w poszukiwaniu domu dwa
dodane 2014-10-03 19:08
konkurs na tytuł!
Przed książką ogłaszam konkurs na tytuł!
Jest TYLKO PIERWSZE MIEJSCE.
To ma być tytuł do tej książki
Czasu macie dużo
Powodzenia!
W POSZUKIWANIU DOMU
Prolog
To była burzliwa, czerwcowa noc. Dyrektorka Domu Dziecka w Słupnie Dolnym, pani Marianie mogła zasnąć. Mimo, iż normalnie bez problemu zasypiała dzisiaj 22 czerwca roku 2004? Mimo wszystko pani Maria, czuła, że coś się zdarzy. I nie mogła zasnąć.
Dochodziła północ. Dyrektorka próbowała się opanować. Przecież zawsze taka była. Sztywna, chłodna i opanowana. To czemu teraz się denerwuje jak małe dziecko?
Z nieba lał się deszcz. Grzmoty nie ustawały. Niebo co chwila rozjaśniały błyskawice. Na ulicy leżącej naprzeciwko Domu Dziecka nie było nikogo. Ale zaraz, zaraz...było widać jakąś postać w kapturze! Kto to mógł być?
Pani Maria śledziła tę postać wzrokiem. Zauważyła, że idzie w kierunku...Domu Dziecka? A po co? A jeżeli – pomyślała przez chwilę Dyrektorka – to złodziej?
Usłyszała ciche pukanie do drzwi. Nie, złodziej to nie był. Maria ubrała się w szlafrok i poszła otworzyć.
Kiedy otworzyła drzwi zobaczyła mocno naciągnięty na twarz kaptur i mokre ubranie. Ale ta osoba miała ze sobą...małe dziecko!
- Dom Dziecka? - zapytała zakapturzona postać wystraszonym, cienkim kobiecym głosem.
- Dyrektorka Maria Markowska – przywitała się Dyrektorka – w czym mogę pomóc?
- Pani Mario: temu dziecku dosłownie przed chwilą zmarli rodzice. Chorowali już długo ale dopiero co teraz umarli.
- O Boże! - Pani Maria zasłoniła usta rękami
- Jej matka myślała, że jej siostra się ją zajmie – opowiadała dalej postać – ale ona się nie zgodziła. Ona nie ma męża, i boi się dzieci. Więc bidulka została sama.
Pani Maria przyjrzała się dziewczynce
- Ile ma?
- Roczek. Dokładnie dzisiaj ma urodziny... - kobieta mówiła załamanym głosem. - Urodziła się przesilenie letnie. No, ale nie mam wiele czasu. Czy moglibyście się nią zaopiekować? - zapytała się Dyrektorki.
- Yyy...oczywiście...
- Dobrze. A! Mam coś jeszcze – sięgnęła do kieszeni i wyjęła małe wiklinowe pudełko – proszę to dać małej za dziesięć lat.
- A jak ma na nazwisko? - zapytała się Pani Maria
- To na razie nie ważne. Na imię ma Agnieszka...
Niebo rozświetliła błyskawica i tajemnicza postać zniknęła pozostawiając małą Agnieszkę w rękach dyrektorki.
Rozdział pierwszy.
- To był maj, pachniała saska kępa. Szalonym, zielonym bzem! To był maj, gotowa była ta sukienka. I noc się stawała dniem. - śpiewała pewna dziewczynka. Wyglądała na siedem lat. Obok niej siedziała jej najwidoczniej przyjaciółka która wyglądała na trzynaście lat. Ale obydwa stwierdzenia były błędne.
Ta która wyglądała na trzynaście w rzeczywistości miała prawie jedenaście, a ta która na siedem – dziesięć. Obydwie były przyjaciółkami i mieszkały w Domu Dziecka w Słupnie Dolnym
- No...a teraz jest maj – roześmiała się tamta większa. - A my nadal tu siedzimy – pochmurniała.
