moje wędrowanie...
gdzieś pomiędzy śpiewem a fałszem...
dodane 2012-05-27 23:10
Wybrałam się dziś, bo co niektórym na tym zależało, na koncert młodzieżowego chóru kameralnego. Część śpiewających zaczynało w dziecięcej scholi, nad którą sprawowałam kiedyś pieczę. Byłam zachwycona ich profesjonalizmem. Patrzyłam na nich, a moje serce radowało się. To budujące, że są jeszcze dziś młodzi ludzie, którzy chcą śpiewać na chwałę Bogu i robią to z taką pasją. Cieszyło mnie, gdy każdy z nich po występie podszedł i witając rzucał się na szyję. Wspominaliśmy dawne dzieje. Mało mam ostatnio takich doświadczeń.
Dzieci, z którymi teraz śpiewam prezentują bardzo niski poziom, wiele z nich fałszuje, że trudno zachwycić się ich śpiewem. Przychodzą nie te, co potrafią śpiewać, ale te, które chcą to robić, a niekoniecznie potrafią. Niektóre mają nawet problem, by właściwie w niedzielę się ubrać do kościoła. Ufam, że z czasem się to zmieni. Proboszcz podsunął nowy kierunek, ale do tego potrzeba nieco starszych dzieci, a raczej już młodzieży.
Jakoś czuję się w tym, co robię bardzo osamotniona. Są chwile, że bardzo mi ona doskwiera. Widzę teraz wyraźniej, jak czas mojego angażowania się w relacje internetowe był czasem można rzec, że zmarnowanym. Nie przetrwały próby czasu, choć z nadzieją w nie wchodziłam. Dlaczego? Bo było w nich zbyt dużo nieszczerości, interesowności, egoizmu i niezdrowych oczekiwań, nawet jeśli dochodziło do spotkań w realu. A może po prostu internet za szybko te znajomości wprowadzał na poziom bliskości, choć emocjonalnie był na etapie początkowym… Zabrakło etapu oswajania, w realu pomaga mi w tym moja nieśmiałość, która dozuje rozwój relacji.