ON i ja...
jak to jest?
dodane 2011-09-17 18:23
Jak zwykle w sobotę rano, gdy miałam już wstać, pojawiła się pokusa, by pospać dłużej i odpuścić sobie dzisiejszą Mszę św. Wtedy przypomniało mi się, że właśnie dziś moi rodzice obchodzą swoją rocznicę ślubu, więc jest za kogo ofiarować Komunię św. To mnie zmobilizowało. Wstałam i pojechałam na Mszę do sąsiedniej parafii.
Ponieważ Rodzice nie robili dziś imprezy, choć rocznica nie lada sobie, postanowiłam zrobić im niespodziankę i pojechać do nich z kwiatkami i ciastem. Szybciutko posprzątałam mieszkanie i wyruszyłam w drogę.
Mój kot, właśnie, gdy wychodziłam postanowił się schować. A ponieważ staram się, by wiedział, że wychodzę (jak mnie szuka, strasznie miauczy), zajęło mi to kilka minut. Gdy zamykałam już mieszkanie przypomniało mi się, że mam śmieci do wyrzucenia, więc wróciłam się po nie. Pójście do śmietnika zajęło mi kolejne kilka minut. Wyjechałam, gdzieś 10 minut później, niż planowałam.
Po drodze, już w sąsiedniej miejscowości, przed oczyma ukazał się przerażający widok. Samochód i leżący za nim mężczyzna, który się nie ruszał. Musiałam się zatrzymać, by przepuścić pogotowie. Z moich pobieżnych oględzin, domyśliłam się, że ten mężczyzna prawdopodobnie przebiegał przez dość ruchliwą ulicę, uderzył w maskę, rozbił szybę i przeleciał ponad samochodem i upadł za nim. Nie wiem, czy jeszcze żył. Byłam przerażona.
Pomyślałam, że przecież to mogło zdarzyć się mnie, gdybym wyjechała planowo. Powinnam dziękować Bogu? Domyślam się, z jakim piętnem trzeba żyć po takim wypadku, zapewne do końca życia. Jednak, czy mogę dziękować, skoro przydarzyło się to komuś innemu? Właśnie ta myśl zaprzątała mi głowę podczas pozostałej drogi. Jak to jest? Bóg chroni mnie przed takim wydarzeniem, a jednak dopuszcza, że doświadcza go ktoś inny. Jakoś głupio mi było za to dziękować. Pomodliłam się więc za ofiarę wypadku…