nowa część

dodane 17:50

wreszcie książka

W DRODZE DO DOMU

 

Prolog

To była burzliwa, czerwcowa noc. Dyrektorka Domu Dziecka w Słupnie Dolnym, pani Maria nie mogła zasnąć. Mimo, iż normalnie bez problemu zasypiała. Co szczególnego miało się zdarzyć dzisiaj 22 czerwca roku 2004? Nic. Była to przecież zwyczajna noc. Taka jak każda. Mimo wszystko pani Maria, czuła, że coś się zdarzy. I nie mogła zasnąć.

Dochodziła północ. Dyrektorka próbowała się opanować. Przecież zawsze taka była. Sztywna, chłodna i opanowana. To czemu teraz się denerwuje jak małe dziecko?

Z nieba lał się deszcz. Grzmoty nie ustawały. Niebo co chwila rozjaśniały błyskawice. Na ulicy leżącej naprzeciwko Domu Dziecka nie było nikogo. Ale zaraz, zaraz...było widać jakąś postać w kapturze! Kto to mógł być?

Pani Maria śledziła tę postać wzrokiem. Zauważyła, że idzie w kierunku...Domu Dziecka? A po co? A jeżeli – pomyślała przez chwilę Dyrektorka – to złodziej?

Usłyszała ciche pukanie do drzwi. Nie, złodziej to nie był. Maria ubrała się w szlafrok i poszła otworzyć.

Kiedy otworzyła drzwi zobaczyła mocno naciągnięty na twarz kaptur i mokre ubranie. Ale ta osoba miała ze sobą...małe dziecko!

- Dom Dziecka? - zapytała zakapturzona postać wystraszonym, cienkim kobiecym głosem.

- Dyrektorka Maria Markowska – przywitała się Dyrektorka – w czym mogę pomóc?

- Pani Mario: temu dziecku dosłownie przed chwilą zmarli rodzice. Chorowali już długo ale dopiero co teraz umarli.

- O Boże! - Pani Maria zasłoniła usta rękami

- Jej matka myślała, że jej siostra się ją zajmie – opowiadała dalej postać – ale ona się nie zgodziła. Ona nie ma męża, i boi się dzieci. Więc biedna została sama.

Pani Maria przyjrzała się dziewczynce

- Ile ma?

- Roczek. Dokładnie dzisiaj ma urodziny... - kobieta mówiła załamanym głosem. - Urodziła się w przesilenie letnie. No, ale nie mam wiele czasu. Czy moglibyście się nią zaopiekować? - zapytała się Dyrektorki.

- Yyy...oczywiście...

- Dobrze. A! Mam coś jeszcze – sięgnęła do kieszeni i wyjęła małe wiklinowe pudełko – proszę to dać małej za dziesięć lat.

- A jak ma na nazwisko? - zapytała się Pani Maria

- To na razie nie ważne. Na imię ma Agnieszka...

Niebo rozświetliła błyskawica i tajemnicza postać zniknęła pozostawiając małą Agnieszkę w rękach dyrektorki.

Dziecko otworzyło oczy i zaczęło płakać

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy.

- To był maj, pachniała saska kępa. Szalonym, zielonym bzem! To był maj, gotowa była ta sukienka. I noc się stawała dniem. - śpiewała pewna dziewczynka. Wyglądała na dwanaście lat. Obok niej siedziała jej najwidoczniej przyjaciółka która wyglądała na dziewięć lat. Ale obydwa stwierdzenia były błędne.

Ta która wyglądała na dwanaście w rzeczywistości miała dziesięć, a ta która na dziewięć – prawie jedenaście. Obydwie były przyjaciółkami i mieszkały w Domu Dziecka w Słupnie Dolnym

- No...a teraz jest maj – roześmiała się tamta mniejsza. - A my nadal tu siedzimy – pochmurniała.

- Nie martw się, Aga – młodsza klepnęła Agę po plecach – jakoś żyjesz

- Jakoś. Jakoś, Zuza. A ja mam dosyć życia „jakoś”! Mam dosyć tego, że nie mam rodziców! Mam dosyć – kopnęła kamyk.

- Nie wyglądasz na taką kiedy się bawisz – powiedziała Zuzia z wyrzutem – wtedy jesteś taka miła i wesoła...

- No bo próbuję się oderwać od rzeczywistości – Agnieszka kopnęła leżący najbliżej kamyk. - ale i tak nic z tego nie wychodzi... bo po zabawie nadal jestem tą samą dziewczynką z domu dziecka która nie ma rodziców. - powiedziała załamana.

- Chodźmy się bawić – Zuzia usiłowała oderwać przyjaciółkę od smutnych myśli. Aga która jeszcze przed chwilą była smutna uśmiechnęła się i zaczęła zwoływać dzieci do zabawy

- A przed chwilą była smutna...- uśmiechnęła się pod nosem. Miała rację. Jej przyjaciółka była spontaniczna i chimeryczna. I to doprowadziło do jednej z najważniejszych decyzji w jej życiu, którą czas miał pokazać...

- Pobawmy się w chowanego z zaklepanką! - powiedziała Aga.

Reszta dzieci których było około dziesięć przytaknęło wesoło. Słuchało się Agi. Ona była szefową tej „bandy”. Mimo, że byli też tam starsi to nikt nie protestował kiedy Aga zaczynała dowodzić. Może to dlatego, bo miała bardzo dziwne pomysły. Lubiła żartować, ale kiedy była sama z Zuzią robiła się niesamowicie poważna.

Pani Maria – dyrektorka Domu Dziecka – nie za bardzo lubiła Agnieszkę. Chyba zazdrościła jej. Paru rzeczy. Na pewno wyglądu. Agnieszka była drobna. Pani Maria była chuda, ale chyba z powodu „diet głodowych”. I nie wyglądało to ładnie. Skóra wisiała na kościach, i przez to wyglądała trochę jak kościotrup. Do tego kwadratowa szczęka. I krótkie, zwisające brązowe włosy. Kiedyś może jej oczy były ładne. Teraz zgasły od ciągłego wypatrywania kłopotów.

A Agnieszka miała krótkie, ale ładnie przycięte ciemne włosy oraz szaro-zielone oczy. Może to dlatego jedna z wolontariuszek tak bardzo ją polubiła. A dyrektorka jej nie cierpiała.

Po paru minutach zabawy przyszła jedna z wolontariuszek.

- Koniec zabawy! Przyszła jedna pani!

- Po co? - zapytała jak zwykle ciekawa Aga. Ale wolontariuszka tylko tajemniczo się uśmiechnęła

Wiadomość ta wywołała duże poruszenie. Po co przyszła ta pani? A jeśli – serca wszystkich dzieci zabiły mocniej – chciała kogoś zaadoptować? Jesli tak, trzeba się postarać. Zawsze kiedy ktoś przychodził do ich domu dziecka, wszyscy się jak najbardziej starali. Bo kto by nie chciał mieć rodziców, nawet tych przybranych...?

- Ciekawe, po co przyszła? – szepnęła Aga

- Możliwe, że wiem... – odpowiedziała Zuzia, jednak zbyt cicho, żeby Agnieszka ją usłyszała, po czym obydwie pobiegły do korytarza gdzie była już większość dzieci.

Oprócz podekscytowanych dzieci i dyrektorki stała tam jeszcze niska i pulchna kobieta.

- Droga Pani Lechoń, zdecydowała się pani?

Na dźwięk nazwiska „Lechoń” z Zuzią stało się coś dziwnego. Najpierw się uśmiechnęła, a następnie jakby sobie coś przypomniała, i nieznacznie się skuliła. Tylko Aga to zauważyła

- Zuza, o co chodzi? - spytała szeptem

- Nic – odszepnęła. Było jednak widać, że coś ją gryzie.

- Tak, zdecydowałam się - odparła pani Lechoń – Zuzia jest idealna

Zuzia?!?!

Mózg Agnieszki na chwilę się zawiesił.

- Dobrze więc. Za tydzień pani ją już odbierze – oznajmiła dyrektorka

- Dzień dobry, Zuziu! Za tydzień już będziesz u mnie! - pani Lechoń pochyliła się ku Zuzi. Ku zdziwieniu Agnieszki, Zuzia uśmiechnęła się

- Nie mogę się doczekać, ciociu

CIOCIU!?!?!?!?

Agnieszka musiała szybko przeanalizować fakty

  • w domu dziecka jest jakaś kobieta

  • Zuzia zachowuje się tak, jakby ją znała

  • ta kobieta chce zabrać Zuzię ze sobą za tydzień:-(

Aga próbowała się opanować. Kiedy pani Lechoń wyszła zapytała się Zuzi wręcz z pretensją w głosie

- Czemu mi o niczym nie powiedziałaś? O co w tym wszystkim chodzi? Kim jest ta kobieta? Czemu ona Ciebie zna? Czemu Ty mówisz do niej ciociu? O co w tym wszystkim chodzi?

Zuzia wzięła oddech.

- Aga, posłuchaj. Jakieś pół roku temu, może rok przyszłam na spotkanie właśnie z panią Lechoń. Nie wiedziałam w ogóle o co chodzi. Jakieś dwa miesiące po tym pierwszym spotkaniu poszłam na kolejne. Tak co dwa-trzy tygodnie. Pamiętasz, wtedy kiedy szłam na „badania”

Agnieszka faktycznie pamiętała ten okres kiedy Zuzia niemalże co dwa tygodnie chodziła na jakieś badania

- No, i wtedy się z Nią spotykałam....domyśliłam się, że będę przez nią zaadoptowana. Zresztą, dyrektorka mi o tym powiedziała jakiś czas temu. Nie chciałam Ci o tym mówić, żeby Cię nie martwić

Agnieszka przełknęła łzy.

- A...aa...co z naa-aa-mii? - zapytała powstrzymując płacz

Zuzia przytuliła mocno przyjaciółkę

- Mamy jeszcze ten tydzień który został do końca maja; wykorzystajmy go. A potem, możemy pisać listy. Podam Ci adres...

- A czee-e-muu nie będziesz mo-oo-gła przy....przyjeżdżać?

Zuzia westchnęła

- Pani Lechoń mieszka w Jeleniej Górze....

Dla Agnieszki było tego już za wiele. Z płaczem padła na łóżko w ich sali.

***

Nim się obejrzały był już koniec maja. Zuzia szła pod opiekę pani Lechoń.

- Miłej podróży – powiedziała Aga łykając łzy. - Odwiedzisz mnie kiedyś?

- Ej...no nie płacz.. - przytuliła przyjaciółkę – postaram się kiedyś wpaść...masz, tutaj jest mój adres – dała jej karteczkę, gdzie było napisane Natalia Lechoń Jelenia Góra ulica Borowikowa 34. - napiszę do Ciebie...pamiętam adres domu dziecka...

- Dziewczynki! Starczy już tego pożegnania! - dyrektorka weszła między Zuzię i Agnieszkę, szorstko odpychając tą drugą. Aga spojrzała na nią z niechęcią - Zuzia, daj jak najlepsze świadectwo o wychowaniu w naszym domu dziecka. Do widzenia, Zuzia!

- Do widzenia pani! Pa, Aga! - Zuzia odwróciła się i pobiegła do samochodu. Jednak zawróciła i pobiegła w stronę Agi

- To dla Ciebie. Na pamiątkę – szepnęła po czym wcisnęła jej w rękę małe pudełko i pobiegła. Samochód odjechał.

***

 

Agnieszka często oglądała pudełko od Zuzi. Było w nim zdjęcie jej i przyjaciółki kiedy były na pierwszych wakacjach nad morzem... Było wyraźnie widać jasne włosy Zuzi i ciemne włosy Agi. Obydwie miały jakieś stare kostiumy. Ale jak się wtedy cieszyły! Była tam również bransoletka zrobiona ręcznie. Było do niej przyczepione serduszko z napisem „Moja przyjaciółka”. To serduszko dostała Zuzia od jednej wolontariuszki. I dała je jej! Na samym dnie był mały plastikowy woreczek. Był tam kosmyk włosów Zuzi. Obcięły sobie wtedy każda po kosmyku, ale już o tym zapomniała. A Zuzia go zachowała i jej dała...Na pudełku było napisane charakterem pisma Zuzi „Dla Agi”

To było tak niedawno, a jednak tyle się zmieniło... Bez Zuzi Aga nie była tą dawną wesołą dziewczynką. Straciła humor. I podjęła jedną ważną decyzję... było to po tym, jak pani Maria skrzyczała ją za trójkę z historii.

- To tak pokazujesz dobrą stronę naszego Domu Dziecka!? Myślisz, że tak przyjdą po Ciebie i inne dzieci!? Odbierasz im ostatnią szansę! Nawet nie wiesz kim jesteś. Nie masz prawa się tak zachowywać. Dostałaś trójkę?! Trójek Ci się zachciewa?!

Tak na nią wrzeszczała tylko za jedną trójkę! A na koniec powiedziała

- Dopóki się nie poprawisz to nie będę o Tobie mówiła chętnym osobom

Wtedy Aga pomyślała tylko jedno: dzień po moich urodzinach uciekam z tego okropnego Domu Dziecka!

Myślała już o tym wcześniej, żeby uciec z Zuzią ale na razie to były tylko żarty. A teraz nie żartowała. I co z tego, że umrze z głodu, pragnienia lub zimna. A może ktoś ją znajdzie i pokocha? Musi zaryzykować. A nie będzie czekała tyle czasu!

Dziewczynka zaczęła się przygotowywać. Szukała suchego prowiantu, np. herbatników i innych rzeczy które dostawali na podwieczorek. Kiedy każde dziecko dostało na dzień dziecka dwadzieścia złotych na słodycze, schowała je. Wygrzebała wszystkie swoje ukryte oszczędności. W sumie było tego z trzydzieści złotych. Trzydzieści przez sześć lat!

Zaczęła się szykować na serio. Za trzy dni są jej urodziny. Podsumowała swój plan

O 20 kładziemy się spać. O północy dzwoni mój budzik. Wyłączam go i robię manekina z ręczników. Uciekam. Biegnę ile się da, potem idę aż nie ucieknę daleko. Potem mogę zasnąć. O ile dam radę...A następnie próbuję znaleźć dom.

Agnieszka bez nazwiska :(

W końcu nadeszły jej urodziny. Prezentów za dużo nie było, trochę słodyczy, dziesięć złotych i kurtka przeciwdeszczowa.

- To dostałam kiedy dostarczono Cię do domu dziecka – powiedziała Dyrektorka wręczając jedenastolatce paczkę.

Dziewczynka znała historię jak przybyła do domu dziecka: że w przesilenie letnie w straszną burzę przyszła kobieta i powiedziała że jej rodzice nie żyją a siostra zmarłej matki jej nie chce koniec. Ale o żadnej paczce nie wiedziała...

Postanowiła otworzyć ją w pokoju, sama.

Otwiera...a tam parę rzeczy. Po pierwsze jakiś cienki zeszycik, który wygląda na stary. Obok zeszytu leży koperta. W kopercie...pieniądze. Agnieszka nawet nie wie ile to. Ale wydaje jej się, że to bardzo dużo. Jednak nie mówi o tym nikomu. Do tego jakieś małe ubranka. A na samym dnie wymięte zdjęcie. Było widać jakieś budynki, które wyglądały na zabytkowe, i cztery osoby. Mężczyzna, dwie kobiety i jakiś dzidziuś. Z drugiej strony było napisane: nasza mała Agnieszka z rodzicami i ciocią. K.(plama)rz (plama)ny. Do tego jeszcze mała laleczka. Taka gumowa. I to wszystko dla niej! Czyli...może uciec. Odnajdzie tą ciocię. I jej powie, że się na nią nie gniewa, i chce, żeby ją zaadoptowała. Uda jej się! Wie to na pewno.

