moje wędrowanie...
długo zwlekane spotkanie...
dodane 2012-07-17 23:34
W momencie śmierci bliskiego uderza człowieka świadomość niczym nie dającej się zapełnić pustki. (Ks. Józef Tischner)
W końcu się do niej wybrałam. Zwlekałam, bo za bardzo nie wiedziałam, czy będę umiała rozmawiać o śmierci jej syna.
Miała ogromna potrzebę, by mówić o wypadku, o najdrobniejszych szczegółach związanych z synem, z jego śmiercią. Były też słowa o jego braku w codziennym życiu i pustce, która po nim pozostała. Tchnął z niej ból, ale także całkowite poddanie się woli Boga. Każde jej słowo często przerywane napływem łez do oczu wskazywało na ogromną miłość do swego jedynego dziecka, które przed czterema miesiącami zginęło w wypadku.
Śmierć nagła, dlatego wydawać by się mogło, że nie było czasu by się na nią przygotować. Mówiła, że niedawno pochowała swoją teściową, niespełna trzy miesiące później swoja matkę. Czyż Pan Bóg nie oswajał jej ze śmiercią?
Na domiar, rankiem tego feralnego dnia przeczytany cytat, w którym Jezus zapowiada swoje odejście z tego świata i rozważanie zakończone tym, że Jezus odszedł. Potem pośród rzeczy syna znaleziona kartka, z informacją o rekolekcjach dla rodziców, którzy stracili dziecko, organizowanych przez ruch Światło-Życie, z którym jej syn był bardzo związany. I wiele jeszcze innych znaków, które utrzymały ją w przekonaniu, że Bóg zabrał go w czasie, który mu wyznaczył...
Nie musiałam mówić nic, wystarczyło, że byłam, że słuchałam. Podczas pożegnania powiedziałam, że wychodzę bardzo podbudowana jej postawą i wiarą. Nie współczułam, bo czyż mogę wiedzieć, co dzieje się w sercu matki, która traci swoje jedyne dziecko, dorosłe już dziecko, które nie zajmie się nią i jej mężem na starość. Nie jestem w stanie tego wiedzieć, jak bardzo boli. Mogę się tylko domyślać...