ON i ja...
Sylwia...
dodane 2011-06-08 19:49
Od lat marzyła, by być przewodniczącą. W końcu w tym roku klasa ją wybrała. Spełniło się jej marzenie, ale w tej roli również spełniła się w 150%. Chyba nie miałam do tej pory takiej przewodniczącej, która z nikim się nie kłóci, potrafi zarządzić, wyegzekwować od innych polecenia, a gdy zaczyna coś mówić klasa milknie.
Sylwia. Ładna, wysoka blondynka, z szacunkiem odnosi się do każdego. Potrafi powiedzieć prawdę i to, co myśli. Nie boi się. Gdy przychodzi na próbę śpiewu, potrafi śmiać się i tańczyć z młodszymi od siebie dziewczynkami. Zachwycam się nią. Nie zepsuta, dziewczęca, emanuje z niej taka czysta dziecięcość i radość. Na twarzy ciągle gości uśmiech. Mama z gustem dobiera jej ubrania, co jeszcze bardziej podkreśla jej dziewczęcość.
Niestety, niektórzy zaczynają Sylwii zazdrościć. Ocen i zapewne tego, że cieszy się moim uznaniem. Sporo w klasie zaniedbanych dzieciaków, które zabiegają o moje względy, a potem swoim brakiem kultury wszystko niszczą. Muszę na nie podnieść głos, nigdy nie podnoszę go na Sylwię. Jest zdyscyplinowana, grzeczna. To rodzi zazdrość. Czasem nie wiem, jak postąpić, czy pochwalić w klasie, czy na osobności.
Od pewnego czasu, dzieci dopatrują i wyszukują jej błędów, by zaraz mi poskarżyć, że np. na jakiejś lekcji rozmawiała (sic!). W porównaniu z ich chamskimi zagrywkami, to naprawdę rzecz wymagająca skarżenia.
Dziś na lekcji strasznie mi nadokuczali… ale niech im tam. Powiedziałam, że jak tak będzie dalej, to w przyszłym roku nie będzie tak przyjemnie na lekcjach, bo nie pozwolę sobie na takie traktowanie.
Chciałam jej na koniec zafundować specjalną nagrodę, by wynagrodzić tak wspaniałe kierowanie klasą… ale nie wiem, czy to jej posłuży. Sama czuje, co się święci… gdzieś w jakiejś rozmowie napomknęła, że pewno w przyszłym roku na przewodniczącą już jej nie wybiorą, potrafi ocenić trafnie sytuację.
No i w dodatku, jaki dystans do samej siebie… patrząc na takie dzieci żałuję, że podstawówka trwa tylko 6 lat...
...a ja popijam drinka i myślę, co z tych dzieciaków wyrośnie... tyle przeszło już przez "moje ręce" i może nawet nie pamięta o tym, że kiedyś byłam. Dziś na jakiejś lekcji, gdy znów starałam się uświadomić, jak ważnym jest trwanie w relacji z Bogiem, zapytałam sama siebie, co ja pamiętam z tego czasu, gdy byłam w ich wieku. Nic... i zeszłam na ziemię...
a jednak warto robić to, co robię, choć nigdy nie zobaczę efektów i owoców...
Panie, weź te dzieciaki w swoją opiekę, Niech to, co staram się w nich zasiać, przyniesie kiedyś owoce, niech uznają, że warto z TOBĄ żyć...