Nie mogła zasnąć ale w końcu jej się udało. Budzik zadzwonił punktualnie (budzik był wolontariuszki która ją lubiła). Szybko wyłączyła alarm. Nikt się nie obudził. Agnieszka szybko wzięła plecaczek w którym miała parę ubrań na zmianę, bieliznę, trochę jedzenia, kurtkę, pieniądze, i paczuszkę od Zuzi i jej rodziców.

Ubrała się ciepło, bo mimo że było lato noce były zimne. Przezwyciężając senność powoli, cichutko zeszła i otworzyła drzwi. Na początku szła cicho, chowając się za drzewami. Potem zaczęła biec ile miała sił. Nie wiedziała ile czasu minęło. Kiedy była w terenie którego nie znała zwolniła nieco kroku

Zauważyła kupę siana. Położyła się w nim i zasnęła

***

Z pamiętnika Agnieszki

29 maja 2014 rok

Stało się. Zuzia wyjechała. Teraz jestem S-A-M-A. Jak paluszek. Jakbym była na bezludnej wyspie. No nic tylko siąść i płakać!

Ale nie. Mam już plan... nie jestem pewna, ale chyba stąd ucieknę! No bo co, mam tu czekać zdana na łaskę przypadkowej osoby?

Mam tego dosyć!

Agnieszka bez nazwiska

 

1 czerwca 2014 rok

Dzisiaj dzień dziecka...ale czy ja się cieszę? Raczej planuję ucieczkę. Dostałam od jakiejś pani dziesięć złotych – na słodycze. Ale zachowam je na ucieczkę...już coraz bliżej...

 

17 czerwca 2014 rok

Dyrektorka się na mnie wściekła. Czemu? Bo dostałam TRÓJKĘ. Tak, trójkę, nie jedynkę, nie dwóję tylko trójkę. Powiedziała że mnie nie będzie pokazywać wszystkim chętnym! Rozpłakałam się i wybiegłam. Teraz już jestem pewna w 100% że uciekam. Bo jak inaczej zdobyć rodzinę?

 

22 czerwca 2014 rok

Skończyłam dzisiaj jedenaste urodziny. Dostałam na nie jakąś dziwną paczkę...jest w niej zdjęcie i kupa forsy...Co mam o tym myśleć? Chyba nic. Dzisiaj w nocy uciekam...

 

22 czerwca, noc 2014 rok

No i stało się! Uciekłam. Nie wiem jak to zrobiłam. Myślałam, że jednak zostanę, ale nie. Nie. Nie.

Odnajdę moją prawdziwą rodzinę. NA-PEW-NO. Mam nadzieję, że znajdę kogoś kto będzie przewodnikiem. Kto mnie poprowadzi.

Nie zabrałam zbyt wielu rzeczy. Tylko ten notes, długopisy, jedzenie, ubrania. I to wszystko. Niczego więcej mi nie trzeba. Może nie licząc rodziny...

Na razie – łatwo. Co będzie potem to zobaczymy. Mam nadzieję, że mnie nie złapią czy coś w tym rodzaju no bo inaczej...

:(

 

Rozdział drugi

Dopiero kiedy wzeszło słońce Agnieszka się obudziła. Kiedy już się zorientowała że nie jest w dobrze sobie znanej sali gdzie spała zaczęła śpiewać z radości. Różne rzeczy. Po prostu się cieszyła!

Zjadła jedną ze swoich kanapek i poszła spokojnym krokiem do najbliższego miasta. Przeczytała napis „Stawowo”.

Postanowiła wejść do miasta. Może coś kupi do jedzenia? W końcu nie wiadomo jak często będą jakieś miasta.

Miasteczko nie było zbyt duże. Parę osób przyglądało jej się miłym wzrokiem, jednak nic nie mówiło. Około południa dziewczynka poczuła głód. Ale nie mogła tyle jeść. Zostało jej tylko siedem kanapek, paczka krakersów, herbatniki i parę drobiazgów z jej urodzin. Ze łzami w oczach usiadła na ławce

- Co tu robisz sama? Nie powinnaś być w szkole?

Agnieszka podskoczyła. Za nią stał wysoki blondyn. Nie wyglądał na złego, bardziej na ciekawego.

- Nie znam Cię – ciągnął – przeprowadziłaś się?

- Nie. - pisnęła – nie wiem czy mogę Ci powiedzieć, czemu tu jestem

- Jestem harcerzem, słowa nie zdradzę. Opowiadaj – powiedział zaciekawiony chłopak

- Uciekłam z domu dziecka... - powiedziała. - I uważam, że zrobiłam dobrze! - uniosła się

- Hm... a jesteś głodna? - spytał ją blondyn

Tylko pokiwała głową

- Choć ze mną, moja mama ma restaurację i nie powinno być problemu z obiadem

- Dziękuję – szepnęła wzruszona

- Nie ma za co. A ty mi opowiedz więcej o sobie...

Zachęcona perspektywą obiadu zaczęła opowiadać swoją historię: o tym jak znalazła się w domu dziecka, o dyrektorce, przyjaciółce, a wreszcie o ucieczce.

Chłopak roześmiał się

- Jesteś szalona, naprawdę. Ale pomogę Ci. To już! - powiedział zatrzymując się przed małą, miłą restauracją

- Powiem Ci – mówił kiedy jadła obiad – pójdź najpierw do Ciechanowic Górnych. Tam mam znajomego. Daj mu to – wręczył jej kartkę – a on Ci podpowie.

- Dziękuję – wysepleniła z pełnymi ustami

- Ale do Ciechanowic jest pięć dni drogi, a oni Cię pewnie szukają. Śpiesz się! - klepną ją w plecy.

- Dziękuję. Już idę! - powiedziała po czym chwyciła plecak. Jednak coś ją powstrzymało od wyjścia.

- Ile mam zapłacić? - zapytała pokazując portmonetkę z pieniędzmi. Były tam też pieniądze z paczki.

Chłopak zrobił wielkie oczy

- Skąd ty masz tyle forsy? Obrobiłaś bank?
- Dostałam je w paczce. - powiedziała – to dużo?

- Dużo? - prychnął – to STRASZNIE DUŻO. Znaczy się, może dużo. Ale wyglądają na dużo warte.

- Nabierasz mnie? - zapytała takim tonem, że chłopak się roześmiał

- Obiad na koszt firmy. Już idź!

Dziewczynka wybiegła z restauracji. Zaczęła iść do Ciechanowic Górnych – chłopak podał jej dokładne instrukcje.

- „Żeby wyjść z miasta przejdź obok szarej fontanny” - czytała Agnieszka – no i jestem obok fontanny. „Wejdź w ulicę z salonem fryzjerskim” - mówiła wchodząc w ulicę gdzie faktycznie był salon fryzjerski - „I jesteś już przy drogowskazie” - czytała. - no, i jakiś drogowskaz jest.

Dziewczynka stała przed dużym drogowskazem na którym było napisane „Ciechanowice Górne” i strzałka w lewo. Ale niestety ktoś kiedyś przestawił drogowskaz. Pokazywał, żeby iść w prawo...Agnieszka nic o tym nie wiedziała i skręciła w prawo.

Po trzech dniach zorientowała się, że zabłądziła.

- No ładnie...- wyszeptała przestraszona

W rzeczywistości wcale nie było ładnie. Mimo, że był już początek lipca lato było wyjątkowo deszczowe. Z mokrych liści non-stop kapała woda. Agnieszka siedziała przestraszona w jakiejś norze i zastanawiała się, czy warto było uciekać z ciepłego domu dziecka.

Kiedy przestało padać zaczęło być niemiłosiernie gorąco. Nie miała nawet siły żeby szukać wyjścia z tego lasku. Tak było przez jakieś dwa dni. Jednak z przerażeniem odkryła, że zapasy zaczynają się kończyć.

Postanowiła wyjść z lasku tej nocy. Jak nie wyjdzie, spróbuje jeszcze wieczorem i nad ranem. W południe będzie spać.

O siódmej zaczęła próbować się wydostać. Do mniej więcej dziesiątej szło jeszcze w miarę dobrze. Około jedenastej ogarnął ją strach.

Każde drzewo wydawało się jej zaczarowanymi potworami a na każdy szmer obracała się nieswojo.

Po jakimś czasie takiej męczarni zauważyła, że drzewa już się kończą! Pewnie za nimi jest pole, i miasto, i...ludzie!

Zaczęła szybko biec. Gałązki muskały ją po twarzy. Ale..nagle wyszła z lasu! Zadowolona i zmęczona zasnęła.

Kiedy się obudziła przypomniała sobie o Ciechanowicach Górnych

- Przepraszam...gdzie są Ciechanowice Górne? - zapytała mężczyznę który przechodził obok nieszczęsnego lasku w którym się błąkała

- O ile dobrze pamiętam są około pięćdziesiąt kilometrów stąd.

- Aha, dziękuję... - wyszeptała i klapnęła na ziemię

Czyli chłopak ją oszukał! To nie był przyjaciel, tylko wróg! Chciał się zabawić jej kosztem...

Zrezygnowana otworzyła paczkę krakersów. Pewnie się dziwicie, że może jeść krakersy. Otóż

- kanapki się skończyły

- była głodna

- zostały tylko krakersy i żelki (z jej urodzin)

Mam nadzieję, że rozumiecie jej sytuację. Była zrozpaczona. Nawet nie wiedziała ile ma pieniędzy, gdzie ma iść i czy jej nie szukają.

Nieumyte zęby męczyły ją niesamowicie. Niezbyt czyste ubrania zaczynały już śmierdzieć potem.

Nie mogła już wytrzymać. Poszła do najbliższego sklepu żeby kupić gumę do żucia.

Weszła do małego sklepu i wzięła paczkę miętowej gumy Orbit. Położyła ją na ladzie

- Złoty dziewięćdziesiąt dziewięć, to wszystko? - zapytała sprzedawczyni

- Tak, dziękuję – powiedziała i wrzuciła sobie jedną gumę do buzi.

Wyjęła swoją portmonetkę. Przez chwilę się zastanawiała żeby nie pokazać banknotów z paczki od rodziców ale jednak zapłaciła pieniędzmi które dostała na urodziny

Wyszła ze sklepu. Nie wiedziała dokąd iść, co ma zrobić. Bezradna usiadła na chodniku.

Jej podróż dopiero co się zaczynała, a już miała za sobą tyle trudności! Jak to był początek, to jaki jest koniec?

Widziała bawiące się dzieci. Poczuła smutek. Czemu one mogą się spokojnie bawić, kiedy ona walczy o rodzinę? Agnieszce napłynęły do oczu łzy. Siadła na ławce i rozglądała się po tym małym placu zabaw

Był to normalny plac zabaw: dwie huśtawki, karuzela, drabinki. Na tym placu bawiło się sześcioro dzieci: dwie dziewczynki i czwórka chłopaków. Wyglądali na około dziewięć-dwanaście lat. I wszyscy się tak wspaniale bawili...

Jedna z dwóch dziewczynek podeszła do Agnieszki i zaczęła się jej przyglądać. W końcu postanowiła zacząć rozmowę

- Jak się nazywasz?

Agnieszka na początku nie wiedziała co ma powiedzieć

- A-a-a-gnieszka – wyjąkała w końcu

- Jąkasz się? - zapytała dziewczynka ze zdziwieniem w głosie

- Nieee... - powiedziała oburzona Aga

- Przepraszam – powiedziała – nie chciałam Cię urazić. - przyglądała się jej z ciekawością. - Jesteś stąd?

- Nie – ucięła krótko Agnieszka zmęczona ciekawością tej dziewczynki. A jak komuś jeszcze coś wygada? I będą ją ścigać?

- Czemu jesteś taka nieuprzejma? - zapytała ją po raz kolejny

- Nie przejmuj się ją – Agnieszce przyszedł z pomocą jakiś chłopak. Potargał włosy dziewczynce – Ona tak zawsze

- Ale ja chcę wiedzieć! - dziewczynka próbowała się wyrwać z uścisku chłopaka

- No dobrze – Agnieszka była już zła – uciekłam

- Z domu? - dziewczynka wytrzeszczyła swoje brązowe oczy.

- Nie. Z domu dziecka. Bo chciałam mieć rodzinę. - kipiała ze złości mówiąc ostatnie słowa

- Naprawdę? - chłopak był nie mniej zdziwiony niż mniejsza dziewczynka

- Tak – wysyczała przez zęby. Chciała, aby ta dziewczynka już sobie poszła. Zamęczała ją pytaniami a nic jej nie pomagało!

- To może choć do pani Krysi? - zaproponowała druga dziewczynka która podeszła do nich

- Pani Krysi? - zdziwiła się Agnieszka

- To taka miła pani w starszym wieku która dużo wie... mieszka niedaleko stąd. Jakieś dziesięć, piętnaście kilometrów.

- No...dobra. Spróbuję. Dzięki! - pomachała ręką trójce nowych znajomych

- Wyjdź z miasta a potem kieruj się na północ! - krzyknął jeszcze do niej chłopak

- Dzięki! Spróbuję! - odkrzyknęła i ruszyła w drogę.

Nie wiedziała jednak ile sklepów będzie po drodze. Postanowiła wejść do najbliższego sklepu. Akurat zauważyła widoczny z daleka szyld Kauflandu. Otworzyła drzwi i weszła do marketu

Nikt nie zwracał na nią jakiejś szczególnej uwagi. Wyrwała jedną kartkę ze swojego dziennika którego zawsze nosiła przy sobie i zapisała ołówkiem

  • około dziesięciu bułek (jedna bułka pięćdziesiąt groszy) to pięć złotych

  • jakieś pięć serków topionych (jeden po dwa złote) wyjdzie dziesięć złotych

  • dwie litrowe butelka wody to złotówka

  • mleko słodzone – 3 złote

  • trochę jabłek to około pięciu złotych

  • pięć bochenków chleba to dziesięć złotych

  • w sumie około trzydziestu trzech złotych

Agnieszka przejrzała swoją listę. MUSIAŁA sobie kupić to mleko. Ono jej tak dodawało powera...Może i wyda dużo ale musi to zrobić żeby dojść do tej pani Krysi

- To będzie trzydzieści złotych, coś jeszcze? - zapytała ekspedientka przy kasie

- Reklamówka za dziesięć groszy jeśli można – powiedziała Agnieszka

- To wszystko? - zapytała miłym głosem

- Tak. - powiedziała i wyciągnęła jeden z tych banknotów od rodziców. Nie wiadomo jak .. Chciała wyjąć taki zwykły. Ale jakoś wyciągnęła ten

Pani z kasy obejrzała go i powiedziała ze zdziwieniem

- Dziecko, ale skąd Ty masz sto euro?

Czyli to były euro...

- Dostałam od rodziców. Mogłaby mi je pani rozmienić? - zapytała Aga

- Pójdź do kantora, jest o tam – wskazała na małe okienko – zakupy poczekają

- Dziękuję! - powiedziała dziewczynka i pobiegła do kantora. Po chwili wyszła z trzema banknotami stu złotowymi

- Proszę – wręczyła jeden banknot stu złotowy

Ekspedientka wydała jej resztę przypatrując się jej podejrzliwie

- Czy ty nie masz na imię Agnieszka?

Dziewczynce serce podeszło do gardła

- Ta-ak – powiedziała bardzo powoli

- Gdzie są Twoi rodzice?

- Cze-cze-kają na mnie – powiedziała zdenerwowana

- Czego się tak boisz? - zdziwiła się – po prostu przypominasz mi taką Agnieszkę z gazety...ale jak tak to dobrze. Idź do nich! - powiedziała

- A mogę zobaczyć ten artykuł? - zapytała się dziewczynka przezwyciężając strach

- Proszę – jakaś pani wyjęła gazetę z torby i podała ją dziewczynce

 

 

UCIECZKA Z DOMU DZIECKA!

