ON i ja...
bywają takie chwile...
dodane 2011-03-25 20:17
Bywają takie chwile, gdy uklęknięcie do modlitwy, decyzja pójścia na mszę, adorację, czy też otwarcia Biblii jest wysiłkiem sprzecznym z moim pragnieniem, nawet woli. Kiedy po prostu nie chce mi się, czy też brakuje siły, albo wręcz odczuwam niechęć. I nie wiem, czy na tym właśnie polega „urok” Wielkiego Postu, że to, co do tej pory nie sprawiało problemu, teraz okazuje się, że nim jest?
Być może to i prawda, że Panu Bogu milsza jest ta modlitwa, która wiąże się z wysiłkiem przełamywania swojej niechęci, lenistwa, modlitwa udręczona walką z rozproszeniami, zmęczeniem. To jednak mnie nie pociesza… I widzę, że to dla mnie coraz trudniejsza walka.
Na domiar tego, odkrywam, że coraz trudniej mi kochać „moje dzieciaki”, tzn. chyba ich w ogóle nie kocham. Ostatnie przygotowania do święta szkoły (dziś się odbyło) pokazały, jak bardzo brakuje mi cierpliwości do nich. Wielu postaw olewania, nieposłuszeństwa, chamskich odzywek nie zaakceptuję, a działają na mnie wręcz jak płachta na byka. Owszem, uogólnienia są niesprawiedliwe. Jak zawsze, zło jako bardziej krzykliwe mocniej absorbuje uwagę wychowawcy. A przecież są też takie dzieciaki, które dają dużo radośc i muszą znosić takiego niecierpliwego, krzyczącego wychowawcę... ech…
A dziś powinien był tu znaleźć się Nazaret… będzie musiał poczekać na lepsze dni…