ON i ja...
cień nie musi oznaczać czegoś mrocznego...
dodane 2011-07-11 11:07
Korzystając z tego, że mam obecnie nieco więcej wolnego czasu (z moimi porządkami uporałam się w 100% tego, co zaplanowałam) zaczęłam czytać kolejną podróżniczą książkę Ks. Mariusza. A i jej dedykacja, którą tam wpisał – dodaje mi otuchy. Sama nie dotrę do wielu miejsc, dlatego chętnie wybieram się w te książkowe podróże, zwłaszcza teraz w czas wakacyjny.
„Czasem drobne wydarzenia rzucają długi cień. Jedna przeżyta nocą burza zaciążyła na całej mrocznej filozofii Kierkegaarda. Przeczytana jednym tchem książka odmieniła całkowicie życie Edyty Stein. Krótka chwila spędzona w kościele, do którego André Frossard schronił się przed żarem słońca, wprowadziła go na drogę wiary.
Drobne wydarzenia niekiedy kładą się długim cieniem na całym życiu. Długim i wyraźnym. Ale cień nie musi oznaczać czegoś mrocznego. Może okazać się światłem. Jasnością tak wielką, że potrafi prześwietlić całe życie. O tym właśnie jest ta książka. O małych zdarzeniach, które pozostają w świadomości, dokonując w niej zmian i korekt. Jest opowieścią o ludziach. Niekiedy znanych, tych, którzy wpisali się w karty podręczników. Innym razem o ludziach spotkanych przez autora przypadkowo, w których życiu lub oczach dostrzec można błysk światła - światła tak jasnego, że rozpraszającego cienie uprzedzeń, przekonań i poglądów. Światło, które bije z ich postaci, życiorysów i myśli, każe zweryfikować nasz własny sposób widzenia świata. Ukazuje świat w innych odcieniach. Sprawia, że cienie dotychczasowych zdarzeń, osobistej historii i uwikłań, układają się inaczej.”
Ks. Mariusz Rosik „Długie cienie małych zdarzeń” – fragment z „Zamiast wstępu”
Jakże pięknie te słowa wplatają się w moje przeżycia ostatnich miesięcy (niekoniecznie te, o których tu pisałam) i zmuszają do kolejnej refleksji. Dobrze, że tak bardzo się różnimy, dobrze, że są ludzie życzliwi i ci, którzy ranią (mam tu też siebie na myśli). Słabość ludzka wpisana w naszą grzeszną naturę sprawia, że zmuszeni jesteśmy stawić czoła naszym słabościom, ale także tych, których Bóg stawia na naszej drodze.
Gdy opadają emocje – przychodzi spokojniejsze, jaśniejsze i lepsze spojrzenie.
Jakże często ranimy nawet o tym nie wiedząc, nie mając takich zamierzeń. A jeśli są celowe, przemyślane, to zapewne też czemuś mają służyć, i komuś i mnie. Wczorajsza krótka rozmowa pomogła mi uzmysłowić sobie na nowo, że wszystkie wydarzenia prowadzą mnie i innych do BOGA, choć czasem okrężną drogą i w sposób niezrozumiały… ;o))