ON i ja...
wspaniałomyślność Boga...
dodane 2011-06-30 20:56
Pojechałam dziś do kościoła wcześniej, przed Nabożeństwem była jeszcze Adoracja. Pomyślałam, skoro mam wakacje i czas mnie nie goni, mogę pojechać prędzej. W momencie, gdy wyjeżdżałam z garażu, lunęło z nieba. Dojeżdżając na miejsce miałam problem, by wyjść z samochodu. Ulewa była straszna, jakby ktoś wiadrami wylewał wodę. Musiałam się nieźle nagimnastykować, by nie wychodząc na zewnątrz ściągnąć parasol z tylnej półki.
W miarę sucho udało mi się dojść do kościoła. Na Adoracji nie umiałam się skupić. Myśli plątały się wokół sprawy, która od jakiegoś czasu mnie męczy, a po wczorajszej Mszy jakby odżyła na nowo.
Potem rozpoczęło się Nabożeństwo. W miarę jego trwania można było zauważyć, że na dworze niebo się rozjaśniło. Wyszliśmy na ostatnią w tej Oktawie Procesję, gdzieś spoza chmur wyłaniały się promyki słońca. Byłam oszołomiona. Znów Pan Bóg daje znaki swojej obecności, pomyślałam.
Na Mszy czytanie o Abrahamie i Izaaku. Wsłuchuję się w historię o zachwycającej ufności i całkowitym poddaniu się woli Boga. Podczas homilii dowiaduję się, że w porannej Mszy uczestniczył tu nasz biskup ordynariusz i zwrócił uwagę na ciekawą rzecz, że nigdzie w Piśmie św. nie jest napisane, że Bóg polecił Abrahamowi zabić Izaaka, powiedział - „złóż w ofierze”. Nie zawsze złożenie w ofierze oznaczało zabicie.
I odkrywcza myśl. Jakbym słyszała ją spoza, choć czuję, że powtarzam ją swoim umysłem: złóż swój problem w ofierze, zostaw go Mnie, już przestań się martwić, Ja się tym zajmę. Tak, Panie Boże, Ty się tym zajmij, ja naprawdę jestem bezradna, odpowiadam, niczym sama sobie. I prawie natychmiast pojawia się poczucie ulgi i spokoju, radość, która już towarzyszy mi do końca Mszy…
Wychodzę z Mszy, deszcz leje jak z cebra. Po słońcu sprzed godziny ani śladu. Bezpieczna pod parasolem dochodzę do samochodu i znów zachwycam się tym, jaki Bóg jest wielki i wspaniałomyślny. Z tą myślą wracam do domu...