23 czerwca rano dyrektorka sprawdzała obecność wszystkich dzieci. Nie było jednej dziewczynki – jedenastoletniej Agnieszki. Jej koleżanki poszły ją obudzić, gdyż widziały wypiętrzenia pod kołdrą. Okazało się, że są to ręczniki a Agnieszka uciekła

Dyrektorka Domu Dziecka w Słupnie Dolnym – pani Maria – nie wie jak to mogło się stać

Musiała uciec już w nocy” - mówi w wywiadzie z naszą gazetą - „nie dałaby rady uciec tak szybko w tak krótkim czasie.

Gdzie teraz jest? Po co uciekła? I czy w ogóle żyje? Te pytania zadaje sobie wielu z nas.

Policja w województwie Mazowieckim dzielnie szuka dziewczynki.

Nie wiadomo ile przeżyje zdana na siebie” - mówi dowódca policji pan Robert

Sprawa jest o tyle trudna że dziewczynka wygląda na lat dwanaście a nawet i trzynaście.

Gdyby ktoś zauważył samotną dziewczynkę która wygląda na zaniedbaną,ma krótkie, brązowe włosy i wygląda na dwanaście-trzynaście lat prosimy o kontakt z policją

Proszę pamiętać, że to dla dobra dziecka.

 

Agnieszka nie mogła uwierzyć! Szukają jej! Musi jak najszybciej dotrzeć do tej całej pani Krysi...no bo inaczej ZNOWU BĘDZIE W DOMU DZIECKA. I to nie będzie tak jak dawniej, o niee... Przecież wtedy by ją pilnowali! Albo gorzej – dali do poprawczaka!

Te wszystkie obrazy przemknęły Agnieszce w głowie w ciągu ułamka sekundy. Szybko wyszła z marketu.

Odkorkowała mleko i pociągnęła haust. Poczuła przypływ energii i ruszyła przed siebie

***

 

Z pamiętnika Agnieszki

 

23 czerwca 2014 rok

rano

Dzisiaj jest drugi dzień mojej ucieczki. Mam nadzieję, że nie będzie źle. Ale teraz świeci słoneczko, jest cieplutko i miło. Nie mogę uwierzyć, że może coś być źle...no dobra. Ruszam w stronę jakiegoś miasteczka którego dachy widać.

Jest chyba niedaleko, jak tam dojdę to zjem i odpocznę. Jak się cieszę, że teraz nie gniję w tym okropnym Domu Dziecka! Chyba bym nie przeżyła po prostu!

Po południu

Doszłam do tego miasta. Nazywa się STAWOWO. Spotkałam tam jednego chłopaka. Zaprosił mnie na obiad i dał wskazówki. Ale fajnie! Wszystko się wydaje takie proste!

 

26 czerwca 2014 rok

Chłopak o którym pisałam chyba mnie oszukał. Mówił, żebym szła do Ciechanowic Górnych. Idę trzy dni i nic! Czuję się jak jakaś ścierka. Albo szmacianka z którą każdy może robić co chce. Czemu go posłuchałam? Wiodłam się nadzieją, a mi się już kończą zapasy...

No cóż, wejdę w lasek który widzę i zobaczymy. Zawsze tam jestem bezpieczniejsza niż na otwartej przestrzeni. Tak będzie dobrze. Zorientuję się w terenie i odnajdę dom...

 

28 czerwca 2014 rok

Weszłam w ten przeklęty lasek...i co?! To wcale nie jest lasek tylko jakaś puszcza chyba. Leje jak z cebra. I to strasznie. Jest mi strasznie zimno. Jestem cała mokra i zła. Na siebie najbardziej. Czemu wlazłam w ten las?! Zamiast szukać cioci muszę sterczeć w jakiejś dziurze, bo i tak nie mogę chodzić po rozmokniętej ścieżce. Zgubiłabym się wtedy i byłoby strasznie. Część kanapek przemokła. Musiałam je wyrzucić. Okropność! Nawet jak próbuję pisać to muszę się zasłaniać się swetrem aby nie zamoczyć pamiętnika. Po co w ogóle się ruszałam z domu dziecka? Chyba już nigdy nie przestanie padać...

 

30 czerwca 2014 rok

Przestało padać...Nareszcie! Wychodzę już z tej dziury i próbuję znaleźć wyjście z tego lasu. Ha! Jak sobie pomyślę o tych, którzy zostali w domu dziecka...ciekawe, czy za mną tęsknią? Niektórzy na pewno. Ale czy wszyscy? Może mi zazdroszczą? Tego, że umiem uciec? A oni tam siedzą? Nie wiem.

 

1 lipca 2014 rok

Jak myślicie, cieszę się że przestało padać? A skąd! Jest skwar taki, że nie mam siły szukać wyjścia. Woda mi się kończy. Wczoraj zjadłam ostatnią kanapkę. Zostały mi tylko jakieś resztki. W nocy MUSZĘ poszukać wyjścia z tego lasu bo inaczej chyba zostanę tu na wieki wieków.

 

2 lipca 2014 rok

rano

No nareszcie się wydostałam! Odnalazłam jakiś spożywczak i kupiłam sobie parę rzeczy niezbędnych do przeżycia. Zjadłam nareszcie jakąś suchą bułkę a nie ohydną kanapkę sprzed tygodnia. Nie wiem gdzie iść. I w ogóle. Mam nadzieję, że znajdę osobę która mnie nie oszuka jak tamten chłopak...

po południu

spotkałam grupkę dzieci na placu zabaw. Była tam taka jedna niesamowicie wkurzająca dziewczynka... O wszystko się mnie pytała. W końcu przyszedł mi z pomocą jakiś chłopak – pewnie jej brat.

Powiedział żebym szła do pani Krysi i że jest to piętnaście kilometrów od miejsca gdzie go widziałam. Postanowiłam pójść do marketu, no bo nie wiadomo czy znowu bym nie zabłądziła. No i wiecie co? Poszłam tam. Przy kasie okazało się, że te banknoty od rodziców to EURO. Poszłam do kantora, i rozmienił mi je na mnóstwo pieniędzy.

No i kasjerka się mnie zapytała, gdzie moi rodzice... serce podeszło mi do gardła. Wydukałam, że na mnie czekają. W sumie to pewnie prawda...czekają na mnie...gdzieś. Ale wracając do kasjerki. Ona się mnie zapytała czemu się tak boję i powiedziała mi o jakimś artykule w gazecie... Jakaś kobieta mi go podała. I co? Jest o mnie!!! Jak tak, to muszę jak najszybciej dojść do tej całej pani Krysi no bo mnie po prostu złapią. No cóż... obym miała jak najwięcej szczęścia.

 

 

Rozdział trzeci

Była dziewiąta wieczorem. Pani Krystyna siedziała w kuchni i piła kakao. Rozmyślała o tamtej dziewczynce z gazety

Jak dziecko może uciec? Czy mu ktoś nie pomagał?” - zastanawiała się popijając parujący płyn. Wyjrzała przez okno. Zapadał zmrok.

- Ciekawe, gdzie teraz jest ta dziewczynka? - powiedziała głośno pani Krysia. Posmarowała kawałek ciasta drożdżowego domową marmoladą.

- A co je to dziecko? - zapytała sama siebie. - Pewnie to, co ma – rozmyślała dalej. - Ale co ma...?

Rozmyślania pani Krystyny przerwał odgłos pukania do drzwi

- Kto może być o tak późnej porze? - zapytała sama siebie i pobiegła otworzyć drzwi

Przed drzwiami stała dziewczynka wyglądająca na dwanaście-trzynaście lat...miała bluzę z założonym kapturem przez co nie można było dostrzec jej twarzy...w ręku miała plecak podróżny który wyglądał na wypchany, a sama dziewczynka ledwo trzymała się na nogach.

- Pani.....uh....Krysia? - zapytała ostatkiem sił dziewczyna

- Yyy...Tak – powiedziała zakłopotana pani Krystyna

- To...ja uciekłam...z...domu dziecka...niech mi pani pomoże! - dziecko zdjęło kaptur. Pani Krysia zauważyła krótkie, brązowe włosy, duże, zielone oczy oraz zmęczoną i brudną twarz

- Nie zdradzę Cię – powiedziała kobieta bez wahania. Wiedziała, że pomoże temu dziecku – chodź się umyć, zaprowadzę Cię do łazienki – wzięła plecak dziecka i poszła z dziewczynką do łazienki

- Piżamę masz tutaj – Krystyna podała Agnieszce jakąś koszulę nocną – jak się ogarniesz trochę to mi wszystko opowiesz.

- Dziękuję – powiedziała Agnieszka i zamknęła drzwi od łazienki

Podczas kiedy Agnieszka brała prysznic pani Krysia sobie łamała głowę co ona zrobi z tym dzieckiem?

Czemu ja właściwie ją przyjęłam? Teraz będę miała tylko kłopoty z prawem” - wyrzucała sobie kobieta. „Ale z drugiej strony: to przecież tylko dziecko. Co w tym złego, że chcę mu pomóc?” - tłumaczyła się sama przed sobą.

Usłyszała ciche kroki. Odwróciła się.

Stała za nią zupełnie inna osoba! Wcześniej tłuste i pozlepiane „ciemne” włosy wyglądały strasznie. Teraz, umyte i rozczesane miały inną barwę – bardziej brązowo-kasztanową niż „ciemną”. Brudna i zmęczona twarz wyglądała świeżo. Zielone oczy nie wydawały się już duże, wyglądały bardziej na głębokie.

Ogólnie rzecz biorąc Agnieszka wyglądała jak inna dziewczynka. Nie można było jej poznać.

- Czy Pani mi pomoże? - zapytała nieśmiało.

Pani Krystyna wciągnęła powietrze i wypuściła je ze świstem

- Tak, pomogę Ci. Jak mogę to zrobić? - zapytała się serdecznie. - Ale najpierw napij się czegoś ciepłego... może być gorące mleko z rogalikiem?

- Oczywiście! Dziękuję – powiedziała zdumiona dziewczynka

- Napij się mleka i opowiedz mi swoją historię

Agnieszka popijając łyk za łykiem ciepły napój i pogryzając raz po raz rogalikiem zaczęła opowiadać swoją historię

O tym, jak była w domu dziecka, jak ją męczył brak nazwiska, i kiedy pani Mairia się na nią wydarła, i w końcu uciekła, jak błąkała się w lasku, i w końcu jak jakiś chłopak poradził jej żeby poszła do niej.

Agnieszka skończyła swoją opowieść i patrzyła na panią Krystynę. Ta się uśmiechnęła i powiedziała

- Musisz naprawdę chcieć dostać rodziców, skoro uciekłaś. Teraz idź spać! - pokazała dziewczynie łóżko. - Zazwyczaj śpią w nim moi goście. Dobranoc! - zgasiła światło w pokoju gościnnym.

Agnieszka poprawiła się na łóżku. Nie mogła zasnąć. NARESZCIE ktoś jej NAPRAWDĘ POMÓGŁ. Teraz znowu uwierzyła, że może znaleźć rodzinę. Jednak była zbyt zmęczona, żeby dużo myśleć. Wtuliła się w poduszkę i zasnęła

W tym samym czasie pani Krysia nadal nie mogła uwierzyć w to, co zrobiła. Na początku cieszyła się dziwnym gościem, a teraz miała wątpliwości co do swojego wyboru. W końcu nie była odludkiem, często ją odwiedzali. Nawet bardzo często. Co jak zauważą dziewczynkę, zapytają się, i coś będzie?

Jednak po chwili się uspokoiła. Przypomniała sobie słowa swojej babci, kiedy była jeszcze małą dziewczynką... była zazdrosna, bo pani w klasie – jej zdaniem – faworyzowała niepełnosprawnego chłopaka i kazała wszystkim się z nim bawić, żeby mu nie było przykro. Kiedy mówiła to babci, ona jej powiedziała „Postaw się na jego miejscu...jesteś niepełnosprawna. Masz wrażenie, że na twój widok wszyscy się po cichu śmieją...jest Ci miło? Pamiętaj, kiedy masz wątpliwości stawiaj się w sytuacji drugiego człowieka”. Ośmioletnia wówczas Krysia wzięła sobie te słowa głęboko do serca.

Postawiła się teraz w sytuacji tej dziewczynki. Jest sama, bez rodziny, i wsparcia. Czy mogę odmówić jej pomocy? - zapytała sama siebie w myślach i spokojnie poszła spać.

 

- Dzień dobry, Agnieszko! - pani Krystyna odsłoniła pomarańczowe zasłony w pokoju gościnnym. Mały pokoik zalało jasne światło słoneczne. Agnieszka leżała na łóżku. Kiedy pani Krystyna na nią patrzyła miała dziwne wrażenie, że przypomina ona jej córkę... która już dawno wyjechała i zostawiła ją samą. Teraz mały dom wydawał się kobiecie ogromny i cichy. Może dlatego tak lubiła mieć gości...? I dlatego zasłynęła w okolicy jako „dobra pani Krysia”. Wszystkie dzieci ją znały. Pewnie dlatego Agnieszka do niej trafiła...

- Dzień dobry pani! - uśmiechnęła się Agnieszka – Która godzina?

- Wpół do dziewiątej, drogie dziecko – odpowiedziała z uśmiechem kobieta

- Ooo! Przepraszam, że tak późno, ale byłam taaaakaa – dziewczynka lekko ziewnęła – zmęczona. Już idę się przebrać! - krzyknęła i pobiegła do swojego plecaka. Jednak nie było w nim jej rzeczy. Nie było tam jej ubrań! I części jedzenia też (między innymi dwóch nieotwartych serków topionych!). To w co miała się przebrać? I gdzie zostawiła ubrania?

- A, zapomniałabym – pani Krystyna stanęła w drzwiach – wstawiłam do prania Twoje ubrania. Przebierz się w to – podała Agnieszce jakieś ubrania – chodziła w nich moja córka kiedy była w Twoim wieku

Agnieszka wzięła zawiniątko i poszła się przebrać. Po pięciu minutach wyszła i pokazała się swojej tymczasowej opiekunce

Wyglądała uroczo. Miała cieniutką, zwiewną fioletową sukienkę. Na nogi włożyła ciutkę za duże brązowe sandałki. Wyglądała w niej ślicznie – przynajmniej zdaniem pani Krystyny.

Kobieta podała śniadanie – jajko na twardo, chleb, masełko, wędlina, warzywa... Stół wyglądał skromnie i schludnie. Nie to co w domu dziecka. Tam posiłki były wydawane przy baaardzo dłuuugim stole. Siedziało przy nim mnóstwo wrzeszczących dzieciaków. Nawet nie było obrusu. A tu, to co innego. Był i obrus, i nawet świeże kwiaty. Wszystko to, w świetle słonecznym przedstawiało się tak pięknie, że Agnieszka poczuła mnóstwo nowych sił, i te wszystkie trudy, które przeżyła stały się dla niej małe i nieważne.

Zasiadła razem z panią Krystyną do stołu i zaczęła jeść. Nie jadła tak jak w domu dziecka – tam jadła szybko, bo się bała, że nie zdąży na zajęcia. Tutaj jadła powoli i dokładnie. Nie śpieszyła się, bo wiedziała, że zdąży.

Po śniadaniu pomogła pani Krysi w paru pracach domowych. Krystynie się podobała zwinność i szybkość z którą wykonywała proste prace typu posprzątanie po śniadaniu.

