ON i ja...
niezrozumienie...
dodane 2011-05-26 06:32
Są sytuacje, zdarzenia, zranienia, których najzwyklej nie rozumiem. Ranimy się przez wzajemne niezrozumienie. Wyrażając siebie z dobrymi i szlachetnymi intencjami – bywa, że dostaję kopa, takiego, że na moment zapominam jak się nazywam. Pewno i ja wobec innych postępuję podobnie, często zupełnie nieświadomie. Jestem wdzięczna, gdy ktoś mi powie, że go tym, czy tamtym zraniłam, że tak się czuł. Ja to robię w przypadku ludzi, na których mi zależy. Choć nie wszyscy potrafią to zrozumieć.
Mam swoje patrzenie na świat, problemy i dopuszczam, że mogę się w czymś mylić. Konstruktywna rozmowa to nie mędrkowanie. To nie udowadnianie, kto ma rację, choć czasem trudno z niej zrezygnować. To wykazanie konkretnych błędów, a nie poddawanie wszystkiego jedynie krytyce. To pokazanie, gdzie jest błąd w myśleniu, postępowaniu, w wyborze. A nie ciągła postawa anty.
A jeśli ktoś męczy się ze mną, czy też mnie nie lubi, to musi być jakiś powód. To nie jest stan, który się w kimś bez powodu rodzi. Może mnie ktoś męczyć, bo np. mnie nudzi, albo nie akceptuję jego zarozumiałości, wytykania dla zasady wszystkim wokół błędów, czy też krytykowania wszystkiego, mogą mi nie odpowiadać czyjeś wartości, patrzenie na życie. Ale musi być powód. Jeśli kogoś nie lubię, to wiem za co. Nie rozumiem sytuacji, że kogoś nie lubi się dla samego nielubienia, męczenia się kimś bez powodu. Choć są takie charaktery, które z zasady nikogo nie lubią – tak się też zdarza. Nie taką jednak sytuację mam na myśli.
I właściwie dopiero odkąd weszłam w świat netu, w relacje tą drogą, mimo utrzymywania także realnych kontaktów, zauważam taki stan...
Panie, daj mi więcej światła, bym zrozumiała. Bo najbardziej boli zranienie, którego nie rozumiem, ale jeśli to, czego w ostatnim czasie doświadczam jest formą czyśćca, czy też konsekwencji jakiegoś nieuświadomionego przeze mnie zła, to dodaj mi sił, bym bez próby zrozumienia umiała to przyjąć, proszę…