moje wędrowanie...
tracić swoje życie...
dodane 2012-04-23 20:55
Szczera odpowiedź na pytanie, czego tak naprawdę w życiu szukam i w czym upatruję wartość, wskaże mi co robię ze swoim życiem, czy je miłuję, czy nienawidzę, czy stracę je, czy też zachowam.
Ten, kto miłuje swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. J 12,25
Podczas dzisiejszej Mszy św. właśnie te słowa uderzyły mnie najbardziej i zapewne to nie przypadek. Moją głowę właśnie toczą myśli o tym, czego tak naprawdę poszukuję w życiu. Czy słowa, które o Nim wypowiadam (piszę) są szczere, a może tylko taką zewnętrzną otoczką, by dobrze wyglądało, by dobrze wypaść i z życzliwością o mnie mówiono. Gdzie tak naprawdę w moim życiu jest Bóg? Czy przypadkiem nie szukam w świecie i zadaniach, których się podejmuję dowartościowania siebie, udowadniania sobie i innym swojej wartości? Czy idę na Mszę z miłości do Boga, czy z przyzwyczajenia, albo jeszcze z innych powodów? Czy może kreuję się na kogoś, kim tak naprawdę nie jestem, bo chcę tylko zaistnieć, być zauważoną?
Na ile człowiek może się upokarzać, robiąc nawet wielkie i dobre dzieła, podlizywać się, kłaniać nisko tym, na którym mu zależy, a pogardzać tymi, którzy nie stanowią dla niego żadnej wartości, wyrzucać ich z życia, byleby tylko we własnych i tych, na którym mu zależy oczach zyskać na wartości.
I jeszcze jedno… Miewam pewne wyobrażenia na temat siebie, innych i tego, co dzieje się wokół mnie, to chyba normalne, bo przecież to Bóg dał mi wyobraźnię. Problem pojawia się wówczas, gdy wyobrażam sobie, co inni mogą sobie np. na mój temat wyobrażać.
Jeśli wydaje mi się, że komuś będę się podobać taka, a nie inna, będę starać się mu przypodobać, czy szukać uznania, wtedy przestanę być sobą. Wtedy też może się okazać, że ktoś, na kim np. mi zależy stwierdzi, że takiej mnie nie lubi, że wolał mnie taką, jak byłam kiedyś.
A z własnego doświadczenia wiem, że wolę ludzi skromnych, uczciwych, bez względu na tytuł, funkcję i pozycję - ona nie ma na to wpływu, aniżeli udających kimś, kim tak naprawdę nie są. Ludzi autentycznych i szczerych, a nie tych, którzy mają wiele do powiedzenia tylko dlatego, że szukają podziwu i potrafią wokół siebie zrobić szum medialny. Myślę, że takie „gwiazdy” szybko gasną. Trzeba tylko pozostawić to czasowi, to najlepszy weryfikator. Można być wielkim, a zarazem pozostać sobą. Wtedy chyba można mówić o traceniu życia dla Niego, inaczej tracę życie dla samej siebie, wtedy będzie mi wciąż daleko do Boga, nawet, gdy będę o Nim codziennie mówić, czy pisać…
PS a płyta Cohena jest cudowna ;o)) to był dobry zakup...