ON i ja...
pożegnanie...
dodane 2011-06-21 22:26
Za każdym razem, gdy żegnam się z najstarszymi klasami, robi mi się jakoś miękko w sercu.
W tym roku trzy naprawdę różne klasy. Na lekcjach bywało różnie. Wiele wpisanych negatywnych uwag, ale też mnóstwo fajnych, głębokich rozmów. Czy coś z tego pozostanie w ich sercach? Nie mam pojęcia.
Dziś na akademii pożegnalnej, dziękując nauczycielom, podziękowali i pani katechetce słowami: „za poskramianie naszych rogatych dusz i wybielanie czarnych charakterów, trud tyleż ciężki, co bezowocny”. Hmm… zawsze miałam taką cichą nadzieję, że kiedyś w ich życiu nasze rozmowy przyniosą owoce.
Cieszę się, gdy po latach z uśmiechem witają mnie na ulicy, gdy widuję ich w kościele. Jednak o wielu z nich już nigdy niczego nie usłyszę, o kimś dowiem się, że zszedł na manowce, ktoś inny zrobi w życiu karierę. Czaem ktoś powie dzień dobry, a mnie będzie trudno go "zidentyfikować"
Jakże różne losy prowadzą nas wszystkich w tym samym kierunku. Tylko, że nie każdy chce tam podążać. Jedyne, co chciałabym, by pamiętali, to to, że BÓG ich nigdy nie przestanie kochać. Obojętnie, jak bardzo od NIEGO się oddalą – zawsze mogą do Niego wrócić.
A czas mija. Przychodzą nowe pokolenia, inne odchodzą. A każde dziecko to osobna historia…
Dziś w świat poszło kolejnych moich 75 uczniów… Panie, miej ich w swojej opiece i prowadź właściwą drogą...