moje wędrowanie...
(nie) walczyć?
dodane 2013-08-31 13:03
Jakoś nie chciało mi się ostatnio tu pisać. Nowy rok szkolny zaczęłam w dość minorowym nastroju, choć cieszę się na spotkanie z dzieciakami. Okazuje się, że jako nauczyciel religii mam gorsze warunki pracy, niż miałam je jako nauczyciel przyrody. Nie chcę pisać o szczegółach, ale to strasznie boli. Bo to znaczy, że religię traktuje się jako jakiś podrzędny przedmiot, a tym samym podobnie traktuje się katechetów, nawet wówczas, gdy chwilę wcześniej byli geografami.
Przyrody (w podstawówce nie ma już geografii, więc uczyłam przyrody) zostałam pozbawiona wbrew swojej woli, choć to moje podstawowe wykształcenie. Nie wykłócałam się, bo to nie w moim stylu, choć burzyłam się bardzo.
Ostatecznie Pan Jezus cierpiał znacznie bardziej, a i Jego wyznawcy często byli (są) prześladowani. A skoro dotyczy to przedmiotu, który uczę ze względu na Niego, to może potrzeba mi odrobiny cierpienia.
Powiedziałam, co mi leży na wątrobie, bo uważam, że tak trzeba. Czy jednak należy walczyć o swoje na całego? Tu nie mam pewności.
Ufam, że to wszystko ma jakieś znaczenie, Pan Bóg wie, co robi. Czasem tak bywa, że trudne sytuacje przeżyte w spokoju, bez pretensjonalności i roszczeń, z czasem obracają się na lepsze. Więc raczej nie będę walczyć za wszelką cenę i wszelkimi możliwymi sposobami. Nie chcę niezgody. Choć poczucie żalu i rozgoryczenia i tak narzuci mi moje zachowanie. Nigdy nie umiałam udawać, moje uczucia widać na twarzy.
Najważniejsze są jednak dzieciaki, więc dla nich nie mogę pogrążyć się w smutku i niezadowoleniu. Całe szczęście, gdy o nich myślę, czuję radość.
Ostatecznie - wszystko jest łaską.