szkolne zamyślenia
pierwsza lekcja...
dodane 2011-09-02 14:56
Mimo, iż mam już plan lekcji, dzisiejszy dzień każdy wychowawca spędził ze swoją klasą. I dobrze, bo spraw było mnóstwo, tak, że z ledwością wystarczyło mi te kilka godzin.
Plan mam jeden z gorszych od kilku lat, ale dzięki niemu będę miała możliwość być na porannej Mszy św., co jest jedynym jego plusem. Z doświadczenia jednak wiem, że plan to rzecz względna i można się do niego przyzwyczaić, gdy tylko poustawia się wszystkie inne sprawy. W zeszłym roku nie zmienił się ani razu…
Moja klasa? O jednego ucznia - łobuziaka mniej, co dziś wyraźnie dało się odczuć. Jednak posadzenie ich w ławkach, by gadający ze sobą nie byli blisko siebie, było raczej czymś niemożliwym, bo większość całkiem nieźle porozumiewa się z każdym. Stąd nie ma optymalnego układu, choć każdy siedzi w osobnej ławce. Poza tym trzeba jeszcze dopasować ich wzrostem, a wyrośli niektórzy bardzo.
Atmosfera w klasie była dziś całkiem miła, poza tym, że Sylwkowi zmiana ławki z drugiej na pierwszą zajęła całe dwie godziny. W chwili polecenia, by zmienił miejsce, usłyszałam zdecydowane „nie”, potem powtórzone kilkakrotnie – „nie chcę”. W końcu dwugodzinna przepychanka słowna doprowadziła do wykonania polecenia. Co uznałam, za pierwszy sukces pedagogiczny w tym roku szkolnym (oby nie jedyny i ostatni).
Dzieci były serdeczne i uśmiechnięte, myślę, że z radością przyszły do szkoły, choć nauka nie nalezy do ich ulubionych zajęć. Ja też musiałam stwierdzić, że jednak zatęskniłam za szkołą, no a przede wszystkim, za moimi urwipołciami.