wybaczenie...
dodane 2011-05-15 09:01
Będąc na pogrzebie taty mojego bliskiego znajomego, spotkałam na nim pewnego brata zakonnego, który kiedyś był w mojej parafii.
Był u nas w czasie, kiedy wydarzyła się bardzo nieprzyjemna sytuacja podczas rekolekcji dla młodzieży gimnazjalnej, pośród której dane mi było wówczas pracować. Nie chcę tego wydarzenia tu opisywać, bo nie służyłoby to wizerunkowi kapłana. Wszak słabości nękają każdego z nas i kapłani nie są od nich wolni. Choć zapewne powinni mieć tego świadomość, że mogą czasem nimi wyrządzić większe zło, niż „zwykły śmiertelnik” .
Więc ów brat zakonny miał swój udział w tym przykrym i niechlubnym wydarzeniu. Tu dochodzę do meritum sprawy – po prostu byliśmy skonfliktowani. I nie mogę powiedzieć, by kiedykolwiek ta sprawa była rozwiązana. Pozostała niezałatwiona.
Wkrótce po tym wydarzeniu odszedł z mojej parafii, został wysłany na placówkę do Ziemi Świętej.
Kiedy podczas tegorocznej pielgrzymki byliśmy w Betlejem, zobaczyłam go, jak przygotowywał ołtarz do naszej Mszy. Już wcześniej zauważyłam go w zakrystii, gdzie szukałam lekcjonarza i wtedy moje serce zakołatało niepewnym uczuciem.
Byłam akurat przy ołtarzu, gdyż chciałam zobaczyć tekst psalmu, który miałam tam zaśpiewać, gdy on wszedł z paramentami liturgicznymi. Kiedy staliśmy tuż obok siebie, zapytałam, a raczej stwierdziłam – „my się chyba znamy?” Na co przywitaliśmy się, rzucając się w ramiona (sic!), jak wielcy znajomi.
W jednej chwili nie było złości, negatywnych emocji. A na pogrzebie, o którym zaczęłam pisać, przywitaliśmy się życzliwie, powiem nawet, że bardzo życzliwie.
Dlaczego o tym piszę? Bo mimo, iż wydarzenie sprzed lat było bardzo przykre dla mnie, to byłam w stanie stanąć nad nim. I co najdziwniejsze? Bez wyjaśniania i udowadniania winy.
To pokazało mi, że to jest możliwe. Nie zawsze trzeba dochodzić prawdy, czy uznania winy. Można wybaczyć bez jej dochodzenia. Potrzeba jednak na to czasu, by coś, co wydawało się ważne w danym momencie nieco zbledło, by okazało się, że chyba jednak nie było tak istotne, choć uderzało w moją godność wtedy.
I tu chyba mam odpowiedź na pytanie z wcześniejszego wpisu. Podobnie będzie w niebie, że będę umiała rzucić się w ramiona największemu swojemu wrogowi. Dla Boga, a ON jest dawcą łaski, nie ma nic niemożliwego. I nie mówię, że ten człowiek stał się jakimś wielkim moim przyjacielem. Nie. Ale nie noszę już w sercu tej dawnej urazy…
Msza w Betlejem, w grocie Betlejemskiej, tuż obok miejsca narodzin Jezusa
śpiewam psalm (chyba już Alleluja), jak anioł nad Maleńkim Jezusem
(nie wiem, czy anielskim głosem, ale w aureoli ;)