- Coś jeszcze mam zrobić? - zapytała dziewczynka

- Nie, dziękuję – odrzekła Krystyna – posłuchaj mnie uważnie. Przejrzałam wczoraj zawartość twojego plecaka – kobieta pokazała plecaczek dziewczynki. - zauważyłam w nim parę zdjęć. - trzymała w dłoniach zdjęcie jej rodziny. - Z tego co widzę znajdują się w jakimś równinnym mieście... Widać, że jest to zabytkowe miasto....A tajemnicze słowa „K....rz ….y” to chyba „Kazimierz Dolny. Jest oddalony o dwieście kilometrów stąd. Będziesz musiała dużo przejść, i to jeszcze zanim będzie zima. Wtedy już nie dasz rady tam dojść. Posłuchaj, nie ma chwili do stracenia. Zostaniesz u mnie jeszcze tydzień, a potem musisz ruszać. Chyba, że nie chcesz odnaleźć rodziny – zakończyła pani Krysia

OCZYWIŚCIE, że Agnieszka chciała odzyskać rodzinę. Bardziej, niż cokolwiek w życiu. Skoro rodzice nie żyją, to możliwe, że jej ciocia przeżyła i została w rodzinnym mieście. Oby. Jak nie została w Kazimierzu Dolnym... - po plecach Agnieszki przeszedł zimny dreszcz

Przez ostatni tydzień u pani Krysi intensywnie szykowała się do drogi. Pani Krystyna dała jej jeszcze całą jedną torbę – na jedzenie. Prała swoje ubrania i te, które dostała od swojej tymczasowej opiekunki. Ogólnie rzecz biorąc ćwiczyła się do dalszej drogi.

Siedem dni minęło bardzo szybko. Agnieszka musiała znowu wyruszyć w drogę. Wstała bardzo wcześnie, coś około piątej.

Wyjrzała przez okno. Była mgła. Szybko ubrała się, i pobiegła do kuchni. Tam czekała na nią pani Krystyna. Siadły razem do śniadania. Podczas posiłku kobieta dawała dużo rad Agnieszce.

Co ma zrobić jak zabłądzi, jak jej cioci nie będzie tam gdzie miała być, kiedy ubrania się jej skończą i tym podobne rzeczy.

- I daj jakoś znać, kiedy dojdziesz – zakończyła pani Krysia – mój adres masz na tej karteczce – podała dziewczynce kartkę z napisem Pani Krystyna Orzełowska. Borowiki Dolne ulica Jagodowa 45. 10-346

- Dziękuję za wszystko! - Agnieszka uściskała panią Orzełowską. - Bardzo dziękuję!

- Ależ nie ma za co – odpowiedziała kobieta. - Idź w drogę! Powodzenia! I pamiętaj: nie jeźdź pociągami, autobusami i tramwajami!! Pamiętasz artykuł w gazecie? Na sto procent by Cię rozpoznali!!! Pamiętaj!!!

- Do widzenia pani! I dziękuję za wszystko! - krzyknęła dziewczynka i wyszła przez furtkę w dalszą drogę.

Z pamiętnika Agnieszki

 

5 lipca 2014 rok

ranek

Jestem niedaleko. Przynajmniej o ile tamten chłopak mnie nie okłamał. Powiedział, że w wiosce Borowiki Dolne mam znaleźć mały, przytulny drewniany domek pomalowany jasną, żółtą farbą. Ma mieć brązową dachówkę. Otoczony ma być ogródkiem z mnóstwem kwiatów, zwłaszcza tulipanów. Domek ma nie być otoczony innymi domkami, ma stać na uboczu. Szukam...

wieczór

Jestem u pani Krysi! Nareszcie!!! Kiedy zapukałam byłam zdenerwowana i wystraszona. Bałam się, że to nie ten dom. Jednak trafiłam pod właściwy adres. Pani Krystyna przyjęła mnie po królewsku. Najpierw się wykąpałam. Po raz pierwszy od paru dni!!! Co za rozkosz!! Mogę zmyć z siebie ten koszmarny brud... Po kąpieli zaprosiła mnie na kolację. Wypiłam kubek ciepłego mleka i zjadłam trzy rogaliki z marmoladą...mmm... nareszcie normalna kolacja, a nie sucha bułka.

Zaraz już się kładę spać. Dostałam własne łóżko! Po prostu...super.

 

 

6 lipca 2014 rok

Nadal jestem u pani Krysi. Dała mi piękną, kwiecistą sukienkę, i lekkie sandałki.

Narysowałam siebie w moim notesie. Rysowanie dobrze mi wychodzi. Jest też rysunek pani Krysi, jej domku, Zuzi, i dyrektorki.

Na śniadanie był pyszny, świeży chleb, jajka na twardo i inne specjały. Wszystko wiejskie i smaczne. Pokazała mi moje zdjęcie rodzinne. Rozszyfrowała ten napis częściowo zasłonięty plamą. To „Kazimierz Dolny”

Będę się szykowała do drogi...Najdłuższej. I oby udanej. Jak mi się nie uda... to wolę nie myśleć co się stanie.

Na razie siedzę u pani Krysi w ogrodzie i dryluję śliwki. Przy okazji zastanawiam się jak dojdę do Kazimierza na piechotę?

Pani Krysia odradziła mi jazdy pociągiem. Skoro w sklepie mnie rozpoznali (prawie, na szczęście) to w pociągu tym bardziej chyba by mnie poznali...

Mam nadzieję, że mi się uda

Oby!!!

 

10 lipca 2014 rok

Szykuję się do drogi. Coraz intensywniej. Mam zmieszane uczucia.
Jestem jednocześnie radosna, bo wreszcie mam szansę na odnalezienie rodziny, a jednocześnie strasznie, ale to strasznie się boję. Czego? A czego się można bać przed podróżą?

  1. tego, że zabłądzę

  2. skończy mi się jedzenie i pieniądze

  3. ktoś mnie napadnie

  4. znajdą mnie i odeślą do domu dziecka

  5. cioci nie będzie w Kazimierzu Dolnym i nie będę wiedziała co z sobą zrobić

  6. zachoruję

To są oczywiście tylko niektóre z rzeczy których się obawiam. Mam nadzieję, że żadna z nich się nie spełni...

 

13 lipca 2014 rok

rano

Jest koło szóstej

O piątej wstałam

Zjadłam śniadanie i posłuchałam ostatnich rad pani Krystyny

Jak się boję i jednocześnie cieszę!!!

Nie mogę się już doczekać, a tym samym boję się strasznie.

Nie wiem już, co o tym myśleć...

Może jednak lepiej było zostać w domu dziecka??
Ale nawet jeżeli, to nie mam czasu na rozmyślania.

Zaraz wyruszam!!!

 

 

 

 

 

 

 

 

rozdział czwarty

 

Było gorące, lipcowe popołudnie. Na asfaltowej drodze nie było żadnych samochodów. Było tylko widać, że gdzieś bardzo, bardzo daleko jedzie traktor.

Agnieszka szła właśnie niedaleko tej drogi. Szła przez leżącą obok niej łąkę. Nie zwracała uwagi na letnie kwiaty, które gęsto rosły na tym kawałku ziemi. Miała na głowie ważniejsze sprawy. Niespokojnie się rozglądała

- Gdzie powinnam teraz iść... - powiedziała głośno i rozejrzała się dookoła. - Pani Krystyna powiedziała, że powinnam się trzymać drogi – przypomniała sobie dziewczynka. Wyszła trochę z kwiecistej łąki i zaczęła iść drogą

Po około godzinie marszu zmęczona usiadła na przydrożnym kamieniu. Obejrzała zawartość swojej torby. Trochę kanapek, mleka słodzone (dodające energii co niemiara) parę dużych butelek z napojami, i resztki tego, co pani Krystyna spakowała z dań obiadowych. Zostało jej trochę porcji pierogów (pani Krysia dała jej opakowania) i placków które pani Krysia jej zapakowała. Niestety się kończyły. „Będę musiała kupować w restauracjach...na samych resztkach kanapek nie wytrwam” - pomyślała dziewczynka. Wyjęła butelkę z wodą i zaczęła łapczywie pić. Wzięła ze swojej torby kanapkę. Chciała zacząć ją jeść, ale przypomniała sobie, że dopiero co dwa tygodnie temu opuściła dom pani Krysi. Nie może jeść i pić kiedy chce. Kanapkę zje dopiero co za dwie godziny. Na razie musi iść.

Agnieszka podniosła się z kamienia i zaczęła iść. Zmęczone nogi jednak nie słuchały się właścicielki. Dziewczynka przeszła może pół kilometra, i poczuła się okropnie wyczerpana.

- Dalej nie dam rady iść – szepnęła.

Położyła się na trawie. Wyjęła z torby kanapkę. Odpakowała papier i rozkoszowała się smakiem chleba i serka. Od czasu kiedy poszła w dalszą drogę nie miała normalnego obiadu.

Jednak Agnieszka nie miała czasu i sił, żeby to zauważyć. Była taka zmęczona, że niemal od razu zasnęła.

Noc była ciepła, i cicha. Nikt nie widział małego, śpiącego dziecka. Agnieszka wśród traw, jeszcze ubrana na zielono była niemal niewidoczna wśród gęstych ciemności.

Kiedy się obudziła słońce było już na niebie. Otrząsnęła się z rosy, i wstała, żeby wędrować.

Po paru dniach doszła do dosyć dużej miejscowości. Nie było to dla niej nowością, gdyż podczas drogi często widywała i wstępowała do miast. Jednak pamiętała, że w mieście „Marnowo” miała zmienić drogę. Postanowiła się zapytać mieszkańców czy trafiła do dobrego miasta

- Przepraszam pani... - Agnieszka podeszła do kobiety kupującej kwiaty na bazarze – czy trafiłam do miasta „Marnów”?

Kobieta spojrzała uważnie na dziewczynkę

- Jesteś nie stąd, prawda? - zapytała się jej. Agnieszka potwierdziła skinieniem głowy. - Nie wiesz zatem, że Marnowo jest daleko stąd?

- Da-da-da-leko? Ale jak to? - spytała się zdziwiona dziewczynka

- Kiedyś było tutaj, ale je przeniesiono. Teraz jest daleko, daleko, a tutaj jest Supłowo.

Agnieszka odetchnęła z ulgą. Bała się, że znowu będzie musiała gdzieś wędrować...

- Zaraz, zaraz.... - kobieta zerknęła do gazety. Agnieszka poczuła, że serce podchodzi jej do gardła...

- Dziękuję za pomoc! - powiedziała i odbiegła od bazaru na bezpieczną odległość. Schowała się za murkiem i obserwowała zachowanie kobiety

- Halo? Policja? Zauważyłam dziewczynkę która bardzo przypomina Agnieszkę z gazety...krótkie, pozlepiane brudem ciemne włosy, duże, szare oczy, i brudne ubranie, znaczy się, nie najczystsze i widać, że nie było zmieniane. Tak, jest sama – kobieta rozmawiała przez telefon z komendą policji...- Dobrze, tak zrobię. Dziękuję, czekam! - rozłączyła się. - Ej, Ty dziewczynko! Gdzie są twoi rodzice? - krzyknęła i zaczęła iść w kierunku Agi

- Czekają na mnie, już do nich idę! - odkrzyknęła i zaczęła biec

- Ale czemu uciekasz? Zaczekaj! - biegła i krzyczała za nią kobieta. Do biegnącej pani przyłączył się dosyć duży tłum

- Porwali dziecko!

- Dziecku zabili rodziców!

- Katastrofa! Cała rodzina zabita a dom spalony! - wśród biegnących ludzi krążyły coraz to gorsze wizje.

Agnieszka biegła, ile miała tchu i sił. Skręciła zgrabnie w boczną uliczkę, ale za dużo było osób, żeby ani jedna nie zauważyła tego manewru.

Część osób nadal biegła prosto, jednak część skręciła za biegnącą dziewczynką.

W pewnym momencie Agnieszka znalazła się na skrzyżowaniu czterech ulic.

Zrobiła coś dziwnego, ale skutecznego.

Najpierw skręciła w boczną uliczkę. Bawiły się tam dzieci. Zmieszała się z nimi. Ludzie nie zauważyli tego, i nadal biegli prosto. Wtedy Aga włączyła się do biegnącego tłumu.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby osoba obok której biegła jej nie rozpoznała. Ona, zamiast krzyczeć „Zobaczcie, to ona!” trzymała się dziewczynki, dopóki nie przyszła policja.

- Dziewczynko? Gdzie są twoi rodzice? - policja podeszła do zaskoczonej Agnieszki

- Yyyy...nie mam. Idę do cioci – odpowiedziała cicho

- Przypominasz taką jedną dziewczynkę która uciekła z domu dziecka. To Ty? - funkcjonariuszka pytał dziewczynkę

- Może – powiedziała ostrożnie

- Chyba ją znalazłam – powiedziała policjantka przez krótkofalówkę – zawiozę ją do nas. Chodź ze mną – wzięła Agnieszkę za rękę.

Chociaż dziewczynka nie pokazywała tego po sobie, czuła się okropnie. No tak. Teraz znowu ją odeślą do domu dziecka! Ona tam nie przeżyje!!!

- Czemu uciekłaś? - zapytała się w trakcie drogi – źle Cię tam traktowali?

- Nie – szepnęła – chciałam znaleźć moją ciocię.

Policjantka stanęła

- Twoja ciocia...żyje? - zapytała się ze zdziwieniem w głosie

- Tak...znaczy chyba. Jeżeli nic się jej nie stało – odpowiedziała

- To czemu się Tobą nie zaopiekowała? - pytała dalej

- Chyba nie chciała...ale ja chcę z nią być! - krzyknęła – i z nią będę – dodała szeptem

Agnieszka nie wiedziała, że w tym samym czasie przed domem dziecka w Słupnie Dolnym zaparkował samochód

Wyszła z niego wysoka kobieta. Miała ciemne okulary i lekki płaszcz, mimo dwudziestu stopni na dworze. Oglądała dom dziecka, aż w końcu podeszła do drzwi i zadzwoniła.

Rozległy się kroki. Po chwili drzwi otworzyła niska, chuda kobieta. Miała cienkie, brązowe włosy.

- Dzień dobry, Zofia Rusin – przedstawiła się kobieta w okularach

- Maria Markowska, nawzajem. Dyrektorka Domu Dziecka w Słupnie Dolnym. - odpowiedziała dyrektorka podając rękę

- Chciałabym zaadoptować dziewczynkę w wieku jedenastu lat – powiedziała pani Zofia wchodząc razem z panią Martą po schodach.

- W tej sali są wszystkie dzieci. - dyrektorka wskazała jasno różowe drzwi. Pani Zosia weszła. W sali znajdowało się około piętnastu dziewczynek. Były ubrane w jednakowe, krótkie spódniczki, i jasne koszulki.

- Czy jest wśród was Agnieszka? - zapytała dziewczynki. One popatrzały się na siebie wystraszone, jak by nie wiedziały co powiedzieć

- Agnieszka parę tygodni temu uciekła. Nie słyszała pani o tym? - odezwała się w końcu jedna.

Kobieta zdjęła okulary drżącą ręką. Cała się trzęsła.

- Na PEWNO? Jak dawno to było? - wypytywała lekko zdumioną dziewczynkę.

- No..trzy tygodnie temu bodajże. W swoje urodziny...

- Dziękuję za informacje. - powiedziała łamiącym się głosem. Wyszła z domu dziecka, wsiadła do samochodu i odjechała z piskiem opon

Tą kobietą była ciocia Agnieszki. Chciała zaadoptować dziewczynkę dopiero co teraz. Teraz czuła się na siłach. Ale TERAZ jej nie było...

Ciocia Agnieszki wyrzucała sobie, czemu nie wzięła Agi do siebie.

 

 

Przemyślenia cioci Agnieszki

Czemu wcześniej jej nie zaadoptowałam? Przecież ona jest dzieckiem...czemu uciekła? Czy aż tak źle ją tam traktowali? A może aż tak tęskniła? Powinnam ją na początku wziąć...Teraz nie wiadomo gdzie jest, co się z nią dzieje. W ogóle to wszystko jest takie trudne... teraz czuję się jak zwykła świnia. Muszę jakoś jej pomóc..ale jak? Przecież nie wiem, gdzie jest. I czy w ogóle żyje! Co teraz zrobić...