- Nie martw się, Aga – młodsza klepnęła Agę po plecach – jakoś żyjesz
- Jakoś. Jakoś, Zuza. A ja mam dosyć życia „jakoś”! Mam dosyć tego, że nie mam rodziców! Mam dosyć – kopnęła kamyk.
- Nie wyglądasz na taką kiedy się bawisz – powiedziała Zuzia z wyrzutem – wtedy jesteś taka miła i wesoła...
- No bo próbuję się oderwać od rzeczywistości – Agnieszka kopnęła leżący najbliżej kamyk. - ale i tak nic z tego nie wychodzi... bo po zabawie nadal jestem tą samą dziewczynką z domu dziecka która nie ma rodziców. - powiedziała załamana.
- Chodźmy się bawić – Zuzia usiłowała oderwać przyjaciółkę od smutnych myśli. Aga która jeszcze przed chwilą była smutna uśmiechnęła się i zaczęła zwoływać dzieci do zabawy
- A przed chwilą była smutna...- uśmiechnęła się pod nosem. Miała rację. Jej przyjaciółka była spontaniczna i chimeryczna. I to doprowadziło do jednej z najważniejszych decyzji w jej życiu, którą czas miał pokazać...
- Pobawmy się w chowanego z zaklepanką! - powiedziała Aga.
Reszta dzieci których było około dziesięć przytaknęło wesoło. Słuchało się Agi. Ona była szefową tej „bandy”. Mimo, że byli też tam starsi to nikt nie protestował kiedy Aga zaczynała dowodzić. Może to dlatego, bo miała bardzo dziwne pomysły. Lubiła żartować, ale kiedy była sama z Zuzią robiła się niesamowicie poważna.
Pani Maria – dyrektorka Domu Dziecka – nie za bardzo lubiła Agnieszkę. Chyba zazdrościła jej. Paru rzeczy. Na pewno wyglądu. Agnieszka była wysoka. Pani Maria była chuda, ale chyba z powodu „diet głodowych”. I nie wyglądało to ładnie. Skóra wisiała na kościach, i przez to wyglądała trochę jak kościotrup. Do tego kwadratowa szczęka. I krótkie, zwisające brązowe włosy. Kiedyś może jej oczy były ładne. Teraz zgasły od ciągłego wypatrywania kłopotów.
A Agnieszka miała krótkie, ale ładnie przycięte ciemne włosy oraz szaro-zielone oczy. Może to dlatego jedna z wolontariuszek tak bardzo ją polubiła. A dyrektorka jej nie cierpiała.
Po paru minutach zabawy przyszła jedna z wolontariuszek.
- Koniec zabawy! Przyszła jedna pani która chce zaadoptować dziecko!
Wiadomość ta wywołała duże poruszenie. Zawsze kiedy ktoś chciał zaadoptować dziecko wszyscy się jak najbardziej starali. Bo kto by nie chciał mieć rodziców, nawet tych przybranych...?
- Może nas zaadoptuje – szepnęła Zuzia
- Trzymam kciuki – odpowiedziała Aga i obydwie pobiegły do korytarza gdzie była już większość dzieci.
Oprócz podekscytowanych dzieci i dyrektorki stała tam jeszcze niska i pulchna kobieta.
- Droga Pani Lechoń, mamy bardzo dużo dzieci w różnym wieku...
- Chciałabym zaadoptować dziewięcio-dziesięciolatkę która byłaby miła i inteligentna... - kobieta spacerowała wśród dzieci
- Może Zuzia? - zaoferowała dyrektorka.
- Która to? - kobieta rozglądała się wśród dzieci.
- Ta niska brunetka.
Pani Lechoń podeszła do Zuzi.
- Ty naprawdę masz dziesięć lat? - zapytała z powątpiewaniem w głosie
- Tak, proszę pani – odpowiedziała przestraszona dziewczynka
- Dobrze. Czy chciałabyś abym Cię zaadoptowała? Będzie Ci u mnie dobrze, mam duży dom, kotka...i brakuje mi dziewczynki takiej jak Ty. Co, chciałabyś?
