej dowiedziesz, jak miłujesz twego Boga, tym hojniej też potem z Umiłowanym będziesz się cieszyła rozkoszą i szczęśliwością, którym nie będzie końca (św. Teresa od Jezusa: Walania duszy do Boga 15, 2-3).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 425