Gdyby zostawiła chociaż jakiś znak...Czy coś...żebym ją mogła odnaleźć!

Co ona teraz o mnie myśli? Chyba nie najlepsze rzeczy. Pewnie, że ją opuściłam. I, że o nią nie dbam

I jest to prawdą! Ah! Czemu nie zrobiłam tego wcześniej!? Może to jej uratowało życie!! A teraz muszę tkwić w tym punkcie, że nie wiem, co mam zrobić...

Życie nie ma sensu...Chyba się wyprowadzę z Kazimierza Dolnego. Za dużo w nim wspomnień. Tak, przeprowadzę się!

Tymczasem Agnieszka, nieświadoma tego, że ciocia o niej myśli siedziała w komisariacie.

- Odeślemy Cię do domu dziecka. - mówił do niej policjant.

Agnieszka nie drgnęła

- Ale musimy wszystko zorganizować, wszystkich zawiadomić...poczekasz parę godzin

brak reakcji ze strony Agnieszki

- No trudno, choć ze mną!

Dziewczynka poszła sztywnym krokiem za policjantem. Wkrótce zniknęli za rogiem.

Przydzielił policjanta. Żeby pilnował jej w czasie, kiedy oni załatwią formalności.

- Halo? Pani Maria? Znaleźliśmy zgubę. Jest w Supłowie. Dobrze, wyślemy – policjantka rozmawiała przez telefon.

Agnieszka nie dawała po sobie niczego poznać. Dopiero, kiedy wszyscy wyszli się rozpłakała.

Płakała. Płakała! Miała do tego prawo. Po tylu trudach wszystko na nic! Co ona teraz zrobi? Przyjmą ją jak złoczyńcę, albo i gorzej! Na pewno nie będzie mogła spacerować, nawet po ogrodzie...

Koszmar! Po prostu koszmar! Gorzej już chyba być nie może...Zamkną ją, będą trzymali jak jakąś uciekinierkę...którą jest!!!!

Agnieszka płakała tak przez dosyć długi czas. Po upływie mniej więcej godziny otarła łzy.

- Muszę ułożyć plan kolejnej ucieczki – powiedziała pod nosem. Sprawdziła, czy nic z plecaczka nie zginęło. Wszystko było na swoim miejscu. To ją trochę uspokoiło. Przejrzała zapasy pieniędzy. Trochę tego było. Teraz postanowiła ułożyć plan

 

Kiedy tak pisała przyszła policjantka.

Była młoda. Wyglądała na około trzydziestu-dwudziestu pięciu lat. Miała grube, długie czarne włosy. Jej czarne oczy były duże i wyraziste. Podkreślały to rzęsy, bardzo długie. Ubrana była w pełny mundur. Wyglądała, mimo piękna na znudzoną służbą. A przy okazji było jej gorąco. Skoro miała takie włosy...

- Ale tu jest upał – stęknęła – Nie gorąco Ci?

Agnieszka nie odpowiedziała. Zaczęła szkicować jej twarz w notesiku.

- Otworzę okno – powiedziała wachlując się

Przez mózg Agnieszki przeszła jakby błyskawica.

Okno!

Było wprawdzie okratowane, ale kraty były otwierane. Było widać dziurkę od klucza...

Policjantka włożyła klucz do zamka. Przekręciła go i uchyliła okno. Do Agnieszki doszły ciche, przytłumione odgłosy dzieci bawiących się niedaleko okna.

Odeszła i n i e w y j ę ł a k l u c z a ! ! !

- Siedź tu – piękna policjantka wyszła. Nie zauważyła, że klucz nadal tkwi w zamku...

Kiedy tylko wyszła Agnieszka chwyciła torbę i podbiegła do okna. Przekręciła kluczyk...Kraty chrzęstnęły i się otworzyły! Teraz już tylko okno dzieli ją od wolności...

- Zaraz, gdzie moje klucze? - Agnieszka usłyszała głos policjantki. Zaraz rozległ się odgłos szybkich kroków.

- No szybciej – powiedziała. Akurat w takiej chwili okno się zacięło!
Agnieszka nie mogła czekać. Zeskoczyła na chwilę z parapetu, wzięła krzesło na którym siedziała i rąbnęła nim z całej siły o szybę

Kiedy policjantka wbiegła do sali zobaczyła tylko resztki potłuczonej szyby oraz mnóstwo szkła. Krzesło leżało w krzakach za oknem. A w pokoju nie było dziewczyny.

Nie mogło zresztą jej tam być. Kiedy policjantka szła w kierunku drzwi, ona wzięła krzesło, i rąbnęła nim o szybę.

Nie zważając na szkło dookoła pobiegła do dziury zrobionej w oknie, przed tem chwyciła plecaczek i wybiegła nie pozostawiając po sobie śladu.

Biegła, biegła i biegła aż nie wybiegła z Supłowa który nie pozostawił miłych wspomnień w jej pamięci.

Dopiero kiedy zostawiła miasto za sobą popatrzyła na siebie.

Krótkie, niebieskie spodenki były zabrudzone krwią. Tak samo jak zielona bluzeczka. Kiedy wyskakiwała przez okno nie patrzała na to, czy się nie skaleczy. Teraz zauważyła mnóstwo małych ranek. Na rękach i nogach. Nie były poważne, ale nie mogła tak dalej iść. Musiała tutaj trochę poczekać. Obejrzała miejsce w którym się znalazła

Było ono pod miastem. Parę drzew, krzaczki. I dosyć dużo śmieci typu butelek po napojach, starych opon i innych gratów.

- Że też tutaj musiałam się zatrzymać.... - jęknęła do siebie pod nosem. Nie był jednak czas na narzekania.

Postanowiła sobie jakoś urządzić chwilowe miejsce zamieszkania

Pod jedną z opon kryła się dosyć spora, sucha nora. Miała mniej więcej metr wysokości.

Była w sam raz, żeby się tam skryć. W razie, gdyby jej szukali. Normalnie to by przebywała na świeżym powietrzu.

Nie mogła jednak zbyt długo przebywać w tym miejscu. Jedzenia jej nie przybywało, a czasu miała coraz mniej.

Po mniej więcej dwóch dniach, kiedy większość ranek się już zagoiła ruszyła w dalszą drogę.

Wiedziała w jakim kierunku iść. Ale nie chciała się już zatrzymywać w miastach. Chyba, że będzie wymagała tego konieczność. Jaka? Na przykład zjedzenia czegoś ciepłego. Ale musi być ostrożna. Chyba, że... tak! To dobry pomysł.

Wiecie na jaki pomysł wpadła Agnieszka? Postanowiła kupić kuchenkę turystyczną. Oczywiście, pod warunkiem, że sprzedadzą ją dziecku. Ale jak się uda...to codziennie będzie miała cieplutki obiadek. Ale nie kupi jej teraz. Najwcześniej za tydzień. Nawet dwa.

Po jej uciecze z komisariatu pewnie wszystkie gazety o tym trąbią. Jak wejdzie do miasta, to znowu na komisariat.

A nie chciała mieć problemu. Kolejnego.

Tak rozmyślając szła wąską, piaszczystą ścieżką. Widziała lśniące w słońcu dachy domów ale nie zbliżała się do Supłowa.

Po około dwóch dniach zauważyła wieś. Postanowiła tam wejść. Jedzenie się kończyło. Zresztą, to była mała wieś. Co jej może grozić? W małej, przyjaznej wiosce.

Agnieszka pełna najlepszych przypuszczeń weszła do wioski. Było cicho, parnie i duszno.

Nagle usłyszała daleki, daleki grzmot.

- Chyba niedługo będzie burza... - szepnęła do siebie. Jak by na potwierdzenie jej słów zahuczał kolejny grzmot. Tym razem dużo bliższy.

Agnieszka zaczęła nerwowo rozglądać się za jakimś sklepem. Nie chciała zmoknąć. Przy okazji, to miała być burza. Więc pioruny też mogą być.

Po pięciu minutach szukania Agnieszka obeszła całą wioskę. Okazało się, że tam nie ma sklepu!!!

W niesamowicie szybkim tempie nagromadziło się mnóstwo chmur. Zrobiło się niesamowicie ciemno. Zahuczał grzmot. Głośny grzmot.

Agnieszce wydawało się, że jest jedyna żyjącą istotą w tej wsi. Nie miała jednak racji.

Zauważyła biegnącą małą dziewczynkę. Chciała coś do niej zawołać, ale zdążyła zniknąć za jednym z domków. Agnieszka nie dała jednak za wygraną. Zaczęła biec za dzieckiem.

Dziewczynka zniknęła w jednym z domków. Agnieszka zapukała, jednak nikt nie odpowiadał

Nagle, ni skąd, ni zowąd zaczęło padać. Pierwsze krople były gęste i duże. Zaraz za nimi zaczęły spadać następne. Było słychać nieustający szum kropel uderzających o ziemię.

Agnieszka krzyknęła, i pobiegła przed siebie. Nie miała gdzie się schować. Nagle usłyszała bardzo głośny huk. Był to grzmot, ale przestraszonej Agnieszce wydawało się, że to ziemia się trzęsie, i, że zaraz koniec świata

Jak by nie dosyć było tego, Agnieszka zauważyła na ciemnym niebie błyskawice. Dziewczynie wydawało się, że to niebo płonie.

Aga znalazła jakiś rów. Nad rowem była kładka. Był z wodą, ale Agnieszka i tak była mokra. Wskoczyła do rowu, pod kładkę.

Słyszała na przemian huk grzmotów z szumem deszczu. Niebo co chwila rozświetlały błyskawice.

Przestraszona siedziała w rowie i słuchała tych niesamowitych odgłosów. Po jakimś czasie się uspokoiła. Przycupnęła, i chciała już wyjść.

Niestety w tym samym momencie pod stopy Agnieszki spadła mała, biała kulka. Potem następna. Do szumu deszczu doszedł inny odgłos...

- Grad! - krzyknęła przerażona Agnieszka.

W ciągu paru sekund zrobiło się zimno...Zaczął wiać zimny, lodowaty wiatr, który tylko potęgował uczucie zimna, które towarzyszyło przemokniętej dziewczynce od początku burzy.

Mimo, iż się już względnie uspokoiła, teraz zupełnie spanikowała. Od zawsze bała się burzy.

Może to dlatego, że jej rodzice zginęli, kiedy była burza...? Nie wiadomo. W każdym razie dziewczynka panicznie bała się burzy.

Teraz była sama, w obcym miejscu, w rowie, a na domiar złego padał grad!

Agnieszka nie była tchórzem, ale teraz straciła resztki odwagi. Skuliła się w swojej kryjówce.

Agnieszce wydawało się, że siedzi tam w nieskończoność. W rzeczywistości po około dziesięciu minutach grad przestał padać. Deszcz zaczął kropić, a grzmoty ustały. Przez jakiś czas dało się jeszcze słyszeć ciche grzmoty, brzmiące jak pomruki niedźwiedzia, ale wkrótce umilkły. Wraz z nimi ustały pioruny.

Deszcz już tylko lekko siąpił. Agnieszka nieco ochłonęła i wyszła z rowu.

Oceniła swój wygląd; była calusieńka mokra. Z włosów kapały kropelki wody, ubranie przywierało do ciała, całe przemoczone. Na szczęście była w klapkach, więc buty bardzo nie ucierpiały.

Obejrzała zawartość plecaczka. Większość rzeczy była sucha, bo zapakowana w reklamówki.

Pani Krystyna spakowała jej jeden ręcznik. Teraz Agnieszka wyjęła go i zaczęła się intensywnie wycierać.

Nagle zauważyła dużą postać w pobliskich krzakach. Wyglądała na wilka...

Dziewczynka przełknęła ślinę i powoli zaczęła oddalać się od zauważonego stworzenia. Nagle „wilk” zaczął się zbliżać...dziewczyna nie wiedziała co zrobić. Duże stworzenie było coraz bliżej...

Kiedy „wilk” doszedł do światła i Agnieszka mogła mu się dokładniej przyjrzeć zauważyła, że to nie wilk, nie coś dziwnego tylko...pies.

Pies był ogromny! Miał piękną, gęstą szatę. Była biała, w niektórych miejscach brązowo-złota. Agnieszce przypomniał owczarka szkockiego, którego raz widziała u jednej z wolontariuszek. Tak, to na pewno był owczarek. Ale czemu był sam? Przecież owczarki są drogie...musiał się zgubić. Agnieszka zerknęła, czy nie ma obroży. Ale nie. Owczarek nie miał obroży. Musiał się zgubić albo uciec...z tego co Agnieszka pamiętała o owczarkach (Zuzia miała hopla na punkcie psów i ciągle jej opowiadała o różnych rasach) owczarki są zwinne posłuszne lojalne, energiczne pracowite, i inteligentne. Na początku są nieco nieufne, ale potem bardzo łatwo przywiązują się do właściciela.

Dziewczynka jeszcze raz dokładnie obejrzała psa. Nie wyglądał na dawno zgubionego/porzuconego. Miał piękną i zadbaną szatę. I do tego duże, głębokie czarne oczy.

Nimi wypatrzył Agnieszkę. Zaczął się na nią błagalnie patrzeć. Wyglądał na głodnego i zmęczonego.

Agnieszka nie była jakąś miłośniczką zwierząt, ale od dawna marzyła o własnym psie, który by towarzyszył w tej trudnej podróży.

- Masz – wyjęła z torby kawałek kanapki z wędliną i podała ją psu. Zwierzę na początek się cofnęło, jak by nieufne. Jednak po chwili głód wziął górę nad nieufnością.

Pies podbiegł do kanapki i w niesamowitym tempie ją spałaszował. Podniósł w stronę Agnieszki oczy, jak by chciał powiedzieć „Poproszę o więcej!”

Agnieszka roześmiała się pod nosem

- Jak chcesz więcej, to pójdź ze mną. - powiedziała.

Piesek jak by zrozumiał jej słowa, bo podniósł długi ogon po czym podbiegł do dziewczynki.

- Skoro będziemy razem wędrować muszę Cię jakoś nazwać – stwierdziła głaskając pieska. - Nie może być to jakieś banalne imię...ani jakieś przestarzałe...może...Dżoker! Podoba, Ci się, Dżoker? - zapytała się owczarka. On tylko lekko machał ogonem.

- Czyli Ci się podoba – stwierdziła. No, to Dżoker – powiedziała wstając z ziemi – idziemy!

 

Z pamiętnika Agnieszki

20 lipca

Jestem niedaleko Marnowa. Oczywiście o ile dobrze idę

Jestem zmęczona. I to bardzo. I w ogóle, brudna, spocona, i jest mi źle. No, ale kto powiedział, że droga do domu ma być łatwa? Chyba nikt.

Bo, czy ktoś w ogóle musiał ją odbyć? Chyba nie.

Nikt z domu dziecka nawet nie myślał o ucieczce. Dopiero co ja uciekłam. Chociaż...chciałam uciec razem z Zuzią, ale ją zaadoptowano. Pewnie gdyby jej nie wzięto, to ja bym tam nadal siedziała.

A tak...to przemierzam tą drogę do domu.

Ufff....spać mi się chce. Chyba się zdrzemnę.

 

22 lipca

Ufff....

Dzisiejszy dzień obfitował w dużo wydarzeń.

Więc tak: wchodzę do miasta

Jest to normalne miasteczko, takie małe.

Tam pytam się kobiety czy to jest Marnów. Ona mówi, że nie, że zmieniono nazwę na Supłowo. Całe szczęście, bo już się bałam, że zabłądziłam i będę musiała się gdzieś błąkać

Ona mówi, że to chyba ja uciekłam. Serce podeszło mi do gardła. Wydukałam, że już idę. Ta kobieta zaczęła iść w moją stronę więc zaczęłam uciekać.