Zuzia nie mogła złapać oddechu. Nareszcie będzie miała rodzinę!
- Bardzo chętnie – powiedziała uśmiechając się przymilnie.
- Dobrze. Za około miesiąc będziesz już u mnie – mrugnęła do Zuzi i poszła do pani Mari.
Zuzia była tak szczęśliwa, że nie zauważyła smutnej miny Agi. No tak! Teraz będzie tu sama do końca swojego nudnego życia!
Pół miesiąca minęło szybko. Przez ten cały czas Aga starała się korzystać z każdej chwili z przyjaciółką których było coraz mniej.
Nim się obejrzały był już koniec maja. Zuzia szła pod opiekę pani Lechoń.
- Miłej podróży – powiedziała Aga łykając łzy. - Odwiedzisz mnie kiedyś?
- Ej...no nie płacz.. - przytuliła przyjaciółkę – tak, będę często tu wpadała po szkole na przykład... Albo będziemy się widywały na korytarzach... nie martw się. - poklepała ją po ramieniu
- Dziewczynki! Starczy już tego pożegnania! Zuzia, daj jak najlepsze świadectwo o wychowaniu w naszym domu dziecka. Do widzenia, Zuzia!
- Do widzenia pani! Pa, Aga! - Zuzia odwróciła się i pobiegła do samochodu. Jednak zawróciła i pobiegła w stronę Agi
- To dla Ciebie. Na pamiątkę – szepnęła po czym wcisnęła jej w rękę małe pudełko i pobiegła. Samochód odjechał.
***
Agnieszka często oglądała pudełko od Zuzi. Było w nim zdjęcie jej i przyjaciółki kiedy były na pierwszych wakacjach nad morzem... Było wyraźnie widać ciemne włosy Zuzi które wyraźnie odcinały się od jasnych włosów Agi. Obydwie miały jakieś stare kostiumy. Ale jak się wtedy cieszyły! Była tam również bransoletka zrobiona ręcznie. Było do niej przyczepione serduszko z napisem „Moja przyjaciółka”. To serduszko dostała Zuzia od jednej wolontariuszki. I dała je jej! Na samym dnie był mały plastikowy woreczek. Był tam kosmyk włosów Zuzi. Obcięły sobie wtedy każda po kosmyku, ale już o tym zapomniała. A Zuzia go zachowała i jej dała...Na pudełku było napisane charakterem pisma Zuzi „Dla Agi”
To było tak niedawno, a jednak tyle się zmieniło... Bez Zuzi Aga nie była tą dawną wesołą dziewczynką. Straciła humor. I podjęła jedną ważną decyzję... było to po tym, jak pani Maria skrzyczała ją za trójkę z przyrody.
- To tak pokazujesz dobrą stronę naszego Domu Dziecka!? Myślisz, że tak przyjdą po Ciebie i inne dzieci!? Odbierasz im ostatnią szansę! Nawet nie wiesz kim jesteś. Nie masz prawa się tak zachowywać. Dostałaś trójkę?! Trójek Ci się zachciewa?!
Tak na nią wrzeszczała tylko za jedną trójkę! A na koniec powiedziała
- Dopóki się nie poprawisz to n i e b ę d ę C i ę p o k a z y w a ł a c h ę t n y m .
Wtedy Aga pomyślała tylko jedno: dzień po moich urodzinach uciekam z tego okropnego Domu Dziecka!
Myślała już o tym wcześniej, żeby uciec z Zuzią ale na razie to były tylko żarty. A teraz nie żartowała. I co z tego, że umrze z głodu, pragnienia lub zimna. A może ktoś ją znajdzie i pokocha? Musi zaryzykować. A nie będzie czekała tyle czasu!
Dziewczynka zaczęła się przygotowywać. Szukała suchego prowiantu, np. herbatników i innych rzeczy które dostawali na podwieczorek. Kiedy każde dziecko dostało na dzień dziecka dwadzieścia złotych na słodycze, schowała je. Wygrzebała wszystkie swoje ukryte oszczędności. W sumie było tego z trzydzieści złotych. Trzydzieści przez sześć lat!
