moje wędrowanie...
niepokoje belfra na urlopie...
dodane 2013-01-26 12:01
Wybierając się na roczny urlop miałam obawy co do tego, czy nie zmarnuję zbytnio czasu, wchodząc jeszcze bardziej w wirtualny świat mojego laptopa. I póki co jeszcze sporo czasu mi on zabiera, ale widzę, jak z każdym dniem coraz bardziej mi obojętnieje. Zaczęłam czytać więcej książek, piec smakołyki, pisać ikony, odnawiać moje pomoce katechetyczne. Jest też czas na zabiegi i leczenie - a to wszak główny cel urlopu...
Pierwszy zapał, zachłyśnięcie tym światem na łączach chyba minęło. Relacje nawiązywane bez głębszych więzi już nie pociągają. Choć były i spotkania w realu, okazały się sztuczne i nienaturalne (oczywiście w moim odczuciu), dlatego nie miały szansy przetrwania. W dodatku często raniły, bo i motywacje ich zawierania nie zawsze były szczere i czyste, bywały raczej interesowne i to nierzadko po obydwóch stronach. Nie używam już żadnego komunikatora, choć gg jeszcze włączam, by sprawdzić, czy nie ma informacji od osób, które jedynie w ten sposób się ze mną porozumiewają. Od samego początku wirtualne kontakty, choć oparte na żywym słowie, bardziej zaburzały niż budowały mój wewnętrzny pokój. Już wielokrotnie o tym swego czasu tu pisałam.
Nie zaglądam też do wcześniejszych swoich wpisów, dlatego pewno czasem się tu powtarzam. To dla mnie czas miniony, zamknięty. Może kiedyś zacznę to czytać, by porównać, czy dokonała się we mnie jakaś zmiana. Ale póki co, nie ma we mnie takiego pragnienia. Trzymam wydrukowaną korespondencję mailową ze śp. O. Sylwestrem i coraz bardziej skłaniam się ku temu, by ją zniszczyć i wyrzucić. Po co wracać do wspomnień i na nowo wchodzić w smutek…
Wczoraj, jak i w zeszłym roku, spotkaliśmy się w starej kompanii u rodziny bratanka byłego naszego proboszcza. Dzieciaki, kolędowanie, cudowna rodzinna atmosfera jeszcze bardziej przekonały mnie do tego, że tylko życie w tzw. realu daje mi radość, buduje więzi.
Niebezpiecznym jest, gdy swoje poczucie samotności, niezrozumienia, nieakceptacji, opuszczenia, zranienia próbuje się leczyć w internecie. Bo można się jeszcze bardziej poranić.
Tym wpisem nie chcę zanegować wirtualnego świata jako tako. Niesie on też wiele dobra. Lubię czytać niektóre blogi, bo dla mnie to taka przestrzeń do dawania świadectwa. Tu też mogę zaczerpnąć codzienną porcję informacji. To znów ktoś podrzuci cenny link, piosenkę, filmik, czymś rozbawi, zrobi przyjemność. Jednak nie przeceniałabym jego roli jeśli chodzi o życie towarzyskie, o budowanie relacji, kontynuowanie nawet tych rzeczywistych jedynie tą drogą.
Pisaniem nie zawsze jesteśmy w stanie oddać to wszystko, co w nas jest i wówczas odczytujący w naturalny sposób sam dodaje sobie to, czego nie znajduje pośród liter, bo w każdej relacji są uczucia i emocje. Nie widząc mówcy człowiek sam buduje swoje wyobrażenie. Najłatwiej, gdy jest to osoba obojętna lub taka, która patrzy na świat nieco podobnie do mnie. Trudniej, gdy już mam wyrobione o niej zdanie z reala, czy też czułam się przez nią kiedyś zraniona, albo też, gdy ma skrajnie inne poglądy i sprzeczne z moim postrzeganie świata, patrzenie na wiarę, Boga. To wystarczy, by już nie czytać jej tekstów w sposób życzliwy… Może jednak, mając takie doświadczenia, przekonam się kiedyś, że nie wszystkie moje przemyślenia są słuszne...
Ale póki co, cieszę się, że nie spełniły się moje obawy marnowania czasu przy tym magicznym pudełeczku… Życie jest zbyt piękne, by je w nim utopić…