ON i ja...
dzień z życia przeciętnego belfra...
dodane 2011-06-13 19:47
To był zwariowany dzień. Rano przed szkołą do kościółka (chyba zaapeluję, by w przyszłym roku codziennie rozpoczynać pracę od drugiej godziny lekcyjnej). Msza, po której poczułam się tak dobrze i radośnie, że nie straszna mi była wizja dzisiejszego, tak intensywnego, dnia. Potem lekcje. Dziś, z racji konferencji, przerwy 5 minutowe, co sprawiło, że 5 lekcji przeleciało, jak z bicza strzelił. W tym wszystkim trudna lekcja z moją klasą, ech – ani nie chce mi się o tym pisać.
Po lekcjach wypisałam oceny na karteczkach dla rodziców, podliczyłam frekwencję i mogłam pójść na konferencję. Moja dyrektorka to rzeczowa osoba. Klasyfikacja zajęła nam niecałe dwie godziny, bo każdy był do konferencji nieźle przygotowany. Oczywiście moja klasa ma najniższą średnią (3,7) i najmniej świadectw z paskiem. Jeden uczeń będzie powtarzał klasę.
To nie koniec dnia. Czekało mnie jeszcze zebranie z rodzicami. Myślałam, że zajmie mi ono 15 minut. Oczywiście, nie przyszli rodzice, którym miałam najwięcej do powiedzenia. Jednak z tymi, którzy przyszli tak dobrze się rozmawiało, że nie zauważyłam, kiedy przegadaliśmy 1,5 godziny. Co mnie bardzo ucieszyło, bo rodzice się otworzyli. Towarzyszyła nam niezła atmosfera. Myślę, że załapaliśmy kontakt…
Hmmm… teraz powinnam odpocząć. Nic z tego. Bo gdy przyszłam do pokoju nauczycielskiego wisiała już lista kolejki do drukowania świadectw. Nie pozostało mi nic innego, jak zapisać się na jutro. A to oznacza (sic!), że muszę je wypisać dziś na moim kompie. Nic, przy lampce dobrze schłodzonego wina odprężam się i poprawiam i tak niezły nastrój. Wszak do rana mam duuuuuuuuuuuuuuuuuużo czasu…
Jak ja kocham takie dni….