Zaczęła się szykować na serio. Za trzy dni są jej urodziny. Podsumowała swój plan
O 20 kładziemy się spać. O północy dzwoni mój budzik. Wyłączam go i robię manekina z ręczników. Uciekam. Biegnę ile się da, potem idę aż nie ucieknę daleko. Potem mogę zasnąć. O ile dam radę...A następnie próbuję znaleźć dom.
Agnieszka bez nazwiska :(
W końcu nadeszły jej urodziny. Prezentów za dużo nie było, trochę słodyczy, dziesięć złotych i kurtka przeciwdeszczowa.
- To dostałam kiedy dostarczono Cię do domu dziecka – powiedziała Dyrektorka wręczając jedenastolatce paczkę.
Dziewczynka znała historię jak przybyła do domu dziecka: że w przesilenie letnie w straszną burzę przyszła kobieta i powiedziała że jej rodzice nie żyją a siostra zmarłej matki jej nie chce koniec. Ale o żadnej paczce nie wiedziała...
Postanowiła otworzyć ją w pokoju, sama.
Otwiera...a tam parę rzeczy. Po pierwsze jakiś cienki zeszycik, który wygląda na stary. Obok zeszytu leży koperta. W kopercie...pieniądze. Agnieszka nawet nie wie ile to. Ale wydaje jej się, że to bardzo dużo. Jednak nie mówi o tym nikomu. Do tego jakieś małe ubranka. A na samym dnie wymięte zdjęcie. Wyraźnie widać szczęśliwe osoby: dwie kobiety, jednego mężczyznę i jednego dzidziusia. Z drugiej strony było napisane: nowonarodzona Agnieszka Rusin, jej matka, ojciec i ciocia =). Do tego jeszcze mała laleczka. Taka gumowa. I to wszystko dla niej! Czyli...może uciec. Odnajdzie tą ciocię. I jej powie, że się na nią nie gniewa, i chce, żeby ją zaadoptowała. Uda jej się! Wie to na pewno.
Nie mogła zasnąć ale w końcu jej się udało. Budzik zadzwonił punktualnie (budzik był wolontariuszki która ją lubiła). Szybko wyłączyła alarm. Nikt się nie obudził. Agnieszka szybko wzięła plecaczek w którym miała parę ubrań na zmianę, bieliznę, trochę jedzenia, kurtkę, pieniądze, i paczuszkę od Zuzi i jej rodziców.
Ubrała się ciepło, bo mimo że było lato noce były zimne. Przezwyciężając senność powoli, cichutko zeszła i otworzyła drzwi. Na początku szła cicho, chowając się za drzewami. Potem zaczęła biec ile miała sił. Nie wiedziała ile czasu minęło. Kiedy była w terenie którego nie znała zwolniła nieco kroku
Zauważyła kupę siana. Położyła się w nim i zasnęła
Rozdział drugi
Dopiero kiedy wzeszło słońce Agnieszka się obudziła. Kiedy już się zorientowała że nie jest w dobrze sobie znanej sali gdzie spała zaczęła śpiewać z radości. Różne rzeczy. Po prostu się cieszyła!
Zjadła jedną ze swoich kanapek i poszła spokojnym krokiem do najbliższego miasta. Przeczytała napis „Stawowo”.
Postanowiła wejść do miasta. Może coś kupi do jedzenia?
Miasteczko nie było zbyt duże. Parę osób przyglądało jej się miłym wzrokiem, jednak nic nie mówiło. Około południa dziewczynka poczuła głód. Ale nie mogła tyle jeść. Zostało jej tylko siedem kanapek, paczka krakersów, herbatniki i parę drobiazgów z jej urodzin. Ze łzami w oczach usiadła na ławce
- Co tu robisz sama? Nie powinnaś być w szkole?
Agnieszka podskoczyła. Za nią stał wysoki blondyn. Nie wyglądał na złego, bardziej na ciekawego.
