moje wędrowanie...
tu i teraz jest moje miejsce...
dodane 2013-02-07 14:26
Jezus wymaga od Apostołów radykalizmu. Nie bierzcie nic i idźcie, nawracajcie, wyrzucajcie złe duchy. Co czuli? Strach, lęk, czy raczej wzniosłość zadania, które Jezus polecił im wykonać? A skoro zobaczyli, że potrafią, pewno wszystko stało się bardziej zrozumiałe i jasne. Choć zapewne nadal borykali się ze swoimi słabościami, nie stali się od tych doniosłych rzeczy od razu świętymi, a może jeszcze bardziej narażeni byli na pokusy?
Są tacy zapaleńcy w Kościele, którzy i dziś tak żyją. Można o tym przeczytać GN 5 =>TUTAJ Kiedy napotykam na takie treści, zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie marnuję swojego życia. To taka pokusa, by odejść od swoich spraw, zadań, powołania...
Jednak, gdyby wszyscy zaczęli żebrać i żyć, jak Apostołowie, czy zakony żebracze, to by się okazało, że nie ma od kogo, bo nikt nic nie ma. A więc potrzeba w Kościele tych, co pracują, zarabiają i tych, którzy ufając Bogu, głosząc Jego Ewangelię, wzywając do nawrócenia, żyją z tego, co dadzą im inni. Wreszcie są też potrzebni ci, którzy w zakonach kontemplacyjnych wypraszają w modlitwach, postach potrzebne łaski dla świata. Ale potrzeba także wspaniałych mam, ojców, babć, dziadków, nauczycieli, lekarzy, urzędników, sprzedawców, sprzątaczek, listonoszy, kierowców, etc.
Problem w tym, by to swoje miejsce w świecie znaleźć i dobrze wykonywać zadania, które od tego zajmowanego miejsca zależą. Nawet, gdy wydają się nikomu niepotrzebne, pozorne, nieważne. Nie mogę „zazdrościć” komuś, że potrafi modlić się godzinami, że potrafi zostawić wszystko. Bo może Pan Bóg tego ode mnie nie wymaga? A skupiając się na tym, co mają i potrafią inni, a czego nie umiem ja, może się okazać, że zaprzepaszczam to, co posiadam. Zaniedbuję dobro, które może stać się moim udziałem w sytuacji, w realiach, w których postawił mnie Pan Bóg.
To chyba jest tak, jak z tym syndromem Koziołka Matołka. Jeszcze raz przytoczę te słowa:
To syndrom Koziołka Matołka – po szerokim szukamy świecie tego, co jest bardzo blisko. Ruszamy do Nepalu, znanych sanktuariów, połykamy sterty pobożnych lektur, szukając duchowego Pacanowa.
A Pan Bóg jest w zasięgu ręki, gdy gotuję pomodorową zupę, gdy odpisuję komuś maila, porozmawiam, gdy tego potrzebuje, gdy idę na koncert, do kawiarni, gdy sprzątam korytarz i kłaniam się sąsiadce, uśmiechnę się do pani w piekarni, powiem, że nic się na stało, gdy ktoś mnie szturchnie, gdy pływam na basenie, czytam Władcę pierścieni, idę do kina, czy włączę TV... Ważne jedynie to, by te sprawy nie zasłoniły mi Jego obecności...