moje wędrowanie...
"bezinteresowna" złośliwość...
dodane 2012-09-05 09:51
Rzadko spotykam ludzi złośliwych "bezinteresownie". Tak, tak… bo często złośliwość jest wynikiem działania emocjonalnego – ktoś poczuł się zraniony, więc odpłaca automatycznie sobą. A ponieważ wiele w nas egoizmu, nietrudno o taką automatyczną, nieopanowaną złośliwość. Zazwyczaj po niej przychodzi refleksja i żal za swoją reakcję. Pojawiają się we mnie czasem takie myśli złośliwe, póki są myślami, za którymi nie podążam dalej – nie są grzechem, choć obnażają pewną prawdę. Z jednej strony o mnie, że jakieś moje ego zostało dotknięte, zranione, z drugiej o kimś, kto te uczucia wzbudza we mnie (nie zawsze do końca jest zawinione przeze mnie). Jeśli w myślach brnę dalej w swojej nieprzychylności, jak komu, co powiem, zareaguję – wtedy myślę, że koniecznym jest popatrzenie na to w kategorii grzechu. Nie mówię już o tym, kiedy to, co myślę zwerbalizuję wobec osób trzecich. Ale od początku…
- Ma pani pozwolenie na parkowanie w tym miejscu? – zapytał pan, mąż pacjentki, który chwilę wcześniej awanturował się o zbyt długie czekanie na zabiegi swojej żony, wydając polecenie (rozkaz?), by panie tak ułożyły na jutro grafik, by oni nie musieli czekać…
- Mam – odpowiadam wychodząc po zabiegach z przychodni. Pani z recepcji, która poinformowała mnie zaraz na początku, że mają umowę ze Strażą Miejską na to, potwierdza moje słowa.
- To proszę pokazać jakieś pismo! - Nie wiem, skąd poczucie, że właśnie jemu należy je okazać - pomyślałam....
- Ależ pan jest upierdliwy i złośliwy – słyszę z ust pani w recepcji.
- Wie pan, złośliwość zazwyczaj w życiu się wraca – wtrącam swoją uwagę.
- Obfotografowałem z każdej strony pani samochód i zaniosę zdjęcia do Straży Miejskiej, najlepiej, jakby pani sama już tam do nich się zgłosiła – odpowiada pan, któremu mój samochód w niczym nie przeszkadzał. Nikomu nie przeszkadzał.
- Nie boję się Straży Miejskiej – dodaję i potwierdzam uwagę recepcjonistki o złośliwości.
- Ja nie jestem złośliwy, chodzi mi o przestrzeganie przepisów, a pani stoi na zakazie (nie było żadnego zakazu - stałam na chodniku) i ja to pani udowodnię. Mnie też dano mandat za to, że na chodniku nie zostawiłem 1,5 m wolnego miejsca.
- Tak, to znaczy, że teraz za to trzeba się mścić na innych – odpowiadam w spokoju zewnętrznym, choć w środku zaczynałam być nieco poirytowana całym zajściem.
- Nie mszczę się, tylko strzegę przepisów.
- Tak, rzeczywiście po chrześcijańsku – odpalam wchodząc do samochodu.
- Ja nie jestem chrześcijaninem – słyszę w odpowiedzi.
- A to dlatego pan taki jest – zatrzaskuję drzwi. Pan nie odpowiada, odwraca się na pięcie i wchodzi z powrotem do przychodni.
Dziś znów tam zaparkuję, jeśli będzie wolne miejsce...
Nie rozumiem złośliwości dla samej złośliwości, jak nazwałam ją w tytule - bezinteresownej… Mam też sąsiada jako przykład takiej złośliwości, z którym wojują już wszyscy mieszkańcy klatki schodowej odnośnie otwierania okien, zwłaszcza zimą. Ale te zamykam za każdym razem i tyle, nie emocjonuję się tym, choć też mnie to wkurza. Wiem, że inni mieszkający bezpośrednio w sąsiedztwie z nim mają większe problemy.
Jestem w stanie w jakiś sposób wytłumaczyć pojawiające się złośliwe działania w emocjach, kiedy komuś dzieje się krzywda, ktoś czuje się bezpośrednio zaatakowany, broni jakiego swojego ego, nie potrafi po jakichś tam zajściach pozytywnie się do kogoś nastawić, ale takich samych z siebie nie za bardzo.