- Nie znam Cię – ciągnął – przeprowadziłaś się?
- Nie. - pisnęła – nie wiem czy mogę Ci powiedzieć, czemu tu jestem
- Jestem harcerzem, słowa nie zdradzę. Opowiadaj – powiedział zaciekawiony chłopak
- Uciekłam z domu dziecka... - powiedziała. - I uważam, że zrobiłam dobrze! - uniosła się
- Hm... a jesteś głodna? - spytał ją blondyn
Tylko pokiwała głową
- Choć ze mną, moja mama ma restaurację i nie powinno być problemu z obiadem
- Dziękuję – szepnęła wzruszona
- Nie ma za co. A ty mi opowiedz więcej o sobie...
Zachęcona koncepcją obiadu zaczęła opowiadać swoją historię: o tym jak znalazła się w domu dziecka, o dyrektorce, przyjaciółce, a wreszcie o ucieczce.
Chłopak roześmiał się
- Jesteś szalona, naprawdę. Ale pomogę Ci. To już! - powiedział zatrzymując się przed małą, miłą restauracją
- Powiem Ci – mówił kiedy jadła obiad – pójdź najpierw do Ciechanowic Górnych. Tam mam znajomego. Daj mu to – wręczył jej kartkę – a on Ci podpowie.
- Dziękuję – wysepleniła z pełnymi ustami
- Ale do Ciechanowic jest pięć dni drogi, a oni Cię pewnie szukają. Śpiesz się! - klepną ją w plecy.
- Dziękuję. Już idę! - powiedziała po czym chwyciła plecak. Jednak coś ją powstrzymało od wyjścia.
- Ile mam zapłacić? - zapytała pokazując portmonetkę z pieniędzmi. Były tam też pieniądze z paczki.
Chłopak zrobił wielkie oczy
- Skąd ty masz tyle forsy? Obrobiłaś bank?
- Dostałam je w paczce. - powiedziała – to dużo?
- Dużo? - prychnął – to STRASZNIE DUŻO. Znaczy się, może dużo. Ale wyglądają na dużo warte.
- Nabierasz mnie? - zapytała takim tonem, że chłopak się roześmiał
- Obiad na koszt firmy. Już idź!
Dziewczynka wybiegła z restauracji. Zaczęła iść do Ciechanowic Górnych – chłopak podał jej dokładne instrukcje.
- „Żeby wyjść z miasta przejdź obok szarej fontanny” - czytała Agnieszka – no i jestem obok fontanny. „Wejdź w ulicę z salonem fryzjerskim” - mówiła wchodząc w ulicę gdzie faktycznie był salon fryzjerski - „I jesteś już przy drogowskazie” - czytała. - no, i jakiś drogowskaz jest.
Dziewczynka stała przed dużym drogowskazem na którym było napisane „Ciechanowice Górne” i strzałka w lewo. Ale niestety ktoś kiedyś przestawił drogowskaz. Pokazywał, żeby iść w prawo...Agnieszka nic o tym nie wiedziała i skręciła w prawo.
Po trzech dniach zorientowała się, że zabłądziła. Błąkała się po okolicznych lasach i wsiach, ale kiedy pytała się o Ciechanowice Górne wszyscy mówili że to jakieś pięćdziesiąt kilometrów stąd.
Zrezygnowana otworzyła paczkę krakersów. Pewnie się dziwicie, że może jeść krakersy. Otóż
- kanapki się skończyły
- była głodna
- zostały tylko krakersy i żelki (z jej urodzin)
Mam nadzieję, że rozumiecie jej sytuację. Była zrozpaczona. Nawet nie wiedziała ile ma pieniędzy, gdzie ma iść i czy jej nie szukają.
Nieumyte zęby męczyły ją niesamowicie. Niezbyt czyste ubrania zaczynały już śmierdzieć potem.
- „Muszę to zrobić” - pomyślała i poszła do najbliższego sklepu...po gumę do żucia. Żeby pozbyć się tego okropnego uczucia.