ON i ja..., moje wędrowanie...
(nie)szukanie zguby...
dodane 2012-12-27 18:19
Kobieta zgubiła klucze do mieszkania. Przeszukiwała gruntownie swoje rzeczy, wróciła się do biura, gdzie przekopała wszystkie szuflady, nawet śmieci w koszu. Wraz z mężem rozmontowywała fotele w samochodzie, by sprawdzić, czy tam gdzieś nie spadły. Poszukiwania okazały się bezskuteczne. Wieczorem wszyscy domownicy ze strachem kładli się spać, a w ciągu dnia trzeba było pozostać w domu, by czuwać, zanim zdecydowano się wymienić zamki – usłyszałam podczas homilii na Pasterce.
Sytuacja naturalna, a jednak porównana z poszukiwaniem Jezusa, którego się utraciło, sprowokowała ciekawe przemyślenia.
Dlaczego, gdy „tracimy” Jezusa, nie wkładamy w Jego poszukiwania takiej energii? Czy, gdy nie ma Go przy mnie, w tak detaliczny sposób rozmontowuję swoje sprawy, by Go odnaleźć? Czy jest we mnie strach, gdy tracę z Nim kontakt?
Choć kaznodzieja swoją homilię ukierunkował raczej na to, by pozwolić Małemu Jezusowi przytulić się do nas, to ten obrazowy przykład uświadomił mi jak w mojej wierze jestem niekonsekwentna. A ponieważ na Pasterce i podczas Mszy w ciągu dnia było to samo kazanie – ten przykład utkwił mi mocno.
A jeszcze bardziej doświadczyłam tych słów na własnej skórze, gdy wczoraj okazało się, że nie mam dowodu rejestracyjnego i prawa jazdy. Wracałam dziś do domu z duszą na ramieniu, by nie doszło do bliskiego spotkania z policją. Gdy bezpiecznie i spokojnie dojechałam na miejsce, zaczęłam poszukiwania. Najpierw przeszukałam wszystkie kurtki, potem torebki, odsuwałam szafki w kuchni z coraz większym niepokojem. Zeszłam na dół, by jeszcze raz przejrzeć samochód. Bezskutecznie, po dokumentach zaginął ślad. Kiedy w końcu uznałam, że może wyrzuciłam je razem z makulaturą, czy śmieciami, zadzwoniła siostra z radą, bym pojechała do UM po tymczasowe zaświadczenie i zgłosiła zaginięcie dokumentów. Bardzo niechętnie się przebrałam i zeszłam do garażu. Chciałam to odłożyć na jutro i planowałam iść pieszo, co moja siostra wybiła mi z głowy. Cała rodzina, ze mną włącznie, zanosiliśmy gorące prośby do św. Antoniego, by odnalazł zgubę.
Kiedy usiadłam za kierownicą i spojrzałam w szczelinę przy fotelu odkryłam, że dokumenty tam leżą. I choć nie było we mnie strachu i lęku, ostatecznie dokumenty można, zresztą tak, jak i klucze, wyrobić na nowo, to ucieszyłam się, że zaoszczędzone zostały mi dodatkowe wydatki, czas i nerwy.
I teraz po tym wszystkim zadaję sobie pytania: Czy z taką samą gorliwością szukam Jezusa w te chwile, gdy się od Niego oddalam, tracę Go z oczu? Czy smucę się, gdy jestem od Niego daleko?
Niestety, nie mogę na te pytania udzielić jednoznacznie pozytywnej odpowiedzi…