ON i ja...
pocieszające...
dodane 2012-12-19 12:05
Zachodzę w głowę, dlaczego wczorajsza Ewangelia nie pojawia się zgodnie z chronologią, na samym końcu Adwentu – w Wigilię? Od dziś bowiem wsłuchujemy się w opowieść, jak to z narodzinami Jana Chrzciciela było… Przecież Józef mógł się zorientować o stanie błogosławionym Maryi dopiero po jej powrocie z Ain Karem, czyli po narodzinach Jana Chrzciciela…
Zresztą nieważne, nie muszę wszystkiego wiedzieć, a pewno jakieś uzasadnienie tego jest...
Co uderza mnie w tych wydarzeniach? To, o czym pisałam już wcześniej – postawa Maryi i Józefa, która bez zrozumienia i logicznego wyjaśnienia, bez dociekań, bezkompromisowo, z pokorą przyjmuje Boży plan. Dzięki któremu dokonało się zbawienie świata.
Dziś przypatruję się innej parze – Elżbiecie i Zachariaszowi, która będzie towarzyszyć nam do końca Adwentu. „Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich.” - mówi o nich Ewangelista Łukasz.
Jak przyjmowali swoją niewygodną społecznie sytuację bezdzietności? Czy był w nich żal, pretensje? Zakładam, że nie, skoro Ewangelia mówi o ich prawości. Niewiele dowiaduję się o samej Elżbiecie, więcej o jej mężu Zachariaszu.
Mimo prośby Boga o dziecko, gdy zostaje wysłuchany i otrzymuje obietnicę, że narodzi się mu syn – nie wierzy. Oj, jak bardzo przypomina mi ta postawa mnie samą. Tak często powątpiewam, co do Bożych planów. Tak bardzo chciałabym mieć wszystko jasne i klarowne. Ale z wolą Boga tak nie jest – ona wymaga ufności, nawet wbrew logice.
Zachariasz miał z tym mały problem, ale pomimo jego braku ufności, Bóg nie zmienił swojej decyzji. Uznał, że wraz z Elżbietą najlepiej przygotują herolda dla Zbawiciela.
To pocieszające dla mnie…