Ona rozpoczęła pościg. Za nią biegła spora grupka osób.

Wmieszałam się w tłum, i wszystko byłoby dobrze, gdyby ktoś mnie nie rozpoznał. On wezwał policję, a ona zabrała mnie na komisariat

Tam oznajmili, że odwożą mnie do domu dziecka! Kiedy sobie poszli, poryczałam się.

No bo co! To ja się tak staram, a oni mnie zwyczajnie odsyłają? Jak by mnie traktowali w domu dziecka? Zakazali by mi chyba wszystkiego, co możliwe. Pilnowali 24 godziny na dobę. I nie wiem co.

Kiedy się wreszcie uspokoiłam zaczęłam obmyślać plan. Narysowałam go na kartce. Tak poza tym zauważyłam, że rysowanie dobrze mi wychodzi.

Kiedy tak sobie planowałam plan, weszła policjantka. Była piękna. Miała długie, czarne włosy, rozpuszczone. Do tego śliczne, czarne oczy, otoczone gigantycznymi brwiami.

Stwierdziła, że tu gorąco i otworzyła okno. Oczywiście było okratowane, ale ona miała klucz. I go nie wyjęła!

Kiedy tylko ona poszła, ja radośnie podbiegłam do krat. Klucz przekręcony. Kraty się otwarły. Moja radość nie miała granic! Czyli jednak jest nadzieja!

Jednak za wcześnie się cieszyłam. Okno nie chciało się otworzyć. A na korytarzu usłyszałam kroki...

Nie miałam czasu na rozmyślania. Chwyciłam za krzesło, rąbnęłam nim w szybę, i uciekłam.

Piszę z tego miejsca, gdzie się zatrzymałam. Jest to jakaś podmiejska polanka. Krzaczki, drzewka, trochę śmieci

Kończę, bo muszę opatrzyć ranki które sobie zrobiłam uciekając przez rozbite okno.

 

25 lipca 2014 rok

Idę w dalszą trasę. Zostawiam moją polankę, i idę dalej.

W czasie tych trzech dni nic się takiego nie zdarzyło. Byłam sobie, nikt tu nie przychodził, i to wszystko.

Teraz idę w drogę. Już wiem w którą stronę iść. Do miast będę zachodziła rzadko.

Może uda mi się kupić kuchenkę turystyczną...wtedy codziennie miałabym jakieś ciepłe danie.

No, ale na razie muszę się obejść bez. Idę...

 

28 lipca 2014 rok

Uff...jestem strasznie przemęczona. Ostatni ciepły posiłek jadłam dwa dni temu, kiedy zauważyłam przy drodze jakąś budkę z jedzeniem. Kupiłam sobie frytki, kebab i coś do picia. Niestety nie było nic innego – był to barek z fast foodami.

Wzięłam trochę na dalszą drogę. Teraz coś zjem i obmyślę dalszą drogę.

Kiedy tak siedzę, to widzę dachy jakiejś wioski. Wejdę do niej, tam się zatrzymam na parę dni, i będzie dobrze

Szkoda, że pani Krysia nie ma swoich domków na całej mojej trasie...chodziłabym od domku do domku...nie przemęczając się....

Obok mnie płynie strumień. Umyję chociaż ręce i twarz. No, i jeszcze nogi. Ależ ta woda zimna!

Ale jestem przynajmniej trochę czystsza.

Noc jest już blisko....idę spać

 

30 lipca 2014 rok

Dzisiaj była okropna burza. Od zawsze bałam się burzy, a tą musiałam spędzić sama i to w jakimś rowie!

Bałam się jak nie wiem co. Najpierw usłyszałam grzmoty. Zauważyłam biegnącą dziewczynkę. Pobiegłam za nią. Weszła do małego domku. Znaczy się, ta dziewczynka, nie ja. Zapukałam do drzwi. Nikt mi nie otworzył. Usłyszałam kolejny grzmot, więc pobiegłam szukać schronienia.

Kiedy tak szukałam, poczułam coś mokrego na ramieniu. Była to kropla deszczu. Potem spadła następna. I następna. I kolejne. I zaczęło lać jak z cebra!! Krople były gęste i duże. Jak oliwa.

Zauważyłam pierwsze błyskawice. Rozbłyskiwały na niebie jedna po drugiej. Tak na przemian z grzmotami. Chociaż nie wiem, czy to były grzmoty, czy ziemia się trzęsła.

Zaczęłam biec. W świetle błyskawic zobaczyłam rów. Nad rowem była kładka. Wskoczyłam do rowu, pod kładkę

Tam aż tak nie mokłam, ale za to w rowie płynęła woda

Nie wiem, ile czasu minęło kiedy nagle zaczął padać...grad!!! Na szczęście wlazłam pod kładkę, bo inaczej...byłabym pewnie cała poobijana.

Ta burza trwała chyba wieki. Na szczęście, po jakimś czasie wyszło słońce. Wtedy wyszłam z mojej kryjówki

Kiedy wspominam te chwile zawsze przez plecy przebiega mnie zimny dreszcz...Nigdy nie zapomnę tych koszmarnych chwil kiedy siedziałam sama i opuszczona w tym rowie. Wtedy czułam się chyba najbardziej samotna

Na szczęście tego felernego dnia dołączył do mnie towarzysz – piesek Dżoker.

Dżoker jest pięknym owczarkiem szkockim o zadbanej i ślicznej szacie. Namalowałam go. Nie mogłam oddać pięknej barwy jego futra, ale jak już odnajdę ciocię to pokoloruję jego szatę pięknymi kolorami.

Poznałam go tak: kiedy już po burzy się wycierałam podbiegł do mnie pies. Wyglądał na głodnego, więc dałam mu kawałek kanapki, takiej z szyneczką.

Zjadł ją, i podbiegł do mnie. Chyba mnie wtedy polubił. Dałam mu na imię Dżoker i poszliśmy razem w dalszą trasę.

 

 

 

 

 

 

Rozdział piąty

- Ech, Dżoker – westchnęła Agnieszka głaskając pieska. - Żebyś Ty wiedział, co się działo w Domu Dziecka, kiedy tam byłam...

Pies nie wiedział, ale popatrzył się na Agnieszkę, jakby chciał się dowiedzieć

Agnieszka zaczęła sobie sama przypominać tak nieodległe czasy które spędziła w domu dziecka...

Wspomnienia Agnieszki

Kiedy wspominam czas spędzony w domu dziecka najwcześniejszym wspomnieniem jest to, kiedy bawię się z dziećmi na dywanie.

Miałam wtedy może dwa latka. Chciałam się z nimi bawić, ale one nie chciały mi dać zabawek.

Obraziłam się wtedy i poszłam od nich. Wtedy podeszła do mnie mała dziewczynka – Zuzia.

Zobaczyłam ją wtedy po raz pierwszy. Ona pokazała mi inne, fajne zabawki i się zaczęłam z nią bawić.

Kiedy miałam pięć lat a Zuzia cztery, było widać dwie rzeczy

  1. przyjaźń moją i Zuzi

  2. mój talent do rysunków

Teraz zobaczyłam, że mam naprawdę talent. Mimo, iż dyrektorka wmawiała mi zupełnie inne rzeczy

- Ty? Ty jesteś tylko dzieckiem z domu dziecka. NIE masz talentu” - to było zdanie powtarzane najczęściej nie tylko przez nią, ale też przez przełożoną

Tak w sumie, to częściej widywałam przełożoną niż dyrektorkę. Pamiętam, że miała ciemne włosy spięte w koka, brązowe oczy i okulary. Była już starsza, i bardzo wymagająca.

Często krzyczała w sumie za nic. Jak byliśmy bardzo niegrzeczni przychodziła dyrektorka.

Ona też chodziła w koku. Też była starsza. Ale nie nosiła okularów. Znaczy się, chyba do czytania, ale tak to nie.

W każdym razie, na Zuzię prawie w ogóle nie była zła.

Zuzia zawsze była cicha, niepozorna. Nie zwracała na siebie uwagi. Nigdy. Dzięki temu nikt nigdy nie był na nią zły. Ona zawsze próbowała dyplomatycznie rozwiązywać problemy. Kiedy ja uczyłam dzieci wchodzić na drzewo, pomagała mi, mimo iż sama nie umiała. I kiedy przełożona była na mnie zła, ona mnie broniła. Taka była dobra.

Był też taki jeden chłopak – Michał. Lubiłam go. Ale kiedy miałam sześć lat i trochę, go zaadoptowali. Było to dla mnie smutne. Michałek – bo tak go nazywałam – był najlepszym chłopakiem z całego domu dziecka! Zawsze mi pomagał, zagadywał. Był fajny. A przy okazji – przystojny. Miał śliczne, lekko kręcone, blond włosy(uwielbiam blondynów) parę piegów na policzku i piękne, błękitne oczy...Wiem, jak ktoś to czyta (o ile ktoś może to przeczytać) myśli, że się zakochałam w nim. I możliwe... Był zupełnie inny niż inni chłopcy

Oni, nic tylko krzyczeli i wariowali. Biegali po stołach krzycząc jak opętani. To zawsze przerażało Zuzię. Ona, taka nieśmiała i delikatna, powolna – a z drugiej strony – rozwrzeszczani, biegnący chłopcy. Nie dosyć, że biegali po stołach – czasem je przewracali. Albo biegali po nich z krzesłami. Kto nie uważał – dostawał krzesłem.

Wtedy ja z Michałkiem wkraczaliśmy do akcji. Ja delikatnie brałam ją za rękę, i razem z Michałem prowadziliśmy ją do naszej ostoi.

Był to najzwyklejszy koc, rzucony na łóżka naszej trójki tak, by wyglądał jak namiot. Rozstawiałam tam poduszki i wyciągałam zapasy – małą puszkę po jakimś napoju. Były w niej stare landrynki, cukierki, papierki po cukierkach i – co najważniejsze – zakazana guma do żucia...

Guma była zakazana w domu dziecka, tak jak własne słodycze. Dzięki przezorności Michałka zawsze coś mieliśmy. A to przy jakimś przyjęciu urodzinowym Michałek napchał sobie kieszenie cukierkami, po czym wrzucił je do puszki. Zapas na dwa miesiące. Wiecie, jak to robiłam? Wyciągaliśmy jeden cukierek. Najpierw ssała go najbardziej poszkodowana – Zuzia – potem Michałek a na końcu ja – i wrzucałam go z powrotem do puszki. Teraz wydaje mi się to ohydne, ale to było w przedszkolu, więc...

Ale – wracając do gumy. Raz, na wakacjach udało nam się zdobyć ten zakazany przedmiot. Kiedy byliśmy w Warszawie pani dała Zuzi pieniądze, i powiedziała żeby kupiła jej gazetę (kiosk był tuż obok, ale pani musiała pilnować dzieci. Zuzia była najbardziej godna zaufania – mimo pięciu lat)

Moja przyjaciółka weszła do kiosku. Tam zauważyła – obok gazet – zakazany owoc naszych marzeń...

Za pieniądze pani kupiła gazetę. Patrząc, czy pani nie zauważy tego „przestępstwa” z własnych drobniaków kupiła gumę...

Była w pastylkach. Orbit. POMARAŃCZOWA!!! Mmm....przez dosyć długi czas nasza mała grupka się nią rozkoszowała. Jakimś cudem pani nie zauważyła, że mamy zakazany produkt.

Kiedy Michałek odszedł, nasza grupka ograniczyła się do mnie i do Zuzi. Teraz bardziej robiłyśmy tam „damskie rzeczy” - gadałyśmy(podjadając co nieco z puszki) i rozwijałyśmy nasze talenty.

Zuzia najczęściej śpiewała. Ona bardzo ładnie śpiewała. Znaczy się, teraz chyba też ładnie śpiewa. W każdym razie – ja mówiłam piosenkę, a ona ją śpiewała.

Ja nie miałam talentu do śpiewu. Kiedy raz Zuzia chciała sprawdzić, czy się nadaję – zaczęłam tak wyć, że chyba każdy mnie usłyszał. Zuzia wyjąkała „Może trochę ciszej” i od tej pory nie próbowała mnie przekonać do śpiewu.

Ja częściej rysowałam. Co na przykład? A chociażby

  • moją wymarzoną rodzinę

  • wymarzoną rodzinę Zuzi

  • dom moich marzeń

  • dom marzeń Zuzi

  • dom w którym mieszka Michałek

  • Michałka

  • Zuzię

  • Mnie

  • moją ulubioną wolontariuszkę – Kalinę

  • karykatury przełożonej

  • karykatury dyrektorki

  • przełożoną

  • dyrektorkę

  • dzieci z domu dziecka

  • dom dziecka

  • wspomnienia

  • i różne bazgrołki

To były najczęstsze tematy moich rysunków. Ciekawe, gdzie teraz są...

Malowałam przeważnie ołówkiem, wypełniając kredką. Brałam stare i połamane kredki bambino i kolorowałam moje rysunki.

Potem chowałam je do mojej teczki. Tam wszystkie dzieci trzymały teczki z pracami które robiliśmy na zajęciach.

Pani jakoś nie zauważyła karykatur dyrektorki i przełożonej. Gdyby zauważyła, miałabym pewnie zakaz rysowania.

Rysować przestałam jak miałam dziewięć lat. Wtedy opiekunka zauważyła karykaturę przełożonej.

Powiedziała o mnie. Przełożona zabrała mnie na dłuższą rozmowę. W tej „rozmowie” głównie mówiła, że nie mogę wykorzystywać tego, co mi dobrze wychodzi (jak by nie mogła powiedzieć „talentu”) do ośmieszania ludzi, i że jak usłyszy, że maluję to będzie mnie pilnować OSOBIŚCIE 24 godziny na dobę.

Nigdy nie wyobrażałam sobie niczego gorszego. No, chyba, że miałaby mnie pilnować Maria Markowska.

Powiedziałam, że postaram się, i że nie chciałam tego tak przedstawić.

Ona powiedziała surowo, że MUSZĘ się trzymać zasady i mnie wyprowadziła. Od tamtego zdarzenia nie malowałam nic poza materiałem

Jednak w głębi duszy chciałam wziąć do ręki ołówek, i zacząć szkicować, a potem wypełnić szkic kolorami kredek bambino...

Narysowałabym naszą salę. I tą od spania, i tą od zabawy. Nie była zbyt piękna. Nawet W OGÓLE nie była piękna.

Niestety nasz dom dziecka nie należał do nowoczesnych. Jeden telewizor na salę – to było wszystko. Komputerów w ogóle nie było. Niestety, inne domy dziecka były nowocześniejsze. Nasz nie.

Weźmy sobie na przykład naszą sypialnię. Nie była ładna. Po prostu – mnóstwo brzydkich, jednakowych łóżek poustawiane w trzy rzędy: w każdym po piętnaście łóżek. Na łóżkach biała pościel. Żadnych wzorków, szlaczków, znaczków. Nic.

Łazienki miały „stary system” czyli: stare wanny, stare krany. Woda śmierdziała chlorem.

Wszystko stare. O każdej porze roku było tam tak zimno, że myłam się raz na dwa dni a i tak było to okropne.

Czemu? Woda nie była ciepła ale letnia, a czasem nawet zimna! Ręczniki – szorstkie i jednolitego, szarego koloru wcale nie suszyły. Bardziej drapały.

Podłoga łazienki zawsze była strasznie zimna. Były na niej mniejsze lub większe plamy wody.

Kabiny prysznicowe były ustawione w dwóch rzędach, naprzeciwko siebie. Było ich kilkadziesiąt.

Jak sobie teraz o tym myślę, to baaardzo, ale to bardzo bardzo żałuję dzieci które tam zostały.

Ciekawe, co sobie myślą o mnie i o mojej ucieczce...

