pohomilijna refleksja...
dodane 2011-05-16 22:39
Z całym szacunkiem dla kapłanów, ale jakoś nie zachwycam się, gdy kapłan ten szacunek wymusza od wiernych. Podkreślając na każdym kroku i przy każdej okazji, jakie to szczególne powołanie. Zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności i ważności tegoż powołania. Jednak uważam, że na szacunek kapłan powinien sobie zapracować, same święcenia to za mało. Tak myślę…
Całe dzisiejsze kazanie toczyło się wokół osoby i kapłaństwa mówiącego. Traktowanie kapłanów jak bogów przy jednoczesnym nie zauważaniu tego, co robią dla parafii świeccy – to jakieś nieporozumienie, które mnie bardzo zraża. W końcu doprowadzi do zniechęcenia.
To co robię w parafii, czynię z przyjemnością. Taka postawa podkreślająca jedynie zasługi kapłanów może jednak to zmienić. Nie lubię zbytnich podziękowań i podkreślania tego, że coś robię i nie o pienie pochwał mi chodzi. Ale postawa braku wdzięczności, przy jednoczesnym hołubieniu kapłanów bez względu na to, co robią, a jedynie dlatego, że są kapłanami, drażni mnie…
W końcu wychodzi na to, że kapłan za to, że robi to, co do niego należy, jest wynoszony na piedestał, a świecki za to, co robi z dobrej woli, społecznie, w swoim wolnym czasie, jest traktowany, jakby to musiał robić...
Za mało we mnie pokory, zapewne.
PS i nie żeby ktoś pomyślał, że jestem przeciwna okazywaniu wdzięczności kapłanom - wręcz przeciwnie, jak każdemu człowiekowi, tak i im się ona należy. I też nie o to chodzi, by teraz mi się w pas kłaniać, za to, co robię, absolutnie, nie zniosłabym tego, ale od czasu do czasu, gdzieś przy jakiejś okazji zwykłej rozmowy, nie z ambony, słowo "dziękuję" zapewniłoby mnie, że to, co robię jest potrzebne... a w tych okolicznościach, po prostu, gdy padają peany na cześć księży, robi mi się najzwyczajniej przykro...