moje wędrowanie...
wierzę, czy aby na pewno?
dodane 2013-07-29 10:27
Kiedyś była moją uczennicą, potem tuż po maturze zaczęła ze mną pracować jako nauczyciel obcego języka, jednocześnie studiując. Jesteśmy teraz koleżankami z pracy, znamy się naprawdę długo. Firma jej męża remontuje moje mieszkanie. Już u samego początku remontu ich straszy syn, niespełna ośmioletni, wylądował w szpitalu...
Wypytywałam co i jak, ale czułam, że temat jest trudny, więc nie drążyłam. A jednak okazało się najgorsze – rak kości. Wczoraj w tej sprawie zadzwoniła do mnie nasza wspólna koleżanka.
Nie potrafię sobie znaleźć miejsca, nie potrafię zrozumieć, jak zwykle w takich sytuacjach. I zapewne nie będąc matką, nie jestem w stanie wyobrazić sobie bólu i cierpienia rodziców. Ale wiem, że musi być to straszne doświadczenie – usłyszenie diagnozy i wielka niewiadoma. W jednym momencie zmienia się całe życie, priorytety, codzienne sprawy. Wiele rzeczy, które do tej pory były ważne przestaje się liczyć. Zmienia się dosłownie wszystko.
Wierzę w cuda, wierzę, że jak Bóg zechce może w jednej chwili chorobę zabrać i bardzo bym chciała, by tak się stało. Mam jednak świadomość marności mojej wiary, daleko mi do św. Faustyny, czy Jana Pawła II. I choć sobie wmawiam, że wierzę, to czuję, że to wciąż z mojej strony za mało…