ON i ja..., moje wędrowanie...
zdrada?
dodane 2013-01-16 12:47
Najsmutniejsze w odejściach kapłanów jest oczywiście samo odejście, ale także sposób, w jaki to zrobią. Gdy odchodził jeden z naszych zakonników (a w ciągu dwóch lat odeszło ich trzech, a jeden brat zakonny został wydalony z powodu niechlubnych praktyk), powiedział swoim uczniom, że wszyscy kapłani tak robią (on miał już dziecko w tym czasie), tylko on ma odwagę się do tego przyznać. Bóg to osądzi, także krzywdę jaką mógł tymi słowami wyrządzić tym młodym ludziom.
Żeby usprawiedliwić własne sumienie używa się pompatycznych haseł, które same w sobie może są i piękne, może wzbudzają litość, wyrozumiałość, współczucie. Jednak są zwykłym zagłuszaniem sumienia.
Czyż i ja, kiedy czuję, że mogę mieć niewłaściwe motywacje w czymś, na czym szczególnie mi zależy, nie próbuję przed innymi, a częściej przed sobą, dorabiać szczytnych ideologii? (tak się zdarza czasem w relacjach kapłan-kobieta, ale nie tylko). Zawsze jestem o ich słuszności święcie przekonana, choć gdzieś tam w zakamarkach duszy pojawia się niepewność. Z czasem urasta ona do większych rozmiarów. A gdy zaczynam widzieć „owoce”, czuję się coraz bardziej zraniona, zaczynam powolutku przyznawać rację temu, co kiedyś poddawało w wątpliwość moje sumienie, czy też znajomi, z którymi o tym rozmawiałam.
Nie gorszę się odejściami kapłanów, czy innymi ich słabościami. Przecież i we mnie ich nie brakuje, może i znacznie większych. Martwi mnie jednak to, co pozostawiają po sobie, jako osoby publiczne w jakimś kręgu. Jak wpłynie to na wiarę tych, którzy są tego świadkami, jak wielkie spowoduje spustoszenie, poczucie oszukania, zranienia w ich sercach?
Jeśli już ktoś odchodzi, powinien to zrobić w ciszy i tajemnicy, a nie dodając temu aktowi splendoru oficjalnymi pożegnaniami, raniąc wszystkich tych, którzy im zaufali, dla których byli pewnego rodzaju idolami.
Jestem jednak przekonana, że takie odejściach mają swoje źródła znacznie wcześniej i nie szkodzi, że nie były widoczne podczas działalności. Gdzieś, jakiś nieuporządkowany kompleks, zranienie tliło się, aż w końcu wybuchło.
I choć nie należy skupiać się na swoich słabościach, to jednak warto mieć świadomość ich obecności, także zranień, upośledzeń duchowych, niemocy, ułomności… a to znaczy, że trzeba je w sobie rozeznawać, nie ubolewać nad nimi, tylko przyjść z nimi do Jezusa, by uzdrowił to, co chore…