ON i ja...
ból...
dodane 2011-10-25 11:13
Już w nocy z niedzieli na poniedziałek sieknął mnie ostry ból okolicy szyi, który w ciągu dnia bardzo się nasilił. Wczorajszy dzień był dość intensywny w pracy, do tego jeszcze zebranie z rodzicami, więc jakoś go znosiłam. Wieczorem pojechałam do siostry, bo nie miałam żadnych leków. A dziś siedzę w domu na zwolnieniu lekarskim, bo każdy ruch głową jest wysiłkiem niewyobrażalnym. Ból nadal jest intensywny. Tabletki przeciwbólowe tylko nieco go uśmierzają. Być może to jedna z form mojego RZSu. Ta choroba ciągle mnie zaskakuje miejscami bólu. Szczękę już też przechodziłam ;o)) Wiem, że ból po 2-3 dniach mija. I do tej pory nie był przeszkodą w pracy.
Podczas wczorajszej Ewangelii uśmiechnęłam się do słów o duchu niemocy, który nie pozwalał się wyprostować kobiecie. Czułam się podobnie, choć tylko jeden dzień właściwie nie poruszałam głową. Jezus pomaga człowiekowi. Ale jeśli Jego wolą jest, bym cierpiała i nauczyła się znosić ból, bym łączyła się z Nim w tym cierpieniu, to czy powinnam modlić się o to, by go odebrał? Nigdy tego nie robiłam, nie przyszło mi to do głowy. Jedynie, by pomógł mi go znosić. Może to błąd, ale nie potrafię wyjaśnić, dlaczego w ten sposób podchodzę do choroby. Tak wielu ludzi wyprasza tyle cudów, uzdrowień.
I jeszcze jedna myśl. Przecież ludzie cierpią znacznie większe bóle, niż ja. Są tacy, którzy rezygnują z morfiny, bo chcą być cały czas świadomi. Nie mam pewności, czy stać by mnie było na taką decyzję.
Nie wiem, jakie jeszcze przede mną doświadczenia, bo ból, który odczuwam to zapewne w skali 1- 10, dopiero 2 stopień. Jedynie mogę ufać w to, że ON zsyłając ból, da też siłę, by go znosić razem z NIM.