.

Agnieszka pogrążyła się we wspomnieniach. Nieświadomie pogłaskała pieska który spacerował obok jej nóg nieco znudzony dłuższym postojem.

Szturchnął ją lekko w nogę dając sygnał, że dłużej nie wytrzyma.

Dziewczynka lekko odchyliła głowę, jak by nie wiedziała gdzie jest. Dopiero po chwili spostrzegła Dżokera, który tarmosił ją za klapki.

Westchnęła, po czym wstała z kamienia, na którym przypomniała sobie swoje dzieje w domu dziecka.

Pogłaskała Dżokera. On podniósł w jej stronę oczy i poszli dalej.

Gdyby Dżoker miał opowiedzieć Agnieszce swoją historię ta odnalazła by w niej pewnie wiele wspólnych cech.

Dżoker – kiedy się urodził – został sprzedany właścicielowi wybiegu dla psów rasowych. Dżoker – a wcześniej Karmelek – bardzo spodobał się wszystkim na wybiegu.

Karmelkowi było bardzo dobrze na wybiegu. Lubił swojego właściciela który nigdy go do niczego nie zmuszał. Karmelek wiedział, że tym zarabiają na życie.

Jednak pewnego dnia do posiadacza przyszedł bogaty człowiek. Chciał kupić Karmelka.

Właściciel na początku nie chciał się zgodzić, jednak brakowało mu pieniędzy. Więc po długim czasie namysłu oddał Karmelka w ręce sprzedającego.

Nowy posiadacz psa wcale nie był dla niego dobry. Dbał tylko o jego wygląd. O zabawę – w ogóle.

Karmelek po miesiącu udręk u nowego właściciela uciekł. Po dwóch dniach odnalazła go Agnieszka i nazwała Dżoker.

Dżoker od razu polubił Agnieszkę. Tak samo jak ona go. Nie wiedzieli, jak jeszcze dużo razem będą musieli przejść.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział szósty

PILNIE POSZUKIWANA!!!

Jeśli ktoś by zauważył przechadzającą się po mieście lub okolicach miasta dziewczynkę w wieku jedenastu lat, która jest sama, wygląda na zaniedbaną i opuszczoną proszę o zadzwonienie na numer 567-945-231. Aktualnego zdjęcia nie posiadam, jednak mam rysopis

Dziewczynka dosyć drobna. Ma dosyć krótkie, ciemne włosy. Oczy duże, szaro-zielone. Ubrania są dosyć zaniedbane. Jeżeli ktoś znalazłby dziewczynkę proszę o dostarczenie jej do mnie

Z góry dziękuję

Zofia Rusin

Ciocia Agnieszki popatrzała na napisane na komputerze ogłoszenie. Nacisnęła „back space” tyle razy, dopóki nie pojawiła się pusta kartka.

- Po co mam je w ogóle pisać? Przecież nawet nie wiem gdzie ona jest – przemknęło Zofii przez myśl.

Jednak coś, nie wiadomo co podpowiedziało jej żeby ogłoszenie jednak wywiesić

- A przynajmniej powiem znajomym – postanowiła szukając myszką przycisku „cofnij”. Kiedy już całe ogłoszenie się przywróciło, wydrukowała parę egzemplarzy.

Spakowała je do torebki, i zaczęła się szykować do wyjścia. Założyła lekki płaszcz, ponieważ zbliżał się już koniec września, a w Jeleniej Górze nie było zbyt ciepło tego lata.

Wzięła torbę z ogłoszeniami i poszła do swojej sąsiadki – pani Ireny.

Pani Irena była kobietą w wieku średnim. Miała już wnuki i wnuczki, jednak nadal była aktywna.

Zawsze pomagała sąsiadkom dobrą radą albo chociaż herbatką z syropem malinowym.

- Witaj, droga sąsiadko! - powitała Zofię Irena. - Wejdź, proszę – zaprosiła ją do środka.

- Irena, posłuchaj... - Zofia pokazała ulotki. Irena z uwagą obejrzała tekst.

- Moja droga... - Irena objęła sąsiadkę ramieniem – wiem, że jest Ci trudno....ale jej nie ma w Jeleniej Górze. Nie wiemy, gdzie jest. Nie uważasz, że wywieszanie ulotek jest trochę bez sensu?

- Ale gdyby była! - zerwała się Zofia – straciłabym ją NA ZAWSZE. Nigdy bym już jej nie odnalazła!

Zofia zaczęła płakać.

Irena wzięła oddech i zaczęła powoli mówić

- Posłuchaj mnie. Możesz je poprzyklejać, ale narazisz się na śmieszność. I gdyby nawet tu trafiła, dajmy na to, po paru miesiącach nikt by jej nie poznał!

Zofia podniosła twarz

- Oto moja rada – kontynuowała sąsiadka – daj je tylko osobom zaufanym. One o tym nie zapomną, i gdyby – powiedziała podkreślając słowo GDYBY – się pojawiła, to by Cię poinformowały.

Ciocia Agnieszki się zastanowiła.

- W sumie... chyba tak zrobię – otarła nos chusteczką – dziękuję za radę. - poszła po płaszcz

- Już idziesz? - zapytała się Irena.

- Tak, poroznoszę te ulotki moim znajomym – odpowiedziała sąsiadka ubierając płaszcz. - dziękuję za radę! - powiedziała, i wyszła z domu Ireny.

W tym samym czasie Agnieszka miała krótki postój. Właśnie ubierała cieplejszy sweter – lato już się skończyło, szła jesień.

Dżoker gonił żółte i czerwone liście, powoli spadające z drzew.

Agnieszka znajdowała się w jakimś parku. Był skwerek, ławki, i parę starszych osób które wyprowadzały psy.

Agnieszka przeglądała swoje notatki

od Pani Krysi do Marnowa – około dwóch dni

z Marnowa do Leśnej Podlaskiej – około tygodnia

z Leśnej Podlaskiej do Kazimierza Dolnego – około trzech dni

w sumie – tydzień i pięć dni.

Powinnam dotrzeć 12 października

suma pieniędzy: 100 zł + 200 euro = 900 złotych

jedzenie:

  • jedna bułka

  • dwie butelki wody

  • żelki

  • batoniki

  • dwa kurczaczki które wczoraj wzięłam z Mc'Donalda

  • trochę frytek (wczorajsze)

MINIMUM CO DWA DNI MUSZĘ WSTĘPOWAĆ NA CIEPŁY OBIAD!!!!

Dla Dżokera mam trochę wędliny. Dam mu też wodę.

Nie mogę się przemęczać na trasie. Przecież zdążę na czas:-)

Najważniejszy jest dobry humor!!!:-D

Agnieszka z niedowierzaniem przeglądała swoje zapiski. Była już tak blisko celu!!! Wcale aż tak nie czuła ciężaru podróży.

Owszem, nie lubiła spać na ławce, tego, że nie ma się gdzie umyć, brudnych ubrań, ale przecież to nic w porównaniu z tym co ją czeka!

Będzie u cioci...

Jaki dom ma ciocia?

Pewnie duży. Agnieszka wyobrażała go sobie jako dosyć duży, biały dom z czerwonym dachem i balkonem: na balkonie rosłyby róże...

Za domkiem byłby mały ogródek a w nim czereśnia, która by rosła tuż obok pokoju Agnieszki...

A pokój Agnieszki – byłby jasny i słoneczny. Szafa wykonana z jasnego drewna, do tego łóżko: wykonane z tego samego drewna co szafa; na nim byłaby jasna, biało-kremowa pościel... Biurko jest duże, i jest dużo przyrządów do rysowania – pięćdziesiąt kolorów kredek i pasteli, flamastry, ołówki, kartki....

- Dziewczynko! Dziewczyyynkooo!! - jakiś obcy głos wyrwał Agnieszkę z marzeń na jawie.

- Taak?? - zapytała niepewnym głosem. Nad nią stała dosyć potężna kobieta. Wyglądała na trzydzieści-czterdzieści lat. Widać było, że jest bogata

- Dziewczynko...czy ten – wskazała na Dżokera który gonił wiewiórkę – pies jest Twój?

O nie, pomyślała Agnieszka. Znowu jakieś kłopoty

- Tak, to mój – powiedziała starając się, aby zabrzmiało to lekko i beztrosko.

- Jest bardzo ładny – stwierdziła patrząc na zadbaną szatę Dżokera - Czy nie mogłabym go...kupić?

Odkupić DŻOKERA? Nigdy! Agnieszka była tego pewna.

- Nie, proszę pani – odpowiedziała zdecydowanie

- No cóż, miałaś wybór. Ale nic się nie stało – kobieta się uśmiechnęła. Agnieszka odwzajemniła uśmiech, i już miała odejść, kiedy kobieta...podbiegła do Dżokera, błyskawicznie wyjęła z kieszeni płaszcza smycz, założyła ją psu i zaczęła z nim biec!
Agnieszka przez sekundę jakby nie dowierzała co się stało. Ta kobieta ukradła Dżokera! Jednak szybko się otrząsnęła i zaczęła gonić złodziejkę.

Niestety kobieta miała sporą przewagę choćby dlatego, że znała te okolice. Szybko wydostała się z parku i wsiadła do czarnego samochodu. Przez całą ucieczkę nie zwracała uwagi na wiercącego się i szczekającego psa.

- Ruszamy – warknęła wsiadając do samochodu. Złodziejka przekręciła kluczyki i odjechała.

Agnieszka dokładnie w tym samym momencie wybiegła z parku. Może aż tak dobrze nie znała terenu, ale była mała i zwinna, dzięki czemu szybko wydostała się z parku.

Dziewczynka zaczęła biec. Wiedziała, że nie dogoni samochodu. Na szczęście kobieta akurat stała w korku na rondzie.

Obok ronda były rowery do wypożyczenia – do dwudziestu minut są za darmo. Agnieszka szybko wskoczyła na jeden z nich i zaczęła z całych sił pedałować.

Kobieta siedząca w samochodzie nie zwracała uwagi na jadącą za nią dziewczynkę. Kiedy już wydostała się z korku dodała gazu i pojechała prosto do domu. Wysiadła z auta i poszła do domu. Dżokera wzięła ze sobą. Nie zauważyła nadjeżdżającej nadjeżdżającej na rowerze drobnej postaci.

Tą postacią była Agnieszka. Zziajana i zmęczona, ale jednak dotarła do celu. Teraz musiała tylko oddać ten rowerek i jakoś zaznaczyć drogę, aby mogła z powrotem trafić.

Agnieszka wybrała oryginalny sposób: co około pięć metrów i na zakrętach zostawiała ślad, na przykład karteczkę z napisem „w lewo”. Kartki wyrywała ze swojego pamiętnika.

Kiedy już oddała rower i wróciła do domu złodziejki postanowiła go dokładniej obejrzeć

Był to duży, czarny dom. Nie było ogrodu – tylko krótko ostrzyżona trawa. Agnieszka słyszała wyraźnie szczekanie psów. I to nie jednego...

Musiała ułożyć plan. Był on prosty.

1. Dostać się do domu

2. Wziąć Dżokera i uciekać

Wydawał się prosty, ale jak się dostać do domu, który wyglądał niemal jak twierdza? A potem znaleźć Dżokera i uciec?

Niezdecydowana dziewczynka podeszła do furtki. Zadzwoniła. Usłyszała przyciszony odgłos dzwonów.

- Witam, kto i w jakiej sprawie? - drzwi otworzyły się. Stał w nich mężczyzna w eleganckim stroju otworzył drzwi.

- yy...ja...poszłam....obejrzeć psy! - improwizowała Agnieszka

- Wystawa będzie jutro – odpowiedział mężczyzna nienagannym tonem – czy masz bilet?

- Nie mam i chciałam kupić – odpowiedziała zadowolona, że wybrnęła z kłopotów

Jednak na te słowa lokaj wydął pogardliwie usta

- To chyba pomyliłaś domy! - odpowiedział zdenerwowanym tonem – tutaj wystawy odbywają się raz na miesiąc a bilety pani Joanna rozdaje o-so-bi-ście. - przesylabizował to słowo – zapamiętaj to! - żachnął się i trzasnął drzwiami.

Agnieszka siedziała zdumiona pod drzwiami. Hmm – pomyślała – skoro drzwiami się nie dostanę muszę spróbować inną stroną!

Tak też zrobiła. Obeszła dom dookoła. Zauważyła, że z tyłu są drzewa. A murek jest dosyć wysoki...

Agnieszka zaczęła wspinać się na mur otaczający dom. Kiedy już była na murze (około dwa metry nad ziemią) uczepiła się gałęzi i zaczęła – za pomocą rąk – posuwać się powoli na przód.

Po około minucie wiedziała, że już dłużej nie wytrzyma, a do dachu został jej jakiś metr! Wtedy zrobiła coś, czego nigdy nie robiła. Dodatkowo uczepiła się nogami. Teraz było jej łatwiej. Szybko doszła do dachu.

Teraz znajdowała się na dachu. Był trochę pochyły, więc było się jej trudno utrzymać. Musiała szybko znaleźć psa....

Zauważyła, że jedno z okien jest otwarte. Podeszła do niego. Było to okno najwidoczniej do jakiegoś gabinetu. W pokoju stało tylko biurko, komputer i krzesło. Agnieszka weszła do tego pokoju i postanowiła poszukać psa.

Kiedy upewniła się, że nikt nie idzie długim korytarzem zaczęła szukać Dżokera. Po jakiś dwóch minutach błądzenia usłyszała dwa odgłosy: szczekanie psa i....stukot butów.

Dziewczynka nerwowo zaczęła się rozglądać za jakąś kryjówką. Niestety była w pustym korytarzu!

Kroki były coraz głośniejsze. Agnieszka pobiegła do ściany, kucnęła i skuliła się tak jak tylko mogła.

Osobą która tak szła była tylko kucharka albo kelnerka. Była ubrana w biały strój, miała na sobie fartuch. Przed sobą pchała wózek z jedzeniem. Jakimś trafem nie zauważyła skulonej dziewczynki.

Kiedy już zniknęła Aga odetchnęła z ulgą i poszła tam, gdzie dochodziło szczekanie.

W końcu dziewczynka stanęła przed uchylonymi drzwiami. W pokoju obok którego stała była ta kobieta która zabrała Dżokera i...jej ukochany pies! Owczarek był na smyczy, którą trzymała ta złodziejka

- Nadal tęsknisz za tą żebraczką? - mówiła kobieta do psa – nie pojmuję, skąd ona miała pieniądze żeby Cię pielęgnować – pogładziła zadbaną szatę Dżokera – u mnie będzie Ci lepiej...będę o Ciebie dbać...staniesz się gwiazdą występów...jesteś taki piękny....

Jednak mimo wszystko pies nie czuł się dobrze w tym wielkim domu. Nie pojmował co się stało. Jeszcze przed paroma godzinami towarzyszył swojej małej pani, a teraz był tutaj z tą kobietą która czegoś od niego. Gdyby teraz ta mała dziewczynka przyszła tutaj...

Dżoker nie czuł zapachu swojej pani. Było to spowodowane nadmiernym używaniem perfum przez właścicielkę wystawy psów. W całym domu znajdowały się odświeżacze powietrza.

W sumie może to lepiej, że nie czuł jej zapachu. Jeszcze zaczął by szczekać i złodziejka wykryłaby Agnieszkę.

- Nadal nie jesteś przekonany? - kontynuowała kobieta – trudno...teraz musisz iść do klatki. Żegnaj! - zakończyła i zadzwoniła dzwoneczkiem.

- Teraz – szepnęła do siebie Agnieszka. Wbiegła do pokoju gdzie siedziała kobieta z psem, wyrwała jej smycz i zaczęła biec. Dżoker radośnie zaszczekał i radośnie opuścił swoje więzienie biec

Ona pobiegła tym samym korytarzem którym doszła do psa. W pewnym momencie odwróciła się za siebie. Gonił ją ten lokaj, i sama złodziejka psa. Była cała czerwona i ciągle krzyczała

- Łapać tą smarkulę! Zabrała mi psa! Łapać ją!

