ON i ja..., moje wędrowanie...
ciasteczkowe inspiracje...
dodane 2012-03-04 10:57
takie sobie połączenie Słowa Bożego z pieczeniem ciasteczek...
Korzystając z przymusowego domowego „aresztu” (a czułam się na tyle źle, że nie wychodziłam z mieszkania, nie miałam na to siły), zdecydowałam się upiec kruche ciasteczka, czego zresztą dawno nie robiłam. Zwłaszcza, że zapowiedziało się kilku gości, a w domu, oprócz kawy i herbaty nic, by uraczyć ich, nie miałam.
Kiedyś uwielbiałam wraz z mamą urzędować w kuchni. Mama zwracała uwagę na pewne sprawy, chciała, bym o nich pamiętała, np. w jakiej kolejności co się wrzuca, czego unikać, czego nie łączyć. Podawała swoje „knify”, takie kuchenne tajemnice. Ponieważ moja obecna sytuacja nie wymaga, by na co dzień kuchceniem się zajmować, byłam przekonana, że już nic z tego nie pamiętam. I kiedy tak wyrabiałam ciasto i wyciskałam ciasteczka pojawiły się refleksje, w które pchnęły mnie wspomnienia z dzieciństwa. Wyraźnie brzmiały mi w uszach słowa mojej mamy przy niektórych czynnościach.
Wrzucając kolejne jajka, pamiętając, by ich nie łączyć z mąką (dla wytrawnych gospodyń domowych to oczywiste, dla mnie niekoniecznie), uświadomiłam sobie, że podobnie jest ze Słowem Bożym. Nie, jak z wrzucaniem jajek do ciasta, ale z tym Jego pamiętaniem i oddziaływaniem na mnie, tkwieniem we mnie.
Tyle już razy Je słyszałam, czytałam, nie tylko bezpośrednio z Biblii, ale też w mądrych książkach, podczas rekolekcji, homilii, różnych rozmów. Wielu rzeczy po prostu na co dzień nie pamiętam. Ale ze Słowem Bożym, które w którymś momencie mojego życia zostaje zasiane we mnie, jest tak, jak z radami mojej kochanej Mamy. Przypominają się w sytuacjach, które wymagają podjęcia stosownej decyzji. One są we mnie, choć nie potrafię ich powtórzyć, wyrazić, czasem nawet wskazać źródła.
To wielka tajemnica Bożego oddziaływania i konstrukcji człowieka. Pieczenie ciasteczek uzmysłowiło mi, że nawet, gdy wydaje mi się, że nie rozumiem, nie pamiętam Słów Boga, one tkwią we mnie, a kiedy zaistnieje taka potrzeba dadzą o sobie znać, sprawią, że będę wiedziała, jak postąpić, zachować się i co wybrać, nawet, gdy nie będę tych Słów w sobie słyszeć. Dlatego, gdy wydaje mi się, że czytanie Pisma świętego nic mi nie daje, nie porusza mego serca, jest zbyt trudne dla mnie, by je w danej chwili rozumieć, muszę przełamywać swój opór i wytrwale je otwierać i czytać.
A ciasteczka stały się też dobrą okazją do piątkowego umartwienia. Za każdym razem, gdy weszłam do kuchni, gdzie stał talerzyk ze stertą pozostałych jeszcze ciasteczek, słyszałam: weź, tylko jedno, przecież to nic wielkiego. Będąc w domu, post okazuje się podwójnie trudną praktyką dla mnie – nie umiem pościć, nie mam silnej woli, jest to spory wysiłek dla mnie. Często ponoszę klęskę. To może i dobrze, bo mogłabym poczuć się zbyt silna? A czy pokusę ciasteczkową udało mi się zwyciężyć pozostanie dla czytających tajemnicą ;o))