szkolne zamyślenia
świadomość...
dodane 2011-11-10 19:49
Jadąc dziś z pracy do domu, z kolejną porcją informacji o dramacie rozpadającej się rodziny, o pojawiającej się tam przemocy, myślałam o tym, z jakimi niewyobrażalnymi dla mnie doświadczeniami muszą zmierzać się niektórzy moi uczniowie. A przecież o wielu z nich w ogóle nic nie wiem.
Jak reagować, gdy w sytuacji dysfunkcyjnej rodziny, dziecko niewłaściwie postępuje, jest agresywne, nieżyczliwe, zamknięte, marnuje swoje możliwości? Kiedy wiem, że ono nie przeskoczy pewnych przerastających go problemów. Kiedy być może krzyczy na cały świat – kochajcie mnie! Jednocześnie wystawiając nas, dorosłych, na próbę. Sprawdza, czy je kocham, działając podświadomie szantażem.
A przecież ono musi jakoś egzystować w grupie, gdzie nie można pokazać innym, że przymyka się oko na złe zachowanie, ani, że się je w jakiś tam sposób inaczej traktuje, co może być odebrane, że się je faworyzuje, bardziej lubi, wyróżnia. Nie wszystkie dzieci są w stanie to zrozumieć. A są niezłymi obserwatorami i wychwytują szybciutko takie różnice.
W dodatku takich dzieci w każdej klasie jest przynajmniej kilkoro, w jednych więcej, w innych mniej. Iluż uczniów z tejże mojej niewiedzy, bezradności i braku rozeznania, skrzywdziłam? Podnosząc głos, karząc za niewłaściwą postawę, sprawiałam, że poczuli się jeszcze bardziej niekochani, zranieni, samotni…
Uświadomiłam sobie również, że o moich koleżankach i kolegach z czasów szkolnych też niewiele wiedziałam. Pewno w jakiś sposób ich oceniałam. Czasem docierają do mnie smutne wieści o ich losach, a przecież może oni po prostu byli niekochani? Jak ja, żyjąc w normalnej, kochającej się rodzinie mogłabym ich zrozumieć wówczas, czy też cokolwiek zauważyć?
To dość zawiłe i skomplikowane. Nie zmienię biegu życia innym, choć mogłam w jakiś sposób mieć na nie wpływ – zarówno pozytywny, jak i negatywny.
Panie, Ty wyprostuj to, co zepsułam w życiu innych, raniąc bardziej lub mniej świadomie.