Smarkula” szybko weszła do gabinetu którym dostała się do posiadłości, wypuściła smycz i kazała psu skakać. Dżoker wyskoczył przez otwarte okno i znalazł się na ziemi. Z Agnieszką był większy problem.

Wyszła przez okno i zaczęła iść po tej gałęzi. W pewnym momencie poczuła silne wstrząsy całej gałęzi. Przerażona Agnieszka krzyknęła. Puściła się jedną ręką i...poczuła ciepły, mocny grunt pod nogami. Był to Dżoker! Agnieszka szybko puściła się gałęzi. Wylądowała okrakiem na psie. Dżoker zaczął biec, a Agnieszka siedziała na nim jak na koniu. W pewnym momencie zeskoczyła i zaczęła prowadzić psa do bramy. Zauważyła, że kobieta wysłała lokaja aby poszedł jej śladem. Nie wiedziała, gdzie teraz są.

- Niespodzianka! - krzyknęła złodziejka. Znalazła się tuż przed Agnieszką i jej psem, a bramą! Już tylko parę metrów, a byliby wolni....

- A teraz chodź do mnie, piesku... - powiedziała do Dżokera zbliżając się do niego. Dżoker jednak ją rozpoznał. Kiedy chciała go złapać, on ugryzł ją w rękę. Złodziejka chwyciła się za krwawiącą dłoń.

Tą chwilę wykorzystała Agnieszka. Wyleciała – wraz z psem – przez bramę, a następnie biegła, biega i biegła aż nie odbiegła na wystarczającą odległość od domu złodziejki.

Dopiero kiedy mogła odsapnąć dotarło do niej, jak bardzo jest zmęczona. Wody nie miała w ogóle, więc poszła do sklepu kupić zapasy.

Kupiła dużo wody i napoi, trochę pasztetów, chleb, karmę dla psów i trochę przekąsek. Wśród produktów zauważyła kuchenkę turystyczną. Niepewnie wzięła ją do koszyka

- Dziewczynko, a ile Ty masz lat? - zapytała sprzedawczyni

- Skończyłam jedenaście – odpowiedziała dźwięcznym głosem Agnieszka

- A możesz kupić tą kuchenkę turystyczną?

- Tak, mam nawet pieniądze – Aga pokazała dwieście złotych

- Dobrze – uśmiechnęła się pani w kasie – pozwolę Ci kupić tą kuchenkę.

- A...to ja pójdę jeszcze po parę produktów, dobrze? - zapytała się Agnieszka i poszła dorzucić do zakupów makarony, mięso z konserwy, kasze, sosy, szybkie zupki, zapasowy garnuszek, plastikowe łyżki i widelce i jeszcze dużo wody.

- Już – pokazała nowe produkty – teraz to wszystko. Ile płacę?

- Dwieście czterdzieści dwa złote i trzydzieści osiem groszy - odpowiedziała sprzedawczyni.

Po zakupach Agnieszka miała ochotę tańczyć z radości.

Po pierwsze: odzyskała Dżokera

Po drugie: zdobyła kuchenkę turystyczną!

Chcąc to uczcić postanowiła zrobić sobie makaron z sosem Napoli. Odeszła trochę od sklepu nie chcąc, aby ktoś zauważył dym i wezwał straż pożarną.

Kiedy znalazła się na tym samym skwerku na którym parę godzin temu kobieta ukradła jej psa poszła trochę bardziej w krzaki.

Tam – według instrukcji – włączyła kuchenkę. Do garnuszka nalała trochę wody i wrzuciła makaron. Kiedy makaron był gotowy przełożyła go na talerz, a do drugiego garnka dała sos Napoli i troszeczkę wody. Gdy sos był gotowy polała nim makaron.

- Do stołu podano! - powiedziała do Dżokera wskazując na parującą potrawę na plastikowym talerzu. - Spokojnie! Dla ciebie też coś mam – pogrzebała chwilę w torbie i wyjęła puszkę karmy dla psów. Otworzyła ją i podała psu.

Wyciągnęła jednorazowy widelec i zaczęła nawijać na niego makaron. Po raz pierwszy od dwóch dni jadła ciepły posiłek! Agnieszka od razu poczuła przypływ energii. Mimo wyczerpującej przygody dziewczynka nie czuła się tak bardzo zmęczona.

Dżoker dojadł swoją puszkę karmy. Cały pysk miał w karmie. Merdał lekko swoim długim ogonem. Nagle położył swoją głowę na kolana Agnieszki. Dziewczynka zaczęła go głaskać.

- Ech, Dżoker, Dżoker... - westchnęła – prawie mogłam Cię stracić....na szczęście – uśmiechnęła się – już za parę dni koniec!

Nie zdawała sobie sprawy, że los potoczy ją inaczej....

 

 

Z pamiętnika Agnieszki

15.10.2014

Powinnam teraz być w szkole, ale nie. Ja sobie siedzę na trawie i piszę. Nawet w domu dziecka chodziliśmy do szkoły. Dzięki temu umiem pisać i czytać. Nigdy nie byłam zbyt dobra z historii. Lubiłam historię jako różne historie i opowieści ale jako daty – nie cierpiałam. Oceny miałam normalne. Piątki, czwórki, rzadko trójki.

No, ale chciałabym coś napisać o podróży. Pod koniec września powinnam dojść do Leśnej Podlaskiej. Z niej do Kazimierza Dolnego jest tylko parę dni!

Już się nie mogę doczekać!! Ciocia na pewno się ucieszy....zgodzi się, żeby Dżoker tam mieszkał....na pewno się zgodzi. Wierzę w to. Tak samo jak w to, że dojdę...

 

20.10.2014

Przed chwilą wyszłam z Mc'Donalda. Kupiłam sobie dużo jedzenia, część zachowałam na później.

Stwierdziłam, że przynajmniej raz na tydzień MUSZĘ wstąpić do restauracji albo baru. I kupować jedzenie na zapas.

Na samych bułkach bym nie przetrwała...zresztą, Dżoker też nie. Kupiłam specjalnie dla niego jakąś karmę. Teraz mu właśnie daję trochę.

Mam dużo jedzenia. Nigdy nie wiem, kiedy będzie kolejne miasto. Nie lubię wchodzić do miast, bo boję się, że mnie rozpoznają.

Moim zdaniem i tak mam szczęście, że ludzie się za bardzo mnie nie czepiają. Pewnie mają mnie za żebraczkę. Ale często widzę zdziwione spojrzenia, na przykład w sklepie, kiedy płacę grubymi banknotami.

W sumie też bym się zdziwiła. Nic dziwnego. Od dawna nie myłam włosów, ubrania nie są najświeższe. Myłam się ostatnio może dwa tygodnie temu w strumyku, i to nie cała.

Mam nadzieję, że dojdę przed zimą. W sumie, na pewno. Skoro za parę dni będę w Leśnej Podlaskiej, a od niej tylko trochę do cioci to czemu mam nie zdążyć?

 

30 września 2014

Dzisiaj wydarzyło się bardzo, bardzo dużo.

Po pierwsze: jestem już w Leśnej Podlaskiej.

Po drugie: skradziono mi Dżokera! To było tak. Siedziałam sobie na ławeczce w parku, i rozmyślałam o wszystkim. Dżoker bawił się tuż obok. Nagle podchodzi do mnie jakaś kobieta i pyta się, czy to mój pies. Kiedy potwierdziłam spytała się, czy jej go nie sprzedam. Oczywiście odmówiłam. To jest mój piesek, i nikomu a nikomu go nie sprzedam. Nawet za milion dolarów. Więc, kiedy zaprzeczyłam, kobieta po prostu wzięła Dżokera (wyjęła smycz i zaczęła go ciągnąć).

Przez chwilę nie dowierzałam co się stało. Wydawało mi się, że to tylko sen. Jednak nie. Musiałam się otrząsnąć i ratować psa.

Wybiegłam z parku. Ta złodziejka wsiadała do auta. Wiedziałam, że jej nie dogonię, ale MUSIAŁAM spróbować. Na szczęście biegałam dobrze, byłam zwinna a kobieta stała w korku na rondzie. Nigdy bym jej nie dogoniła gdyby nie darmowe (do dwudziestu minut) rowery które tam stały. Wsiadłam na jeden z nich i ruszyłam w pościg. Dojechałam do wielkiego czarnego domu. Był niedaleko (szczęśliwy traf, prawda?). Poszłam odstawić rowerek, wcześniej zostawiając ślady. Kiedy ponownie wróciłam zadzwoniłam do drzwi. Miałam nadzieję, że dostanę się do domu. Otworzył mężczyzna wyglądający na lokaja. Wykiwał mnie moją niewiedzą. W każdym razie do domu się nie dostałam. Potraktował mnie jak śmiecia! Naprawdę! Albo – jak małe dziecko. Nie wiem, co jest gorsze dla jedenastolatki.

W każdym razie, postanowiłam obejść dom. Może tam znalazło by się jakieś wejście. Były tam bardzo wysokie mury, a obok ich sosny. Wspięłam się na murek, a potem zaczęłam podciągać się rękami po sośnie. To wszystko po to, żeby dostać się na dach. W pewnym momencie mojej podciąganki poczułam, że dalej nie dam rady. Wisiałam jakieś dwa-trzy metry nad ziemią. Musiałam szybko coś wymyślić. Przypomniało mi się, jak w domu dziecka na trzepaku robiliśmy „parówkę” - po prostu wisieliśmy na rurze od trzepaka jak kiełbaski na grillu. Teraz zrobiłam tak samo. Było mi łatwiej się przesuwać. Po jakiejś minucie byłam już na dachu. Był trochę pochyły więc musiałam uważać, żeby się nie zsunąć.

Jedno okno było otwarte. Przez nie dostałam się do małego pokoju. Było to pewnie jakieś biuro, bo był tam tylko laptop, biurko i krzesło. Ostrożnie wyjrzałam na korytarz. Nikogo nie było. Zaczęłam iść długim korytarzem. W pewnym momencie usłyszałam szczekanie psa i stukot butów. Z paniką zaczęłam rozglądać się za jakąś kryjówką. Jednak gdzie się kryć w zwykłym korytarzu? Kroki były coraz głośniejsze...Nie wiedziałam co robić. Kucnęłam w jakiejś wnęce, skuliłam się i starałam się nie zwracać na siebie uwagi. Po dosłownie kilku sekundach zza zakrętu wyszła kobieta pchająca wózek z jedzeniem. Jakimś cudem mnie nie zauważyła.

Kiedy tylko zniknęła w korytarzu podbiegłam po cichu do pokoju z którego dochodziło szczekanie. Tam był Dżoker! I tamta złodziejka..

Krew się we mnie zagotowała. Ona tam po prostu siedziała i bezczelnie mówiła, że jestem żebraczką! To, że tak wyglądam to nic nie oznacza!

W pewnym momencie nie wytrzymałam i tam wbiegłam. Ta wredna kobieta siedziała na fotelu i miała Dżokera na smyczy. Szybko wyrwałam jej tą smycz i zaczęłam biec. Dżoker również. Szybko dostałam się do tego pokoiku z którego weszłam do tej posiadłości. Puściłam smycz i kazałam Dżokerowi skakać. Skoczył. Ja znowu musiałam robić tą parówkę. Jednak teraz miałam trudniej, bo ktoś zaczął trząść tą gałęzią!

Ze strachu aż krzyknęłam. Bałam się, że spadnę. Nagle moja ręka ześlizgnęła się z gałęzi! Nogi zadyndały mi w powietrzu. Ale...poczułam, że mam pod nimi grunt. To był Dżoker! Zsunęłam się na niego. Siadłam na nim okrakiem, i przez chwilę jechałam na nim jak na koniu. Kiedy byliśmy już niedaleko bramy, zeskoczyłam z niego, chwyciłam za smycz i zaczęłam biec w kierunku bramy. Niespodziewanie wyskoczyła ta kobieta! Ale wtedy Dżoker zrobił coś niesamowitego. Ugryzł ją w rękę! Wtedy przestała uważać, tylko zaczęła krzyczeć i obejmować krwawiącą dłoń. My szybko uciekliśmy z tego upiornego domu.

Kiedy o tym myślę, nie wydaje mi się to aż takie straszne ale nadal pamiętam ten strach kiedy nie wiedziałam, czy jeszcze kiedyś zobaczę mojego psa.

Wydawałoby się, że ten dzień był najgorszy z całej mojej wyprawy. Ale nie. Było też coś baaardzo dobrego. A mianowicie – kupiłam kuchenkę turystyczną! I cały zapas jedzenia, które można na niej przyrządzić. Więc, mimo niemiłej przygody zjadłam pyszne spaghetti z sosem Napoli. Mm! A dla Dżokera kupiłam dużą puszkę karmy do zjedzenia od razu.

Teraz nie będę musiała tak często kupować w McDonaldach jak tam jest drogo a wcale nie tak smacznie. Będę musiała tylko uzupełniać zapasy zupek, kaszy, makaronów, i zupek. No, i najważniejsze – wody. Będę miała trochę ciężko, no ale jakoś się przeżyje. Z resztą nie muszę się spieszyć. Mam dużo czasu. Zaplanowałam sobie parę dodatkowych dni. Tak w razie wypadku. Dzięki temu nie będę musiała gnać na złamanie karku, ciągnąc za sobą mnóstwo bagaży i jedzenia.

Ten dzień był bardzo męczący, ale też pożyteczny. Prawie nie straciłam Dżokera, ale za to zdobyłam kuchenkę turystyczną, a w sumie Dżokerowi nic się nie stało.

Mam nadzieję, że uda się mi uniknąć takich sytuacji. Nie byłoby to bezpieczne. Zresztą, za którymś razem coś mogłoby mi się stać...

Ale, po co ja o tym myślę... w końcu niedługo będę już u mojej cioci. I wtedy nic już mi nie będzie groziło... na pewno.

 

 

 

Rozdział siódmy

Był już środek października. Agnieszka zatrzymała się w jakimś mieście. Nie wiedziała, w jakim konkretnie mieście się znajduje. Wiedziała, że gdzieś niedaleko Kazimierza Dolnego, ale gdzie dokładnie – to nie miała pojęcia. Dżoker szedł tuż obok niej. Wyglądał na zmęczonego. Dziewczynka też była zmęczona. Jednak wiedziała, że niedługo znajdzie ciocię.

- Zapytam się kogoś, gdzie się znajduję... - mruknęła do siebie. Wprawdzie miała niemiłe doświadczenie z pytaniem się o miejsce pobytu, jednak nie mogła sobie darować, gdyby minęła Kazimierz Dolny i po prostu minęła miejsce zamieszkania cioci. Nigdy by nie darowała sobie gdyby ominęła to miejsce

- Przepraszam, czy znajduję się w Kazimierzu Dolnym? - podeszła do jakiegoś mężczyzny

- Tak, na jego obrzeżach – odpowiedział z uśmiechem – do centrum jeszcze jakieś pół godzinki drogi

Agnieszce wydawało się, że zaraz zwariuje z radości. Była przemęczona, ale tak się cieszyła! Wreszcie jest w tym mieście!

- Dziękuję – powiedziała rozanielona dziewczynka – a w którą stronę do centrum?

- Są drogowskazy, pierwszy jest tutaj – wskazał tabliczkę z napisem
„CENTRUM W TAMTĄ STRONĘ”.

- Naprawdę, bardzo panu dziękuję! - odpowiedziała zachwycona. Nareszcie! Teraz musi już tylko odnaleźć ciocię.

 

nd pn wt śr cz pt sb

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 04.12.2024