ON i ja...
akceptacja...
dodane 2011-06-01 05:37
Bywa, że człowiek z drugim nie potrafi się dogadać. To chyba normalne, że w relacjach stykamy się ze słabością ludzką. Jednak robiąc komuś nadzieje na jakiś tam kontakt, myślę, że trzeba wziąć za swoją decyzję odpowiedzialność. Są ludzie, którzy jak rozkapryszone księżniczki wybierają tylko to, co dla nich przyjemne. Relacje również. Nie mówię, gdy jakaś relacja okazuje się szkodliwa. Wciąga mnie w jakiś nałóg, jakieś zło – z taką należy niezwłocznie zerwać.
Niestety, stykam się czasami z postawą nieodpowiedzialności za decyzje dotyczące relacji z drugim człowiekiem. Potem zbyt łatwo przychodzi zranienie. Bo zamiast pomóc wyjść komuś z jakiejś słabości, wykazać ją, rozmawiać o niej, nabiera się wody w usta i obraża się. A są słabości, których nie wyeliminuje się stwierdzeniem, że są, czy też samym uświadomieniem tego, że są. Być może nieumiejętność zaakceptowania kogoś z jego słabością, to też sprawa czyjejś natury. Tak bywa i to zapewne także trzeba przyjąć jako pewną słabość i po porostu zaakceptować taki stan. Ta akceptacja nie jest łatwa i to rozumiem. Dotyczy jednak obydwóch stron relacji.
Jeśli tylko jedna strona akceptuje kogoś z jego słabością, a druga nie, wtedy wychodzi na to, że to ta, która akceptuje ma jakiś problem. Umie przyjąć kogoś z jego słabością, mówi o niej i o tym, z czym ma problem, sama zaś za swoje, bez refleksji, jest potępiana, powiem więcej, karana. W efekcie wychodzi na to, że jest gorsza. Na szczęście tylko w oczach ludzkich, ufam, że Pan Bóg widzi to jednak inaczej.
Dlatego, jak król Dawid, który póki syn żył, błagał Boga o uratowanie jego życia, a kiedy okazało się, że umarł - wstał, umył się i zaczął normalnie żyć, trzeba i mnie zaakceptować taki, czy inny stan i z nadzieją na nowo popatrzeć na otaczający mnie świat i te relacje, w których inni akceptują mnie taką, jaka jestem.…